Salonowa wścieklizna; też o zwierzętach

Obrazek użytkownika Krzysztof J. Wojtas
Blog

Salonowych blogerów można podzielić na kilka grup: najliczniejsi zajmują się bieżączkami dnia, aferami, newsami i komentowaniem codziennych zabiegów toaletowych naszych polityków.
Część przedstawia szerszy obraz rzeczywistości, także prezentując własne poglądy.
Są jednak i blogerskie hieny żerujące na wszelkich nawiązaniach do ich celu głównego – jak wykorzystując sytuację dowalić jakiemuś nieuważnemu blogerowi, który na swe nieszczęście, poruszył „nieodpowiedni’ temat.
Do tej grupy zaliczyć można tych, którzy wykorzystuję każdy pretekst dla deprecjonowania wartości fundamentalnych dla wspólnoty wiernych Kościoła Katolickiego oraz poniżania i obrzydzania polskiego patriotyzmu.

Pojawił się tekst patrzącego z daleka „Rzymski katolik zabija psa” dokładnie pasujący do tej konwencji. Może nawet nie zwróciłbym uwagi na ten typ notki – w końcu katolicy święci nie są (przynajmniej nie wszyscy), a uszczypnięcie w zbytnio wystającą dumę ma niekiedy zbawczy charakter.

„Wzbudziła” mnie debilna argumentacja; określenie kolokwialnego powiedzenia „zabić jak psa”, jako przypisywanego mentalności katolickiej.

Tymczasem rzecz ma się nieco inaczej. Dawniej „bezpańskie” zwierzęta, zwłaszcza psy, były tępione – jako roznoszące wściekliznę. To leżało we wspólnym obowiązku gminy, także wspólnie „polowano” na zwierzęta chore i podejrzane o tę chorobę. Choroba była zbyt potworna w skutkach, aby ją lekceważyć.

W II RP obowiązkiem likwidacji takich zwierząt była obarczona policja; pies nie miał prawa przebywać na wolności – musiał być uwiązany.

Nie był to tylko polski zwyczaj. Moja Matka z żalem opowiadała scenkę z czasów wojny. Mieszkali na wsi, przy drodze. Mieli bardzo mądrego i przyjacielskiego psa. Ulubieńca rodziny. Dzieci bawiły się z nim i nieopatrznie, po zabawie, nie został uwiązany. Traf chciał, że przejeżdżali żołnierze niemieccy. Zatrzymali się i weszli na podwórze. Pies spał przy domu. Oficer podszedł, wyjął pistolet i zastrzelił zwierzę.
Z czystej złośliwości – aby pouczyć polaczków o niemieckich zasadach.

Czy takie postępowanie mieści się w określeniu „rzymski katolik zabija psa”? Może spytać Amsterna, albo Odę – oni znają niemiecką mentalność.
Tylko, czy patrzącemu z daleka wypada odwoływać się do tego? W końcu Niemcy podobnie traktowali wypełnianie obowiązków nie tylko wobec psów, ale i obcych nacji.

Refleksja na temat psów powstała nie tylko z powodu notki. We wtorek uśpiłem moją sukę Sonię. Z wielkim żalem, ale i z pewnym poczuciem winy, że uległem presji żony i nie zrobiłem tego tydzień wcześniej. Jej stan był już na tyle zły, że utrzymywanie przy życiu mogło wiązać się z cierpieniem. Nie skowyczała, ale oczy mówiły o chorobie.

Ciężko przeżyłem rozstanie. Przyznam, że chyba ciężej niż śmierć Rodziców. Bo człowiek dożywając lat wypełnił swe życie.
Pies (nasz) jest w pełni od nas zależny. Ufa bezgranicznie – dlatego decyzja o uśpieniu i wykonanie tego (pomoc) jest tak trudna. Dlatego chciałem, aby zabieg został wykonany w domu. Aby pies usnął w moich rękach w przekonaniu, że to w poczuciu miłości do niego.
Ale też musiało być i przekonanie z mojej strony, że jest to niezbędne.

Zastanawiając się nad tym zdarzeniem stwierdziłem jedynie żonie, że nie chciałbym, kiedy mój czas nadejdzie, być potraktowany gorzej niż Sonia – też członek rodziny. Nie chcę, aby sztucznie podtrzymywano mi życie. Chcę odejść normalnie i naturalnie, ale w domu.
Miedzy swoimi. Mam do tego prawo – jeśli los na to pozwoli.

W którejś z wcześniejszych notek opisujących lokalne ubarwienia wspominałem, że w „naszej” okolicy pomieszkuje pies Yeti. Sympatyczny, kudłaty dzikus (jakieś tydzień temu Hołdys, jak mi anonsowała żona, robił mu zdjęcia – znający go mogą nawiązać).
Otóż od kilku dni wymieniony Yeti towarzyszy mi w porannym bieganiu. O dziwo – podchodzi do mnie i pozwala się głaskać. I dyżuruje przed bramą.

Wniosek?
Psy to mądre zwierzęta. Wymyślił sobie, że skoro Soni nie ma, to on zajmie teraz jej miejsce.
Czemu tak sądzę?
Ano tak już mam, że rozumiem wiele z zachowań zwierząt – wiele ich reakcji. Chyba się wzajemnie lubimy. Kiedyś znajome koty pozwoliły mi nawet pobyć między nimi w trakcie kociego sabatu. (Ciekaw jestem, czy ktoś miał podobne doświadczenia?).

Tyle, że, mimo całej sympatii, nie przyjmę tego psiaka do siebie. Raz, że zbyt świeża jest jeszcze pamięć Soni, a dwa, że pies po kilku latach życia samopas, nie dostosowałby się do życia „na moich” warunkach.

Podobnie z blogerami. Nie ze wszystkimi mam ochotę utrzymywać kontakt, nawet jeśli chcieliby podjąć próby dostosowania. Wychowanie w innej tradycji zmienia psychikę. Te zmiany bywają zbyt głębokie. Są jak bezpańskie psy - mimo chęci nie są w stanie dostosować się do życia „w rodzinie”.

Brak głosów