Czy oni to też my?

Obrazek użytkownika matka trzech córek
Idee

To się nie uda! Prorokowano z pogardliwym uśmiechem. Nie dodawało mi to optymizmu, ale i prowokowało do działania. Jak to nie dam rady – ja?
Pomysł nie był mój. Podszedł mnie sprytnie prezes, który wyczuwał w mojej rozpalonej głowie tyle entuzjazmu, że jeśli się złapię na haczyk, to pociągnę, a przy okazji i on coś zyska.

Zorganizujemy wspólne wakacje dla dzieci z fundacji i ich rówieśników z Grodna – polskich dzieci z Białorusi!

Zbliżało się lato 1997 roku.

Fundacja cienko przędła i tylko dzięki starym układzikom, można było z roku na rok przedłużać jej istnienie. Zajmowała się dziećmi ulicy, polecanymi przez opiekę społeczną. To w teorii, bo w praktyce tylko wakacje i ferie zimowe sprowadzały podopiecznych do lokalu fundacji, a i to wyłącznie dlatego, by zorganizować grupę wyjazdową na kolonie. Na co dzień budynek był opustoszały i tylko tablica nad drzwiami informowała o jego rzeczywistym przeznaczeniu.

Tego roku coś drgnęło i rozpoczęto energiczne działania wokół reanimacji ośrodka. To wtedy tam trafiłam. Jako wolontariuszka, chociaż nie istniało jeszcze wówczas formalne pojęcie tej funkcji.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam te dzieci, opadły mi ręce. Siedziały wokół stołów przykrytych kraciastą, szaroburą ceratą, na których ustawiono półmiski z chlebem. Chleb zniknął w jednej chwili, zanim jeszcze podano główne danie – białawą, wstrętną kaszankę z wody.
To wtedy zacisnęłam zęby i postanowiłam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by dać tym dzieciom nie tylko lepsze jedzenie, ale zmienić trochę ich świat.
Czego nie robiłam, by zyskać sponsorów dla fundacji, a poprzez liczne inicjatywy, wprowadzić atmosferę, która dawała namiastkę prawdziwego domowego ciepła.
Jak to zwykle bywa, nie każdemu podobała się taka forma działalności. Ludzi nawykłych do systemowego traktowania swoich obowiązków nie cieszyły nadprogramowe zajęcia i ponadnormatywny czas pracy.
Nie zważałam na to, bo zdawałam sobie sprawę z tymczasowości swojej obecności w tej instytucji, więc angażowałam się w dwójnasób i na zapas.

Nadeszły wakacje.

Kiedy powódź stulecia zaczynała zatapiać Wrocław, myśmy przywieźli do Polski grupę dzieci z Grodna. Przybyły wraz z dwiema opiekunkami – nauczycielkami z polskiej szkoły.
Ulokowaliśmy ich w jednym z pustych latem internatów. Zadbaliśmy o wszystko, by dzieci czuły się jak w domu, a nawet lepiej.
Przez dwa tygodnie brodziły po kałużach wspólnie z naszymi, fundacyjnymi dziećmi. Zgłębiały kałuże Warszawy, Krakowa, Zakopanego, Niepokalanowa i tylko ich barwne peleryny przeciwdeszczowe śmigały w strugach deszczu.
Nikt nawet kataru nie dostał i do dzisiaj się zastanawiam, jak to możliwe?

Pamiętam, kiedy na Starym Mieście w Warszawie, podczas krótkotrwałej ulewy, dzieciaki rzuciły się do działającego tam saloniku z grami komputerowymi i pod pretekstem przeczekania nawałnicy, próbowały pomnożyć niewielkie „kieszonkowe” które zwykle otrzymywały od nas z okazji wycieczek. Automaty były nowością i prawie wszystkie dzieci obstąpiły je gęsto. Poza jednym chłopcem z Grodna. Nazywał się Edek i zdał do siódmej klasy.
On to zamiast wzorem kolegów i koleżanek oddać się hazardowi, wrzucił swoje pieniądze do dużej skarbonki ustawionej w pobliżu saloniku. Napis na niej głosił, że datki przeznaczone będą na pomoc powodzianom.
Edka zauważyła kamera telewizyjnej dwójki i już po chwili redaktorka z mikrofonem dopadła chłopaka.
Opowiadał, skąd jest, co robi w Polsce i dlaczego wspiera powodzian. Traf chciał, że materiał wyemitowano wieczorem w Panoramie i obejrzano go w Grodnie, gdzie telewizję polską ogląda się, co oczywiste . Również rodzice Edka zobaczyli program, a wzruszenie i duma długo jeszcze szkliły ich oczy na wspomnienie zachowania syna.

Nasi - rodzimi podopieczni nie należeli do grzecznych dzieci, ale wyraźnie podciągali się w towarzystwie gości, co sprawiało, że grupa była mile przyjmowana wszędzie, dokąd trafiała.
Za sukces uważam załatwienie paszportów dla naszych fundacyjnych dzieciaków. Chodziły dumne, bo w swoich rodzinach były jedynymi posiadaczami tego rodzaju dokumentów.
Dzięki tym paszportom mogły osobiście odwieźć naszych gości na Białoruś. Ruszyły w swoją pierwszą w życiu podróż zagraniczną. Ileż było radości, ile emocji.
Noclegi zapewnili nam rodzice naszych gości odstępując najlepsze swoje łóżka i wersalki w mieszkaniach na grodzieńskich blokowiskach. Gościli nas serdecznie i staropolskim obyczajem: czym chata bogata. Wspaniałe, niezapomniane chwile
.
Z Grodna, utkwił mi w pamięci kamienny Lenin, toalety w hotelu Grodno i wstrętne zjełczałe lody o żółtej barwie.

Polska była wtedy szara i nijaka, ale na wschód od granicy było jeszcze gorzej. Oglądałam opustoszałe stare, polskie wioski i kościoły zamknięte na kłódki. Spod warstwy złuszczonej farby wyłaniały się polskie napisy z nazwami tych wiosek. Pamiątki z czasów, kiedy Polska tam była.
Jeszcze bardziej posępnie wyglądał wtedy Nowogródek, do którego pojechaliśmy, by odwiedzić rodzinne strony Adama Mickiewicza. Kawiarnia w Rynku, w której zabrakło kawy, pogrzeby na ulicach, gdzie na czele konduktów niesiono otwarte trumny. Ogólna nędza.

W klasztorze u sióstr Nazaretanek podjęto nas pysznym obiadem i oprowadzono po okolicy. Zobaczyliśmy kościół, w którym znajduje się sarkofag jedenastu Męczennic z tego zakonu, a także, w jego pobliżu obraz, do którego wznosiła modły matka Adama Mickiewicza, kiedy syn umierał na jej rękach: Panno Święta, co jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie…

Z dużym sentymentem wspominam wyprawę na jezioro Świteź i nieudane próby walki z własną pamięcią o kolejny wers „Świtezianki”: Jakiż to chłopiec piękny i młody…

Sfatygowane łódki na brzegu nie wyglądały bezpiecznie, ale i tak kilkoro z nas popłynęło na głębię. Pamiętam dreszcz emocji…

Dzieci z Grodna pozostały na Białorusi, bo tam jest ich ojczyzna i one wcale nie mają wątpliwości co do samookreślenia siebie względem narodowej tożsamości. Są Polakami i żyją na własnej ziemi, a że nazwano ją Białorusią? To tylko polityka, która zmienia się w zależności od siły wiatru, podczas dziejowych zawieruch i burz.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

Piękne wspomnienia, piękni ludzie.
Więcej, więcej, więcej!

germario

POLSKOŚĆ to NORMALNOŚĆ !!!

Vote up!
0
Vote down!
0

germario

POLSKOŚĆ to NORMALNOŚĆ !!!

#360947

Polacy są wspaniali, ale ci, którym to solą w oku, wolą nazwać nas "nienormalnymi".
A ideały, które przyświecały naszym przodkom są niedościgłe nawet dla nas - ich potomków.
Taki przykład "polskiej nienormalności":
Opowiada stary człowiek, o swoim dzieciństwie. Kiedy uczył się strzelania z karabinu do rzutków, przyszło mu do głowy, by ustrzelić ptaki w locie. Trafił wróbla i wronę.
Ojciec,kazał mu oba martwe ptaki oskubać, wypatroszyć, upiec i zjeść. Wróbel to jeszcze pół biedy, poza tym, że trudno się go oprawiało, ale wrona...śmierdziała obrzydliwie.

Ojciec pouczył: Nigdy nie zabijaj dla zabawy!

I kto to teraz zrozumie? W świecie, gdzie polowanie to tylko potrzeba relaksu i zdobycia trofeum na ścianę?
Pozdrawiam:)

Vote up!
0
Vote down!
0
#360964

Ale przewaznie nie doceniamy tego co nam przodkowie zdobyli.

 

Vote up!
0
Vote down!
0

kazikh

#361002