Ukraińska ruletka na Ukrainie

Obrazek użytkownika Patryk Gorgol
Świat

Wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie okażą się prawdopodobnie identyczne z tymi, które prezentowano w sondażach, z jednym małym zastrzeżeniem. Julia Tymoszenko okazała się niedoszacowana, podobnie Wiktor Juszczenko. Różnica między nimi polega jednak na tym, iż Tymoszenko nie jest bez szans w drugiej turze, a Juszczenko może powoli wziąć się za pisanie pamiętników i objeżdżanie świata z cyklem wykładów na temat "pomarańczowej rewolucji". Ukraińcy już go nie chcą słuchać. Zwycięzcą pierwszej tury jest Wiktor Janukowycz

Teraz dopiero zacznie się dziać. Już dotychczas sytuacja przypominała komedię rodem z niskobudżetowego filmu, a obecnie rywalizacja tylko się zaostrzy. Ostatnią perełką jest wniosek o zarejestrowanie 2 tysięcy gruzińskich obserwatorów oraz przybycie czarterem kilku setek Gruzinów, którzy – jak tłumaczyli – poumawiali się z Ukrainkami poznanymi w sieci. Miłość nie ma granic, a że przy okazji można poobserwować wybory? Czemu nie połączyć przyjemnego z pożytecznym? W końcu Gruzini zostali akredytowani przez rząd gruziński jako dziennikarze. Sam Saakaszwili naturalnie zarzeka się, ze nie popiera żadnego z kandydatów. Tymoszenko zaś ogłosiła, że niezarejestrowanie kandydatów było spowodowane względami korupcyjnymi. Sztab Janukowycza zarzucił w odpowiedzi Tymoszenko, że dąży ona do „zerwania głosowania w okręgu donieckim”. W jednym miejscu na pewno leje już się szampan lub inny, popularny w tym kraju trunek – to Rosja.

Strategia na najbliższe dwa tygodnie będzie prosta, stosowana w niemal każdej demokracji. Kandydaci będą obrzucać się błotem (chociaż jakość tego nakazywałaby użyć innego rzeczownika) z nadzieją, że coś się na stałe przylepi do konkurenta. Doszło do sytuacji, gdy Janukowycz oskarżył premier Tymoszenko o to, iż przez nią spowolniona została współpraca z Unią Europejską, a kandydat Partii Regionów deklaruje, iż on, zamiast dużo i głośno o tym mówić, zacznie działać. W dodatku jego deklaracji nie można traktować mniej wiarygodnie niż tych składanych przez sztab Tymoszenko, bo obecna pani premier, jak również aktualny jeszcze prezydent, działali w ten sposób na tyle nieudolnie, że gdyby w ich miejscu znajdował się kandydat Partii Regionów, zarzucano by mu, iż robi to celowo.

Rosja tym razem oficjalnie dystansuje się od wyborów, bo jej zaangażowanie było poprzednio jednym z czynników, przez który przegrał kandydat Partii Regionów. Ukraina ze swoją gospodarką, nieważne pod czyimi rządami, jest uzależniona od Moskwy, o czym pamiętać będzie każdy z kandydatów. Warto w tym kontekście wspomnieć, iż „naturalnym” językiem Tymoszenko i Janukowycza jest rosyjski. Zresztą, Janukowycz ukraińskim posługuje się na słabym poziomie.

„Niebiescy” odrobili lekcję z poprzednich wyborów i tym razem nie można ich kojarzyć tylko i wyłącznie z interesami Moskwy. Janukowycz dysponuje obecnie silniejszą pozycją polityczną niż w 2004 roku, autonomią. Przeciwko sobie ma słabszy niż poprzednio obóz, charakteryzujący się tym, że w jego ramach pokłócił się już chyba każdy z każdym, przeżarty korupcją i z fatalnym bilansem gospodarczym swoich rządów. Na godzinę 21 polskiego czasu, w poniedziałek, zaplanowane jest przemówienie Juszczenki. Jeżeli poprze Julię Tymoszenko, to prawdopodobnie z największą wewnętrzną obrazą. Reszta kandydatów zapowiedziała, że nie poleca głosowania na żadnego kandydata i skłania się do zakreślenia opcji „przeciwko wszystkim”.

O tym, że kampania i wybory będą niespokojne przekonują również dwa inne powody. Po pierwsze, brak dostępu do głosujących w swoich domach ze strony obserwatorów może stać się przyczyną protestów wyborczych, a głosowało w ten sposób 5% uprawnionych – w tym szczególnie dużo osób na wschodzie kraju. Łatwo wyobrazić sobie, jak przegrany kandydat ogłasza fałszerstwo swojego przeciwnika. Po drugie, na ostrą kampanię szykują się już zwolennicy Janukowycza, którzy rozbili namioty już w „strategicznych punktach Kijowa” i zapowiadają, iż zamierzają pilnować uczciwości wyborów. Nie przypomina to dramaturgii z czasów "pomarańczowej rewolucji", gdy obawiano się starć zwolenników Juszczenki z górnikami z Doniecka, ale napięcie jest zauważalne.

Trzeba też podkreślić pewien postęp. Tym razem nie mamy do czynienia z rozgrywką Zachodu z Rosją, a co prawda ostrą, ale walką wewnątrz ukraińskiej sceny politycznej, w ramach której Juszczenko został wyeliminowany w drodze selekcji naturalnej. Nie istnieje opcja antyrosyjska, ale należy zaznaczyć niepopularny fakt – nie da się być dobrym prezydentem Ukrainy, bez korzystnych kontaktów z Moskwą, chociażby ze względów kulturowych i gospodarczych. Ani Tymoszenko, ani Janukowycz nie są „ludźmi Moskwy”. Pytanie brzmi, czy zwycięzca będzie w stanie przeprowadzić niezbędne reformy? Budzi to poważne wątpliwości.. Kluczową kwestią pozostanie jednoczesne ułożenie stosunków z Unią Europejską i Rosją oraz podjęcie działań mających poprawić katastrofalną sytuację gospodarczą Ukrainy.

Sami Ukraińcy są zniechęceni do polityków, ale prezydentem musi przecież zostać któryś z kandydatów. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.

Więcej na podobny temat:
- Koniec "pomarańczowej rewolucji"?

Brak głosów