Skwer Wolnego Słowa, czyli Brudni faceci i Czysty Harry

Obrazek użytkownika MagdaF.
Kraj

Pewna kobieta miała papugę w domu, która ciągle powtarzała: „Precz z Tuskiem! Precz z Komorowskim!”. Po donosie sąsiada do jej domu zawitała policja, która ostrzegła, że konsekwencje mogą być ostre: uśpienie papugi, a dla niej kara więzienia. Kobieta więc prosiła papugę o zaniechanie krytyki, a gdy to nie pomogło, zwróciła się do księdza o pomoc. Ksiądz, który również miał papugę, za to całkowicie apolityczną, zaproponował jej zamianę ptaków. Gdy w dzień rozprawy sądowej sędzia nakazał wniesienie klatki z papugą jako dowodu rzeczowego, papuga milczała jak zaklęta. Oskarżyciel więc, razem z sędzią zaczęli podpuszczać papugę, powtarzając jej słowa: „Precz z Tuskiem! Precz z Komorowskim!”, do których szybko przyłączyła się cała publiczność.
Nagle papuga wydała głos:
- Słuuuuchaaaaj Jeeeezuuuuu jak cię w buuuuuuuluu błaagaa luuud..."

Zupełne niezauważenie mediów wywołała relacja telewizyjna z ostatniego dnia konwencji Partii Republikańskiej w Tampie na Florydzie, podczas której Mitt Romney został oficjalnie nominowany na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Polscy dziennikarze mainstreamowi nie wspomnieli też słowem o wystąpieniu wielkiego aktora i reżysera, Clinta Eastwooda i nawet ich rozumiem, bo nagłe zderzenie amerykańskiej demokracji i wolności słowa z polskimi realiami musiałoby wywołać nie tylko swoiste dejá vu, ale i potwierdzenie smutnej prawdy, że „Bez przebaczenia” to bajka, która umarła bezpowrotnie, a jej dalsze rozpowszechnianie grozi śmiercią każdemu, kto ośmieli się wcielić w rolę Brudnego Harry'ego. Bo specjaliści od śrubek z 20-letnim stażem ciągle doskonalą swoje metody.

O tym, że Clint Eastwood jest wielkim aktorem, wie cały świat. Ten świat dowiedział się również, że jest i wielkim politykiem, człowiekiem mądrym, odważnym i bezkompromisowym, którego publicznie stać na gorzkie słowa krytyki pod adresem urzędującego prezydenta, powodowane własnymi przekonaniami i przeświadczeniem, że amerykańska demokracja jest tworem doskonałym i zarówno on, aktor, jak i każdy inny zwykły wyborca może bez konsekwencji artykułować publicznie swoje przekonania. Wytknął więc Obamie wszystkie błędy, czyniąc to w formie symbolicznej rozmowy z pustym krzesłem; od niezrealizowanych obietnic w kampanii wyborczej, poprzez rosnące bezrobocie, aż po nadal funkcjonujące Guantanamo, oceniając: „To jest hańba, narodowa hańba. Potrzebujemy kogoś, kto będzie w stanie rozwiązać problemy naszego kraju”. Owacje na stojąco przyniosły mu słowa: „To jest nasz kraj. My, obywatele, jesteśmy tu właścicielami, a politycy są naszymi pracownikami. Jeśli kto nie wykonuje swojej pracy, pozwalamy mu odejść". Jego wystąpienie, przy wielkiej euforii zwolenników Romneya, wywołało, oczywiście, konsternację, oburzenie i słowa krytyki demokratów, ale krytyka, także prezydenta, to narzędzie dopuszczalne w amerykańskiej walce politycznej. Z jakiejkolwiek strony by nie padła.

U nas, nie do pomyślenia. Każde słowo krytyki, każda niepochlebna opinia na temat działalności lub bezczynności w wielu ważkich sprawach głowy państwa czy premiera jest obrazą w myśl art.135 § 2 k.k. podlegającą karze pozbawienia wolności do lat 3. Czy to aktor, muzyk, student internetowej strony satyrycznej, kibic wrobiony przez dilera narkotyków, przeciwnicy polityczni, poeta czy dziennikarz. Zgodnie z totalitarną doktryną TA władza, w odróżnieniu od poprzedniej, ma zawsze rację i należy zwracać się do niej tylko wielkimi literami, co zlekceważyła p. mgr Anna Łojewska, działaczka społeczna z Poznania, wobec której Prokuratura Rejonowa w Olsztynie wszczęła w lipcu śledztwo. Prócz całkowitego oddania, admiracji, pochlebstw i czołobitności wskazane jest również, wzorem pachołków Putina, całowanie w pierścień rodowy lub, w przypadku braku pierścienia, tylko w rękę. Bo w kraju Tuska, odwrotnie niż w USA, najwyższą władzą jest sama władza, która sprowadziła Naród do maszynki do głosowania i niewolniczych płatników, podeptała jego godność, oszukała, zawiodła zaufanie drwiąc z nich samych, ich narodowej dumy, tradycji, historii. Nobilitowała za to wszystkich brudnych, otrzepała umoczonych i zszarganych, uczyniła ich nietykalnymi, przystroiła ich głowy nieśmiertelnym laurem honoru, do piersi przypięła ordery i mianowała strażą przyboczną. I tylko stąd ich siła, małych duchem i żałosnych ludzi, którzy na słowa napisane na planszy „Naród ci zaufał suwerenie nadziei złudnej, zawracaj w porę z drogi obłudnej”, mają jedyną odpowiedź: "Brudny to jesteś ty, facet".

Relatywizm kategorii moralnych to m.in. jedna z cech rządów autorytarnych, usytuowanych gdzieś między demokracją, której cechą są demokratyczne wybory, a totalitaryzmem, wyposażonym w cały aparat nacisku i opresji wymierzony w obywateli. Autorytarny rząd odmawia obywatelom powołania międzynarodowej komisji, oddaje śledztwo smoleńskie obcemu państwu, kwestionuje konstytucyjną instytucję, jaką jest referendum, łamie reguły rządzenia państwem, lekceważy związki zawodowe i konsultacje społeczne, tępi opozycję ograniczając swobody obywatelskie. Posługuje się manipulacją i kłamstwem.

W sejmowej debacie na temat Amber Gold, premier Tusk bronił jak Sfinks piramidy ze złota, a konkretnie darczyńców Platformy, czyli interesów własnej partii i portfela Józia Bąka z Żukowa. Zdecydowanie mniej oszukanych ludzi, bo przecież liberalne państwo i takiż premier nie są od tego, by „ingerować w decyzje ludzkie dotyczące tego, co zrobić z pieniędzmi”. Tu spojrzał na ministra Vincenta, mającego swoją własną piramidę – finanse publiczne, z którego twarzy zniknął natychmiast uśmiech Giocondy, ale nadal milczał, jak grób. Grób Platformy Obywatelskiej i całego rządu, pogrzebał rzecznik Graś przyznając, w odpowiedzi na interpelację posła Wiplera, że premier Tusk wiedział o nieprawidłowościach w Amber Gold już 24 maja, o czym ostrzegała go ABW pismem. Priorytetem jednak było Euro, a nie okradani ludzie, którzy sami są sobie winni, bo nie umieją czytać drobnym drukiem. Według premiera więc, państwo jak zwykle zdało egzamin, zawinili pojedynczy ludzie, którym „zabrakło wyobraźni”. A może to właśnie premier ma rację? Sześć najważniejszych instytucji państwa, którym rządzi premier Tusk, stworzyło system, który zadziałał jak w szwajcarskim zegarku, na zlecenie ochraniając przez lata młodego, przedsiębiorczego człowieka, który, jak powiedział prezydent Gdańska, działał „innowacyjnie” i zgodnie z planem. Bo przecież upadek OLT był mało prawdopodobny; przewoźnik nie płacił za nic z wyjątkiem paliwa. Więc może wykonał wyznaczone sobie zadanie i rozwiązał działalność prawie charytatywną, a wścibscy dziennikarze rozdmuchali niepotrzebnie aferę? Bo przecież system i jego sprawność działania zostały wpisane w akt założycielski III RP i żadna burza go nie zmogła. Chyba że Marcin P. otrzyma status świadka koronnego. Wtedy umrze system. A brudni faceci bredzący z sejmowej mównicy o wolności człowieka, jeszcze za nią zatęsknią. Ale to jest nasz kraj. Choć zbyt mało w nim czystych Harrych, damy radę.

Tekst opublikowany w nr.36/2012 Warszawskiej Gazety

Brak głosów