Granie grami w polityce.

Obrazek użytkownika DoktorNo
Świat

Pan Konrad Godlewski w swoim wpisie pobolewał co nieco nad tym, że Tybetańczykom grozi zaszufladkowanie, na wskutek chińskiej propagandy, do kategorii "terrorystów", i co za tym idzie kompromitacja w oczach zachodniej opinii zagranicznej. Z tego co wiem, powszechny stereotyp Tybetańczyków raczej odbiega od tego, a słowa oficjalnych czynników z Pekinu są traktowane z dużą dozą nieufności.

Jednak nie o tym mam zamiar napisać. Pan Godlewski zauważył, że w popularnej grze z serii "Command Conquer" walka toczy się pomiędzy USA, Chinami i islamistami z GLA, z czego gra święci braterstwo broni między Chinami a USA w walce ze wspólnym wrogiem spod znaku zielonej flagi. Pan redaktor insynuuje, że jest to przesłanka do tego, że na Zachodzie pewni ludzi zrównają Tybetańczyków z Al-Kaidą...

Czy Zachód kupi bajkę o tybetańskich terrorystach?

To się dopiero okaże. Są niemniej pewne podstawy, by przypuszczać, że dla niektórych obywateli państw Zachodu wszyscy “terroryści” to jedna parafia – Baskowie, Palestyńczycy, Kurdowie, Ujgurzy, Czeczeni, Tybetańczycy…

Niedawno grałem sobie w grę strategiczną “Command & Conquer: Generals”. Zaczyna się od terrorystycznego ataku atomowego na Pekin. Przeprowadza go Global Liberation Army (GLA), taka niby-Al-Kaida. Chińczycy wypierają wroga z Xinjiangu, a potem gonią "Ali Babę" po państwach Azji Środkowej.

W drugiej części gry, wcielamy się w GLA i dajemy opór Chinom, by w finalnym etapie zdobyć Kosmodrom Bajkonur i ostrzelać świat toksycznymi rakietami.

W etapie trzecim ratujemy Ziemię niszcząc stolicę GLA. Tym razem dowodzimy siłami USA, ale w odpowiednim momencie przychodzi bratnia pomoc z ChRL. Terroryści środkowoazjatyccy zostają pokonani...

Ta gra nie jest made in China.

Ciekaw jestem, jak Pan Godlewski wyobraża sobie sprzedaż gry w Chinach, w której gracz "kropi" z amerykańskich czołgów do chińskich... Z grami komputerowymi miałem do czynienia już dość dawno temu, i aktualnie nie mam czasu na granie, ale pozwolę sobie zauważyć, że w dawnych czasach gry np. wojenne były bardzo "amerykanocentryczne", wystarczy wspomnieć takie tytuły jak "M1 Tank Platoon", "F-19 Stealth Fighter", "Team Yankee", "F-15 Strike Eagle" etc. etc. które to niezmiennie fabułę opierały na kropieniu w Sowietów lub w coś na Bliskim Wschodzie.

Zrzut z gry "F-15 Strike Eagle II", rok wydania: 1991, producent: "Microprose".

Pomijając kwestie geopolityczne, sympatie polityczne odbiorców odgrywają istotną role w zbycie danej gry. Słyszałem no tym, że zrobiona na kanwie "Pustynnej Burzy" i obfitująca w nawiązania do amerykańskich powodzeń i niepowodzeń na Bliskim wschodzie gra "Desert Strike" doczekała się protestów i bojkotów...

Swego czasu grałem przez Internet z pewnym Chińczykiem w FreeCiv. Tamten facet wybrał sobie jako nacje Chiny, podczas gdy ja któryś z krajów europejskich. Jedną z postaw sukcesu danej gry jest możliwość identyfikacji gracza z nią i jej bohaterami.

Mówiąc krótko: wyciąganie wniosków na podstawie fabułek gier komputerowych, które mają przede wszystkim bawić i dobrze się sprzedawać, jest co nieco śmieszne. Armia amerykańska firmuje grę "Americas Army", Hamas, Hezbollah i Al-Kaida oraz Iran wydają swoje gry... I co z tego? Globalni gracze na rynku gier muszą robić gry takie, jakie będą podobać się każdemu, w tym Chińczykom i Arabom. Proszę mi wierzyć, w krajach arabskich popularne są dodatki do strzelanin 3D, w których gracz jest po stronie przeciwników Amerykanów w Iraku i Afganistanie (ciekawostka: w Iraku popularnością cieszy się pewna gra, gdzie można wcielić się w irackich policjantów i żołnierzy, i dać łupnia sadrystom czy al-Kaidzie).

P.S. Jak by ktoś miał pytania o moje zdanie na temat "solidarności z Tybetem" itp. to powiem krótko: trzeba było tym myśleć, kiedy MKOL przyznawał Pekinowi organizacje olimpiady 2008. A teraz to jest musztarda po obiedzie.

Brak głosów