Transakcja

Obrazek użytkownika Budyń78
Blog
"Transakcja" to moja ostatnia jak dotąd próba literacka, pochodząca z 2005 roku. Opublikowałem ją na osobistym blogu, dziś postanowiłem tekst ten przypomnieć i zaprezentować trochę szerszej publiczności. Miłej lektury.
TRANSAKCJA
Pan Władek. Nikt nie wiedział, czym się zajmuje i też nikogo to specjalnie nie obchodziło. W wieku emerytalnym, lecz jeszcze w miarę sprawny, siwy, w ubraniu niby czystym, ale jednak jakimś takim podniszczonym... Lekko zużyty - to słowo pasowało zarówno do jego stroju, jak i do niego samego. Choć nie pracował, wciąż wychodził rano, wracał po południu, czasem wcześniej, czasem później. Nikomu nie musiał się z tego tłumaczyć, był sam, odkąd pamiętali najstarsi mieszkańcy domu, w którym mieszkał. Tym mówił "dzień dobry", składał im okazjonalne życzenia, jednak poza te krótkie kontakty na klatce lub podwórku jego relacje z sąsiadami nie wychodziły. Nie był zbyt towarzyski a też na jego towarzystwie nikomu specjalnie nie zależało. Możliwe nawet, że gdyby zniknął, nikt by tego nie zauważył. Nikt z ludzi. Co innego z ptakami. Pan Władek od zawsze co rano wysypywał okolicznym gołębiom i mniej licznym wróblom pokaźną ilość pokrojonego, lekko wysuszonego chleba. Gdy wychodził rano zawsze spora gromada ptactwa już czekała na błotnistym trawniku przed domem, a gdy wychodził z terenu posesji na ulicę, w drugą stronę leciała zawsze grupa spóźnialskich gołębi. Tak więc dla sąsiadów był zawsze tym samotnym starszym panem, który karmi ptaki. Dla niektórych była to jego jedyna ludzka, ciepła cecha jaką dostrzegali w kimś, kto zawsze trzymał się na uboczu, dla innych nieszkodliwe dziwactwo starszego kawalera. Tych drugich było zresztą o wiele więcej - ciężko było darzyć sympatią kogoś, kto o tę sympatię nigdy nie zabiegał i kto nawet nigdy nikomu nie dał się tak naprawdę poznać. Gdyby nie te nieliczne grzecznościowe zwroty, którymi ich oszczędnie częstował, nawet nie wiedzieliby czy w ogóle potrafi mówić. Do domu wpuszczał tylko księdza z kolędą i listonosza, żadnych innych gości nie miewał. Tylko na święta podobno jechał do kogoś z rodziny, ale nie wiadomo było, gdzie i do kogo. W kościele również widywano go rzadko, ale to akurat nie odróżniało go od reszty. Tam wszystkich widywano rzadko ostatnimi czasy. I tak to trwało. Kolejne lata mijały, starsi lokatorzy stopniowo umierali, od tych od nich młodszych wyprowadzały się dzieci, pojawiali się też nowi mieszkańcy. Zmiany te znajdowały odbicie na parkingu przed domem, na którym stopniowo wymieniły się wszystkie samochody. I tylko jedna rzecz w tym wszystkim pozostała niezmienna. Pan Władek, choć wychodził na krócej niż kiedyś, a czasami tylko na chwilę, potrzebną na rozrzucenie chleba, to jednak wychodził codziennie. Każdego dnia ptaki mogły liczyć na swoją porcję wczorajszego chleba. Czasami nawet był to cały bochenek, pozostawiony przez kogoś na śmietniku, mimo całkowitej przydatności do zjedzenia, czasami zaś po prostu to, co zostało panu Władkowi z dnia poprzedniego. Kolejni mieszkańcy szybko się do niego przyzwyczajali. Miejscowy folklor, starszy gość, wychodzi, sypnie chleba ptakom i już go nie widać. Znika. Tak naprawdę istnieje tylko przez te kilka minut, kiedy schodzi po schodach, kiedy rozrzuca pieczywo i kiedy wraca. Kiedy zamkną się za nim drzwi znika dla świata. I tak codziennie.
***
Tomek był jedną z niewielu osób, które wyrwawszy się z domu, w którym mieszkał nie tylko pan Władek ale i jego rodzice, do czegoś w życiu doszedł. Kiedy reszta chłopaków robiła dzieci okolicznym dziewczynom, a potem rozpaczliwie szukała pracy by je utrzymać (oczywiście, jeśli akurat nie trafiali do więzienia), on robił studia dziennikarskie. Poszczęściło mu się, znalazł się na stażu w początkującej prywatnej stacji, która dla wykreowania swego ambitniejszego wizerunku, nawiązała współpracę z uczelnią, którą kończył. Inteligentny, ambitny i przebojowy spodobał się tam, więc o pracę już nie musiał się martwić. Wystarczająco cyniczny, by dać sobie radę i wystarczająco miły, by nie narobić sobie za wielu wrogów, powoli parł do przodu. Na początku traktowany jak zwykłe popychadło, stopniowo wypracował sobie pewną pozycję. Gdy w końcu został reporterem programu o tematyce społecznej, mógł sobie pozwolić na sporą niezależność i tak było do czasu, kiedy to stacja popadła w tarapaty finansowe. Trzeba było jeszcze bardziej wyjść do ludzi i walczyć o oglądalność. Jednak nie za bardzo było już co pokazać, gdy kolejne kupowane reality show na zachodniej licencji notowały spadek oglądalności. Coraz idiotyczniejsze pomysły przypominały raczej rozpaczliwe chwytanie się brzytwy a nie świadomą politykę firmy. W końcu nadeszło to, co nadejść musiało - pierwsze zwolnienia. Tym razem Tomek również był pierwszy, jednak udało mu się szybko stanąć na nogi w innej, konkurencyjnej stacji. Tu jednak o niezależności mógł już tylko pomarzyć, robiąc programy o rzeczach, które go nie obchodziły, dla widzów, którzy nie obchodzili go również. Miał już dość, gdy pojawił się pomysł kolejnego programu o pasjach zwykłych ludzi. Nie miał żadnego pomysłu, kto mógłby być bohaterem tego żenującego przedstawienia. Wiedział, że musi być to ktoś na tyle nijaki, by wszyscy widzowie poczuli z nim na te 15 minut więź. Ktoś zupełnie nieszkodliwy i mało oryginalny. Nie znał takich osób - jego znajomi byli nad wyraz szkodliwi i hałaśliwie oryginalni, raczej też byli raczej elitą czy też bohemą, niż zwykłymi ludźmi. Myślał gorączkowo, kogo uczynić pierwszą ofiarą - nie chciał na początek szukać kogoś zupełnie obcego i iść na żywioł. Pomyślał o rodzicach... Może ktoś z tego domu, ktoś z jego znajomych z dzieciństwa, którym się nie poszczęściło. Gardził nimi tak jak swoją publicznością, więc w sumie pewnie byliby dla nich ciekawi, myślał. Zadzwonił do matki. Jutro wpadnie na herbatę. Najbardziej oczywiste pomysły do głowy przychodzą na końcu. Tak było i tym razem. Gdy na podwórku w błocie zauważył resztki chleba przypomniał sobie pana Władka. Starszy facet, który od lat karmi ptaki... Przecież to coś, czego potrzebował! Czemu to robi? Czy po prostu z dobrego serca? Jeśli tak, to dobrze - potrzeba nam pozytywnych przykładów, pokażemy ludziom, że jeszcze nie są tacy źli! Może zaś ptaki przywołują jakieś wspomnienia, coś z odległej przeszłości, o czym pan Władek nie może lub nie chce zapomnieć? Świetnie! Opowiemy ludziom jego historię, może nawet ktoś popłacze się przy niej ze wzruszenia. Kiedy pukał do drzwi rodziców miał już gotowy cały plan audycji.
***
Wszystko było już gotowe. Ekipa nakręciła kilka rozmów z mieszkańcami, nie brakowało ujęć błota na podwórku, domu, schodów i latających na tle szarego nieba ptaków. Tomek czekał przed domem, gotowy na rozmowę z panem Władkiem, który jeszcze o niczym nie wiedział. To miało być zaskoczenie, bał się, ze niechętny kontaktom z kimkolwiek pan Władek uprzedzony wcześniej nie zgodzi się, lub nawet zacznie unikać jeszcze bardziej otoczenia. A tak pewnie coś powie, może się rozgada, a nawet jeśli nie, pozostanie milczącym, pozytywnym bohaterem - odludkiem kochającym ptaki. Ostatecznie tylko się pokaże jak idzie i sypie chleb, ilustrując to jakąś odpowiednią wypowiedzią któregoś z sąsiadów. W końcu nadszedł czas. Dokładnie o 10 drzwi na podwórko otworzyły się i stanął w nich starszy, siwy człowiek z plastikową torbą pełną kawałków chleba w ręce. -Dzień dobry panie Władku - powitał go dziennikarz, uśmiechając się. Zdezorientowany pan Władek odpowiedział i uśmiechnął się niepewnie. W końcu poznał Tomka, więc uśmiechnął się raz jeszcze i chciał ruszyć dalej. Wtedy młodszy mężczyzna, również ośmielony, przystąpił do ataku i zadał najważniejsze pytanie w swojej dotychczasowej karierze. Tej chwili nie zapomni do końca życia, tego był pewien. -Panie Władku, proszę mi powiedzieć... Czemu od tylu lat, dzień w dzień, karmi pan ptaki? Siwy człowiek spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko. "Jest dobrze" - przemknęło przez głowę Tomka. Zastygł w oczekiwaniu na odpowiedź, która po chwili, stanowczo za długiej, jak mu się wtedy zdawało padła. - Widzi pan... Ja je karmię, a one im srają na samochody - powiedział pan Władek i wyrzucił na trawnik zawartość worka. Ptaki zleciały się, radośnie przekrzykując się nawzajem.
Brak głosów

Komentarze

W pierszej chwili uśmiech, ale po chwili smutna refleksja... dobre.

Zaskakujecie mnie kolego Budyniu.

Vote up!
0
Vote down!
0
#5742