O przypadkach i niefotogenicznych agentach

Obrazek użytkownika MagdaF.
Blog

 Przypadek jako zdarzenie lub zjawisko,  zachodzące wskutek działania przyczyn ubocznych, jest kategorią filozoficzną, która po raz pierwszy pojawiła się u Demokryta w jego atomistycznej kosmologii.  Dopiero jednak Epikur  uznał przypadek za jedną z form ruchu, znoszącą absolutną konieczność w przyrodzie. To kategoria egzystencjalna, o której Jan Błoński pisał, w kontekście „Filozofii przypadku” Lema, że jest „ogólną teorią wszystkiego” i nie odnosi się tylko do literatury, ale całego świata „będącego domeną procesów niezdeterminowanych”.

  

Powiedzenie mówi, że przypadki chodzą po ludziach. Udowodnił je premier Donald Tusk na spotkaniu ze studentami Uniwersytetu Jagiellońskiego  przyznając się,  że:  „przypadek, absolutny zbieg okoliczności, spowodował, że całe moje życie, potoczyło się inaczej niż mogłem sobie to zaplanować”.  Również przypadek sprawił, że Tusk zajął się polityką i został premierem.  Konsekwencją przypadku są również rządowe projekty, które mają z nim  wiele wspólnego, ponieważ oba nie są wyjaśnieniem mogącym dowieść prawdziwości zakładanego rezultatu; i przypadek,  i projekt posługują się tylko pozornym wyjaśnieniem, przy czym przypadek jest jedynie przyczyną sprawczą, natomiast projekt również celową. Duma premiera z artykułowanego na forum publicznym przypadku, wynikająca z jego niezależności od nikogo i niczego, pokrywa się z dumą z jego projektów, które, według niego,  są dowodem dalekowzroczności politycznej, inteligencji i troski o społeczeństwo oraz  przeświadczeniem o nieomylności podjętych zamiarów.  Gdyby znał słowa  Morfeusza, bohatera filmu „Matrix: „Znać ścieżkę to jedno, a podążać nią to drugie”, nie musiałby przypadku sprowadzać do cudu, a projektów forsować tylko dla nich samych.

 

Dotychczasowa działalność rządu, albo raczej jej brak, oraz szczere wyznanie wobec studentów uświadomiło, również wyborcom PO, że obecny rząd i premier  jest najgorszym  w od 1989 roku, bo wybranym z negatywnej selekcji, a wybór mniejszego zła nigdy nie może być  nawet zaczątkiem dobra.

 

Tylko 27% Polaków uznało rok 2008 za lepszy od poprzedniego; pozostali uważają go za gorszy lub taki sam zły. Aż 68 procent ankietowanych jest rozczarowanych brakiem realizacji przez rząd przedwyborczych obietnic. Brak jest efektów w postaci zapowiadanych przed wyborami reform. Większość Polaków odczuwa lęk przed bezrobociem, podwyżkami, wycofuje swoje aktywa z IKE (ponad 120 tys. osób);  niepokój budzi przypadkowa reforma służby zdrowia, która żadną reforma nie jest, a jedynie narzędziem przed załamaniem się budżetu państwa i w konsekwencji klęską polityczną. Sejm podtrzymał weto prezydenta do ustaw zdrowotnych, ponieważ nie spełniały one podstawowych kryteriów bezpieczeństwa obywateli. Nie zdopingowało to  rządu do ich poprawek, ale przekształcanie szpitali w spółki prawa handlowego innymi, droższymi metodami. Nawet w działaniach chaotycznych i zdawałoby się przypadkowych, jest ukryty sens, który wyartykułowany wcześniej przez posłankę Sawicką, został całkowicie przez wyborców PO zlekceważony. Jak mówić o przypadku, skoro poseł Wojnarowski, który zgłosił w sejmie projekt ustawy o Zakładach Opieki Zdrowotnej, jest udziałowcem firmy handlującej długami szpitali, z 48% udziałami, jak napisał internetowy serwis Newsweeka,  a zmieniona ustawa będzie korzystna jedynie dla firm windykacyjnych.

Nieprzypadkowo też w ustawie reprywatyzacyjnej zniknął spójnik „oraz”, co może skutkować falą roszczeń majątkowych nie tylko ze strony Niemców.  Tymczasem piszą o tym nieliczni dziennikarze, dlatego chwała za podjęcie tego tematu przez Joannę Mieszko-Wiórkiewicz i Koteusza.

 A co robią dziennikarze? Na przykład Cezary Michalski czuje się zniesmaczony! I to bynajmniej nie rozdźwiękiem między przypadkiem a projektami rządu, oczekiwaniami społeczeństwa a realizacją reform, ale inicjatywą Gazety Polskiej, która do wydania świątecznego dołączyła tzw. kalendarz z agentem. Nie jest to niestety, kalendarz Pirelli, nad czym pewnie ubolewa redaktor Dziennika, a i jego  bohaterowie, nawet dzięki zabiegom artystów fotografii, nie przeistoczą się w ikony stylu. Co najwyżej niechlubne symbole starej epoki. Agent miesiąca stycznia, lutego, marca...  Olin, Bolek, Ketman,  Filozof, Prym, Lange i inni.  Czymże jest miesiąc albo rok z agentem?  Żyliśmy z nimi wiele lat, znamy większość ich twarzy. W czym zatem problem, który tak bulwersuje? Wolność słowa, wolność prasy, wolność lustracji? C. Michalski pisze: „Jeśli Adam Michnik kiedykolwiek wygrał swoją wojnę o lustrację, to wygrał ją właśnie teraz”. W odróżnieniu od red. Michalskiego, nie wszystkich  interesują  wojenki redaktora Wielkiej Gazety tym bardziej, że w swojej prywatnej wojnie  o Maleszkę, poniósł sromotną klęskę.

Protest przeciwko publikacji  kalendarza wyraziło też stowarzyszenie „Europejczycy”,  które pisze, że: ”, dezawuuje ona (publikacja, przyp. aut.) osoby i autorytety zaangażowane w promocję wartości europejskich i  (przyp. aut.)  odbiera godność ludziom, którzy na różnych etapach swojego życia mieli nieszczęście wpaść pod pręgierz totalitarnej władzy.

 

Szanowni Europejczycy!

 Bronicie niesłusznej sprawy.  Promocja wartości europejskich w ustach agentów brzmi jak ironia, a ich wpadka „ pod pręgierz”, jak piszecie, przypadkiem nie była. Była celowym projektem. Na dostatnie życie. Bez moralności.  .

.

   

Brak głosów