W cieniu wielkiej trawy, gdzie mowa znaczy tyle co szept wiatru

Obrazek użytkownika Wiktor Smol
Kultura

Nie wiem po co poszłaś wtedy nad tamto urwisko. Nie zostawiłaś

dla mnie nic, żadnego listu, żadnych innych słów. Owszem jakiś

ślad – na parapecie przestawiona doniczka, ledwo tyle,

że mógłbym śmiało rzec mniej niż nic, albo aż tyle, co przerwany

 

lot trzmiela nad stawem wczesnym ranem zatrzymany zegar. Nie,

nie czynię ci wyrzutów, żadnych skarg i wniosków. Tylko, tak

normalnie, chciałbym wiedzieć, gdzie istnieją granice umownego

porządku? Przyznam, że nadal czekam, być może nadejdzie kartka

 

od ciebie – pozdrowienia (choćby) z Hongkongu. To nie istotne

w jakim stylu odeszłaś. Nie zapytam nawet – dlaczego, skoro tak

chciałaś i taka była twoja wola, to cóż – nic nie poradzę. Ale wiedz

moja droga, moja ukochana, że nie wierzę, że skoczyłaś w morze.

 

Wiem, że życie niczym czar może nagle prysnąć. Wiem, bo morski

wiatr mi przysiągł, że nie ma cię w otchłani – a rzeczy na urwisku

zostawiłaś dla zmylenia śladów. Ot tak, zmyślna gra. Zatem czekam

wychwytując w powietrzu znaki o twoim istnieniu. Być może burza


przyniesie wiadomość znad pustyni, że w karawanie słoń cię niesie

pod baldachimem kryjącym przed żarem z tamtego nieba. Chciałbym

obudzić się pewnego dnia o poranku z kacem od wypitej w nadmiarze

gorzałki i móc stwierdzić, że cały ten zgiełk, to zmyślenie, i nic ponadto.

Brak głosów