Świetlik: Niekochany buldog republiki. cz.2

Obrazek użytkownika Rzeczy Wspólne
Idee
Kody wykluczenia
 
Prawdziwy problem jednak w tym, że chorzy są i lekarze-dziennikarze, i inne środowiska opiniotwórcze. Dla „liberalnej” lewicy, skupionej wokół „Gazety Wyborczej”, wolność słowa ogranicza się tylko do swoich, a kończy tam, gdzie zaczyna sfera jakiejkolwiek ostrzejszej polemiki czy krytyki lewicowych autorytetów. Kończy się tam, gdzie zaczynają się procesy wytaczane przez Adama Michnika swoim krytykom, jawnie okazywane radość i entuzjazm kiedy rynkowi konkurenci popadają w kłopoty, czy tracą pracę. A wspomniany guru intelektualny tego środowiska na łamach tygodnika „Wprost” wyznacza granice krytyki rządzących – może być ona szczegółowa, ale nie ogólna, tak by nie sprzyjała dopuszczeniu do władzy ideowej konkurencji.
A więc tak naprawdę mamy do czynienia z imitacją krytyki, jej udawaniem, bo tak naprawdę ma ona tylko sens wtedy, kiedy właśnie zagraża układowi władzy, gnając go do pracy. Najważniejszym motywatorem do „dobrej roboty” dla rządzących w państwie demokratycznym jest konkurencja. A tu mamy jasno powiedziane, że krytyka musi być tak zredukowana, by ta konkurencja nie mogła zagrozić rządzącym.
Równocześnie tworzone są kody pozwalające a priori wykluczyć niektóre tematy, uznać sam fakt zajmowania się nimi za naganny i personalnie skreślający autora, tak jak wspomniany Adam Michnik z góry skreślał grzebiących w niewygodnej historii naukowców z IPN, obsypując ich stekami obelg.
Tu możemy się nieco pocieszyć, że w krajach zachodnich lewicy udało się narzucić pod niektórymi względami dużo bardziej rygorystyczne takie „kody wykluczenia”. Tam dotyczą one jednak przede wszystkim spraw ideologiczno-obyczajowych, krytyki promocji homoseksualizmu, polityki imigracyjnej. Do tego dołączają poważne ograniczenia w przekazywaniu treści religijnych czy obyczajowych. U nas walkę o takie ograniczenia dopiero rozpoczęto. Dobrze się mają jednak inne obce Zachodowi, szczególnie Anglosasom. To wyjątkowa nerwowość wobec tych, którzy podważają korzenie III RP, czy uderzają w czołowych przedstawicieli jej elit, szczególnie tych uznanych za swoistych świeckich „świętych”.
Stąd nie dziwią trudne koleje losu dociekliwego historyka Pawła Zyzaka, ani fakt, że „Gazeta Wyborcza” równa Jana Pospieszalskiego do „rynsztoka”, bo ten śmiał podważać życiorys Bronisława Geremka. Autor tekstu Wojciech Czuchnowski używa oczywiście haseł „za moje pieniądze w telewizji publicznej”. Wniosek jest jasny – trzeba z TVP pozbyć się nielubianego przez Czuchnowskiego i jego mentora dziennikarza. Jak na wojnie totalnej, Pospieszalskiego trzeba wyeliminować, zawodowo zabić. Tu nie ma miejsca na zasady, które by obowiązywały wszystkich.
 
Prawda zamiast uczciwości
 
Czas wrzucić kamyczek do własnego podwórka, bo bez tego obraz byłby niepełny. W wielu środowiskach polskiej prawicy wolność słowa była traktowana nieufnie. Wolne, często brutalne, niezależne media były postrzegane jako czynnik mogący rozsadzać konstrukcję państwową, czy być wykorzystywany przez wrogie siły. Stąd nadmiernie częste określanie innych mediów mianem polskojęzycznych czy dociekania ze strony lidera opozycji, czy dany dziennikarz jest „polski” czy „niemiecki” ze względu na kapitał właścicielski w mediach, w których pracuje. Mamy w Polsce problem z nadmierną koncentracją mediów i dużym udziałem obcego kapitału w naszym rynku. Ale robienie zdrajcy z każdego dziennikarza pracującego w medium, które należy do spółki, w której większość udziałów ma jakiś zagraniczny fundusz czy wydawca, jest skrajną niesprawiedliwością.
Równocześnie część sprowadzonej do narożnika prawicowej publicystyki także w odruchu samoobrony tworzy podwójny standard. Charakterystyczne jest, że publicyści z nią związani coraz rzadziej używają słowa „uczciwość”, a odwołują się do wartości absolutnej: „prawdy”. „Oni kłamią, my mówimy prawdę”. O ile uczciwość jest definiowalna, można sprawdzić czy dziennikarz dopełnił staranności, nie przekręcił faktów, to „prawda” jest z reguły w polityce nader arbirtralna. Kto mówi „prawdę” – zwolennicy podatku progresywnego czy liniowego? To po prostu dwa różne poglądy, a spierać się można o sprawiedliwość i efektywność tych rozwiązań. Ale odgórne określenie, kto jest za prawdą, a kto nie, pozwala ominąć wszelkie dylematy. I wskazać komu należy się respektowanie zasad, a komu nie. A przecież te zasady tylko w zastosowaniu do wszystkich mogą tworzyć realny obraz państwa, w którym wolność słowa jest powszechnie uznawaną zasadą.
Mimo że diagnoza mówiąca, iż „wolność słowa w Polsce jest zagrożona”, stała się dość powszechna, to sytuacja się pogarsza, a sama tego świadomość niewiele zmienia. Praźródło problemu tkwi w umysłach. Wolność słowa jest wartością, której Polacy, i elity, i społeczeństwo, są w stanie wyrzec się bez większego żalu. I bez świadomości, że nie jest ona wyalienowaną piękną idea, a konkretną gwarancją wszystkich pozostałych wolności, obowiązków i praw, które posiadają, i które składają się na ustrój ich republiki.
 

Wiktor Świetlik (ur. 1978), dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, publicysta „Uważam Rze”, prowadzi tygodnik publicystyczny „To robić!” wydawany przez „Super Express”. Pracę zaczynał w nieistniejącym już tygodniku „Nowe Państwo”, potem publikował m.in. we „Wprost”, „Polsce the Times”, „Fakcie” i „Rzeczpospolitej”. Autor jedynej na polskim rynku biografii obecnego prezydenta „Bronisław Komorowski. Pierwsza biografia niezależna”. 

Brak głosów

Komentarze

Hop, hop, hop!

Rządowi bardzo potrzebna -
stanowcza, twarda, jak z drewna,
rada, która mediów strzeże.
Ma być obrońcą - żołnierzem
jednej wytyczonej linii,
bo ludzie są tu naiwni
i pamiętają - uwierzcie,
Studio Krakowskie Przedmieście.

Chcą pytać znowu otwarcie:
Kto wysłał stąd na pożarcie
bezbronnych, wspaniałych ludzi?
I wielki sprzeciw w nich budzi
opinia starych cwaniaków -
drewnianych różnych drewniaków,
z motywem wciąż powtarzanym:
Winny generał - pijany!

Pijani, którzy krzyczeli
trzymają się dziś foteli -
wysokich - parlamentarnych,
a los tych - modlących jest marny.
Decyzja ministra męska
chce wysłać ich do Smoleńska
i tam im memoriał stawiać.
A u nas cóż? - Szkoda gadać -
Nie trzeba żadnych pomników!

Jest linia wciąż na chodniku,
której przekroczyć nie można,
a ludność prosta - pobożna
ma przykład brać z wybaczenia.
I nic się wcale nie zmienia,
a jeśli już - to na gorzej.
Jest luty. Zimno na dworze
i na tysiącach okruchów
zanika ślad po wybuchu.

Dziś znaki wszystkie na niebie
każą się martwić o siebie.
O dzieci. Nawet o wnuki.
I znikąd żadnej nauki.
Coś się ruszyło nareszcie
i nad Krakowskie Przedmieście
poszybowało jak lob -
Kto nie skacze - ten za Tuskiem!
Hop,hop,hop!
Kto nie skacze - ten za Tuskiem!
Hop,hop,hop!
Kto nie skacze...

Vote up!
0
Vote down!
0

Marek Gajowniczek

#229314