Lewicowe pseudonauki(2): Inne tezy ekologistów.

Obrazek użytkownika Kirker

<b>Czym jest ekologizm?</b>W poprzednim tekście zająłem się problemem globalnego ocieplenia. Wnioski są jednoznaczne, jest to propagandowa bujda. Istnieją jednak inne tezy ekologistów, które wymagają oddzielnej dyskusji. Z tego powodu postanowiłem oddzielić od siebie problem globalnego ocieplenia oraz inne tezy ruchu określającego się mianem ekologistów lub zielonych. Te tematy generalnie leżą blisko siebie, jednakże antropogeniczne pochodzenie globalnego ocieplenia dyskutuje się zwykle w oddzieleniu od innych tez środowisk związanych z left-environmentalism. Ale jak zdefiniować tego typu środowiska i skąd się one wywodzą?Wbrew pozorom jest to bardzo proste. Zieloni są ruchem politycznym, który stawia sobie za główny priorytet ochronę środowiska. Mają oni zabarwienie lewicowe, ich postulaty nie różnią się specjalnie od założeń partii socjaldemokratycznych czy liberalno-demokratycznych. W rzeczywistości stanowią oni zwykły szczep socjalistów. Popierają interwencjonizm gospodarczy we wszystkich postaciach - domagają się między innymi wprowadzenia nowych podatków. Ich myślenie o zagadnieniach gospodarczych zamyka się na keynesizmie i neomarksizmie. Są również radykalnymi społecznymi liberałami. Popierają aborcję na życzenie, eutanazję, homozwiązki, część nie waha się przed wprowadzaniem bardziej radykalnych metod inżynierii społecznej, jak chociażby eugeniki. Skąd się oni wywodzą? Otóż, cały ruch ma nastawienie bardzo internacjonalistyczne, nastawione na to, aby pewne rozwiązania wprowadzać w wielu krajach na raz. W poprzednim tekście pisałem, że oni nic nie widzą w formach globalnych podatków, jak chociażby carbon tax. Pod tym względem najbliżej jest im do trockizmu. Tu należy upatrywać części ideologicznych podstaw. Reszta z nich znajduje się w nazizmie. Po wojnie pojęcia typu czystość rasy zostały zastąpione przez depopulację. Stała się ona jednym z głównych priorytetów całego ruchu zielonych. Z tego powodu popierają oni aborcję, antykoncepcję, eutanazję oraz związki osób tej samej płci, ponieważ uważają, że doprowadzą one do spadku liczebności populacji na danym obszarze, a przez to dojdzie do mniejszej degradacji środowiska. Ekologiści podpierają się wieloma paranaukowymi tezami, sami wykazują się niejednokrotnie najzwyklejszym w świecie faryzeizmem. W tym tekście zajmę się innymi niż globalne ocieplenia poglądami ekologistów, niejednokrotnie uważanymi przez nich za naukę. <b>Hipoteza Gai</b>Lewaccy environmentaliści postrzegają całą biosferę jako jeden cały żyjący organizm. Porównują go do starogreckiej bogini Gai i niejednokrotnie tak określają. Wywodzi się to z książki brytyjskiego chemika Jamesa Lovelocka pod tym samym tytułem. Zakłada on, że biosfera ma pewne cechy ziemskiego organizmu, między innymi możliwość powstania stanów homeostatycznych. Lovelock jednak się myli. Biosfera nie jest żadnym elementem, jaki można traktować jako pojedynczy organizm. Czy to, że ona doprowadziła do takiej homeostazy, wynika z tego, że z czymś konkuruje? Oczywiście, że nie. Teoretycznie równanie Drake'a daje możliwość istnienia innych cywilizacji we Wszechświecie, a w związku z tym innych biosfer (przecież musiały one skądś wyewoluować), ale jakoś my żadnej planety, na której mogło zaistnieć życie w znanej nam postaci nie znaleźliśmy do tej pory. (Chociaż tutaj zależy jak definiować życie, jeżeli przyjmiemy, że może być oparte na przykład na plazmie, a nie związkach węgla, teoretycznie może istnieć w gwiazdach lub we wnętrzu Ziemi nawet - tego obecnie nie jesteśmy w stanie stwierdzić). Tak więc porównywanie biosfery do organizmu jest błędem merytorycznym. W rozumowaniu Lovelocka udziela się myślenie w kategoriach doboru grupowego. Doktryna ta została obalona w 1962 roku, kiedy to szkocki ornitolog V. C. Wynne-Edwards wyłożył wszystkie jej założenia tak ściśle, że stwierdzono, iż nie jest to mechanizm odpowiedzialny za ewolucję. Obecnie uważa się, że następuje bardzo rzadko i sam efekt ma bardzo marginalne znaczenie. Wynne-Edwards zastosował do dla jednogatunkowych populacji; zresztą same one są tworami stosunkowo zmiennymi, przecież następuje wymiana osobników między nimi, nie można więc o nich mówić w kategoriach jednostkowej całości. Co już dopiero mówić o biocenozach czy - jak to się określa w literaturze zachodniej - ekosystemach. Przecież tam możemy mieć wiele tysięcy gatunków - biorąc pod uwagę te najbogatsze, jak estuaria, lasy tropikalne, rafy koralowe. Oczywiście będą one tam ze sobą w różnych zależnościach między sobą, ale żaden gatunek nie będzie działał dla dobra innego. Weźmy pod uwagę taki przypadek. No dobra, jakiś NN został zarażony przez robaki (ładnie to się nazywa makropasożyty, ale mniejsza z tym). Czy NN ma jakieś korzyści z występowania w jego organizmie helmintów? Oczywiście, że nie. Można dyskutować tutaj nad immunomodulacją, bo jeżeli był wcześniej uczulony na pyłki czy na sierść, to owa alergia po prostu zniknie... ale i tak to z punktu widzenia pasożyta jest korzystne, bo im dłużej pożyje żywiciel, tym więcej jaj zdoła wyprodukować i tym większe prawdopodobieństwo zamknięcia się cyklu życiowego. Żaden gatunek nie istnieje dla dobra drugiego gatunku. Poszczególne organizmy kierują się swoim egoistycznym interesem. Taka jest prawda. Pisze również Lovelock o homeostazie ziemskiego ekosystemu. Pytanie teraz: a skąd on to wziął? Jest przy tym wtórny, ponieważ amerykański ekolog Eugene Odum uznał całą planetę za jeden wielki ekosystem wcześniej niźli Gaja została napisana. Już w 1885 brytyjski geolog Edward Suess ukuł termin biosfera... tak więc jednostkowe traktowanie sfery działania organizmów żywych nie jest wcale nowe. Zresztą Odum wyszedł z zupełnie innych przesłanek niż Lovelock. Autor Gai uważa, że samo zaistnienie stanów równowagowych można porównywać do organizmów oraz do regulacji wewnątrz tego. Myli się tutaj. Otóż w ekosystemach mamy do czynienia z tak zwanym klimaksem, czyli stanem równowagi. Jakby się temu przyjrzeć to za to odpowiada bardzo wiele czynników, jak również skład gatunkowy drapieżników (czy zdaniem niektórych ekologów - również pasożytów). Robiono eksperymenty polegające na wybiciu wszystkich ryb w jeziorze, no i bioróżnorodność mierzona poprzez entropię informacji szybko spadała. Tak samo mogą obok siebie w Teksasie współwystępować dwa gatunki mrówek o podobnych wymaganiach ekologicznych dzięki temu, że jedna jest chwilowo atakowana przez bleskotki. No i co to ma wspólnego z osiąganiem homeostazy wewnątrz organizmu? Otóż nic. Tak więc cała teoria Gai opiera się na mitach wywiedzionych z rozumowania w kategoriach dobra gatunku i przeniesionego na całe ekosystemy, a nawet na całą biosferę. Jest to ewidentna manipulacja. Głównie chodzi tutaj o traktowanie człowieka jako pasożyta na tym zmitologizowanym ciele biosfery, którego liczebność należy ograniczyć wszystkimi możliwymi sposobami, żeby nie zniszczyć tejże biosfery. Dlatego też ekologiści popierają obyczajową rozpustę. Również się tutaj zaznacza trend w kierunku jakiejś nowej antyreligii (nie wiadomo, czy przypadkiem, czy nie światowej) polegającej na kulcie natury, czyli w rzeczywistości cofnięcia do czasów pogańskich. Może to zabrzmi jak oksymoron, ale to będzie swoisty ateistyczno-materialistyczny animizm. <b>Zanikanie gatunków</b>Wielokrotnie możemy przeczytać, że zwiększa się tempo wymierania gatunków wszystkich organizmów i że wiele z nich nie zostanie opisanych dla nauki. Powiedzmy sobie szczerze, ta argumentacja jest nielogiczna. Z jakich powodów? Po pierwsze my nowe gatunki opisujemy masowo de facto od czasów Linneusza, czyli drugiej połowy XVIII stulecia. Co więcej, byli już wtedy tacy, którzy twierdzili, że nic więcej opisać się nie da, jak chociażby George Cuvier, który wieścił koniec opisywania zwierząt recentnych, ponieważ niedługo wszystkie zostaną opisane. Był wtedy rok 1812. A teraz minęło w sumie dwieście lat i wielu naukowców twierdzi, że niedługo nastąpi kres działalności biologów systematycznych, ponieważ wszystko wyginie. Edward O. Wilson napisał nawet w ostatnim rozdziale Konsiliencji, że w połowie XXI dożyjemy następnej ery w dziejach Ziemi i będzie to eremozoik - era samotności...Po pierwsze jak tu dyskutować o tempie zanikania gatunków. Przecież one zanikały również w przeszłości i nie wiemy, w jakim tempie to zachodziło. Teoretycznie można by robić badania palinologiczne czy archeozoologiczne i stwierdzać, ile to gatunków występowało kiedyś na danych obszarach, ale tutaj mamy te same problemy, co w przypadku materiału kopalnego, a mianowicie, że nie wszystko się musiało ostać, a w zasadzie tak się stało z mniejszością szczątek roślinnych czy zwierzęcych. Nie jesteśmy w stanie tego określić, to jak możemy dyskutować o zmianach w tempie zanikania gatunków. Ba, jak można w ogóle mówić o zmienności w tym wypadku, jeżeli nie mamy odpowiedniego materiału porównawczego? Całe to gadanie o zanikaniu gatunków opiera się na czystej probabilistyce, ile to jeszcze gatunków zostało do opisania, i ile może zatem zniknąć, jak się wytnie kawałek lasu. A tutaj jest miejsce do całkowicie oderwanych od rzeczywistości dywagacji. Czytałem na przykład, że w zasadzie 97% świata zwierząt czeka w ogóle na odkrycie. Na razie nie jesteśmy w stanie ani temu zaprzeczyć, ani tego potwierdzić, to jest po prostu spekulacja. Możemy się mylić w tym momencie podobnie jak w 1812 roku George Cuvier. Szacowanie, ile gatunków ginie w ciągu minuty, godziny, dnia, nie ma zatem sensu. Jest to czysta spekulacja. Służy to temu, aby nas postraszyć i przekonać do akceptacji pewnych rozwiązań. <b>Walka z atomistyką</b>Ekologiści nie cierpią energetyki jądrowej od jej zarania. W kwietniu 1986 roku doszło do wybuchu reaktora w Czarnobylu. Oni nagłośnili ten przypadek i w efekcie atomistyka uchodzi wręcz za niebezpieczną. Przez to wielu ludziom na całym świecie atomistyka kojarzy się, eufemistycznie mówiąc, źle. Zapominają, że reaktor w Czarnobylu był przestarzały i w niedługim okresie czasu miał zostać w ogóle wyłączony. Tylko, że zapominają, że właśnie energetyka jądrowa prowadzi do obniżenia zanieczyszczenia środowiska. Atakując atomistykę, zieloni wykazują się krańcową niekonsekwencją. Greenpeace (według nieoficjalnych danych powiązany z klubem Bilderberg) próbował wywrzeć na rządach wielu państw naciski, aby okręty z napędem atomowym nie mogły przekroczyć ich morskich granic. Widać, jak daleko posunięta jest ich psychoza na punkcie atomistyki. W rzeczywistości ekologiści działają na korzyść trustu wydobywczo-energetycznego, który nie chce stracić monopolu. Podobnie jak inni socjaliści są mniej lub bardziej świadomymi sługusami korporacji i karteli. <b>Niekonsekwencja ekologistów</b>Gdy czytałem o różnych poglądach zielonych, to w oczy rzecz jasna rzuciło mi się wspieranie przez nich aborcji, eutanazji, antykoncepcji i związków osób tej samej płci. Co bardziej odważni dodają jeszcze do tego eugenikę. Zresztą swojego czasu taki piękny wykaz znalazł się na stronie Zielonych2004. Ekologiści rzecz jasna wspierają je jako sposób na ograniczenie liczebności populacji ludzkiej oraz doprowadzenie do depopulacji, przyszłego ograniczenia degradacji środowiska itd. Są oni jednak niekonsekwentni. Z jakiego powodu?Otóż, piszą oni, że wspierają antykoncepcję (w tym hormonalną). A czy zdają oni sobie sprawę, że w ten sposób przyczyniają się do większego zanieczyszczenia środowiska. W końcu wydostają się do niego ksenoestrogeny powodujące feminizację u samców wielu kręgowców. Interseksy pojawiły się u bardzo wielu gatunków, między innymi u aligatorów. Ksenoestrogeny mogą wywierać wpływ na organizmy zaliczane ostatnio do grupy Ecdysozoa - czyli między innymi stawonogi, nicienie i kilka mniejszych grup systematycznych. U nich za procesy związane z linką odpowiada ekdyzon, hormon będący steroidem. A zatem, ksenoestrogeny przynajmniej teoretycznie mogą wywierać na nie wpływ. Tak więc ekologiści są niekonsekwentni w swoich poczynaniach i charakteryzuje ich najnormalniejszy w świecie faryzeizm. <b>Wnioski</b>Zieloni grają rolę przydzieloną im rolę pożytecznych idiotów, nie zdając sobie sprawy ze sprzeczności głoszonych przez siebie poglądów oraz swojej własnej niekonsekwencji. Pokazują to chociaż przykłady hormonalnej antykoncepcji czy energetyki jądrowej. Brak im również ciężko wywalczonej wiedzy z zakresu nauk przyrodniczych, żeby mogli ocenić samodzielnie nonsensowność głoszonych przez siebie poglądów. W rzeczywistości to oni nawet nie wiedzą komu służą i komu się wysługują. Podobnie zresztą jak 90% lewicy.

Brak głosów