Bękarty Hollywoodu.

Obrazek użytkownika Gadający Grzyb
Kultura

Tarantino swoim filmem złożył reżyserski trybut na rzecz władców Hollywoodu.

No to se obejrzałem „Bękarty wojny” („Inglourious Basterds”), Quentina Tarantino. Trochę ciężko pisać w poważnym tonie o jego filmie, łatwo bowiem narazić się na zarzut „drewniactwa” – że nie kuma się konwencji, nie łapie pastiszowego dystansu, nie docenia góry cytatów na pograniczu hołdu i kpiny, którymi przepełnione są jego filmy.

Jakby co, odpowiadam – lubię i jak najbardziej „chwytam” zarówno filmy jak i ogólną konwencję w której porusza się reżyser. Chętnie wracam do „Wściekłych psów”, „Pulp Fiction”, czy „Kill Billa”.

I gdyby jego najnowsza produkcja ograniczała się, jak do tej pory, do pomysłowej żonglerki kinowymi motywami, podlanymi skondensowaną dawką przemocy i okrutnego humoru, podsycającą perwersyjny urok kolejnej krwawej opowieści, nie miałbym powodów do narzekań, tudzież doszukiwania się drugiego dna.

Tak, niestety, nie jest.

Fałsz ekranu.

Co zatem mam za złe panu Tarantino?

Przede wszystkim to, że najwyraźniej dał ciała. Nad jego dziełem unosi się smrodek politycznej poprawności. Cały film, od początku do końca, trąci mi podskórnym fałszem.

Twórca wpisał się w dominujący ostatnimi czasy nurt relatywizacji wojny – „Upadek”, „Walkiria” i wreszcie, chyba najbardziej – „Defiance”. Do tego ostatniego tytułu film odwołuje się bodaj najmocniej. Oczywiście, nie tyle w sferze wizualnej, cytatów itp., ile w sferze tzw. wymowy ogólnej. Najwyraźniej w tej chwili jest zapotrzebowanie na zerwanie ze schematem biernego Żyda - bezwolnego barana pędzonego na rzeź. Zapotrzebowanie bieżące domaga się obstalowania wizerunku Żyda – bohatera, mściciela, który z bronią w ręku bierze odwet na prześladowcach – bohatersko, sam przeciw całemu światu. Współczesna „prawda ekranu” ma przedstawiać wyrzynające Niemców semickie komando i francusko – żydowską mścicielkę, która do spółki z czarnym kamerzystą pali żywcem nazistowską wierchuszkę. Tak ma być i już. Wszystko co temu służy, co pozwala powyższy obraz wdrukować w podświadomość widza, nawet jeżeli jest to tarantinowski, przegięty, krwawy absurdalizm – jest dobre.

Przypomnę dla porządku, że amerykańscy Żydzi nie kiwnęli palcem, by ratować swych europejskich pobratymców. Hollywoodzcy Żydzi tym bardziej. Do 22.06.1941 Hollywood przeżarty sowiecką agenturą spod znaku Komunistycznej Partii Ameryki głosił kult sprzymierzonego z III Rzeszą ZSRR i wspierał propagandowo izolacjonistów. Do wojny zaczął nawoływać, wciąż pod dyktando Kremla, dopiero po uprzedzającym o kilkanaście dni sowiecką inwazję ataku Hitlera. Te błędy należy zatuszować.

Kiedyś Marlon Brando stwierdził, że Hollywoodem rządzą Żydzi. Posypały się gromy, jak to bywa często, gdy ktoś powie coś o czym wszyscy wiedzą, ale czego głośno mówić z jakichś względów nie wypada. Mam brzydkie podejrzenie, że Tarantino swoim filmem złożył swoisty hołd lenny, opowiadając się po „właściwej” stronie propagandowej batalii o historię. Taki reżyserski trybut na rzecz władców Hollywoodu.

Dobrzy Francuzi i anonimowi naziści.

Niejako przy okazji, film spełnia zapotrzebowanie innych możnych tego świata – Francuzów i Niemców na wybielenie własnej historii. Francuzi, którzy zasłynęli z czołgów posiadających tylko wsteczny bieg, zaś pod okupacją systemowo wyłapywali „swoich” Żydów i odstawiali do transportów (i to nie tylko pod reżimem Vichy), są sprowadzeni do postaci szlachetnego farmera, który łamie się pod wpływem psychologicznej rozgrywki oficera SS. Doprawdy straszne, zwłaszcza gdy skonfrontować to z realiami okupowanej Polski, gdzie, mimo kary śmierci za ukrywanie Żydów grożącej wszystkim domownikom, Żydów uratowano najwięcej. Ale o tym ani Tarantino, ani zachodni widz wiedzieć nie musi.

Niemcy również mogą filmem poczuć się usatysfakcjonowani. Hitler i spółka zostali przedstawieni w sposób tak karykaturalny, przerysowany i groteskowy, że nie sposób się ich bać. Są to postaci rodem z „Upadku”. Na widok tych komiksowych pajaców można jedynie wzruszyć ramionami – już więcej psychopatycznej grozy ma plejada szwarccharakterów z cyklu o „Batmanie”.

No i wreszcie naziści. Ci p*** naziści. W całym filmie w odniesieniu do nich bodaj ani razu nie pada słowo „Niemcy”. Zawsze są to „naziści”. Ci „naziści” wprawdzie szwargocą w jakby znanym dialekcie, pochodzą a to z Bawarii, a to z innych okolic między Renem a Królewcem, ale o ich narodowości – ani słowa. Bardzo subtelny zabieg, wpisujący się w lansowaną tezę, iż dobrzy Niemcy zostali podbici przez złych „nazistów” (którzy też nie wszyscy i nie ze szczętem byli źli) z czego jakoś tak wynikło całe to wojenne zamieszanie i związane z nim nieprzyjemności…

Nie wiem, czy przeciętny połykacz medialnej papki skojarzy, iż skoro filmowi „naziści” mówią po niemiecku, to pewnie byli Niemcami. Masowe zidiocenie sięgnęło takiego pułapu, że mam poważne wątpliwości.

Doprawdy, gdyby do galerii filmowych typów Tarantino dopchnął jeszcze kolanem szlachetnego Rosjanina w stylu niezapomnianego Stirlitza, byłby komplet. Zresztą, gdyby obejrzał „17 mgnień wiosny”, pewnie by to zrobił.

***

Tarantino pograł koniunkturalnie. Doszlusował (oby na chwilę) do grona fałszujących historię hollywoodzkich bękartów. Zrobił to w swoim stylu, z przymrużeniem oka, charakterystycznym dla niego sadystycznym humorem i wdziękiem, ale niesmak pozostaje.

Cóż, wypada tylko mieć nadzieję, że reżyser odrobił polit – poprawną pańszczyznę i w kolejnych filmach powróci do tego, co lubię u niego najbardziej – bezpretensjonalnej orgii przemocy, pieszczącej zmysły widza perfekcyjnym montażem, idealnie dobraną muzyką, zapadającymi w pamięć, „cytowalnymi” dialogami i koncertową grą aktorów. Najlepiej, żeby to był zapowiadany w „Grindhouse” jako fikcyjny trailer „Machete”. I żeby zrobili to we dwóch z Rodriguezem. Takiego Tarantino – mistrza krwawej groteski chcę oglądać.

Gadający Grzyb

Brak głosów

Komentarze

Otóż to i oto chodzi!
A któż to tacy nazi?!
wielokrotnie w moich podróżach i pogawędkach z różnymi ludżmi, z różnych krajów ironicznie zapytywałem a kórz to byli nazi? Irlandczycy, Baskowie, Celtowie!
Skąd przybyli nazi? z Marsa?
Konsternacja!
Otóż Niemcy już zapłacili Żydom sowicie za zbrodnie na narodzie wybranym.
Nawet w podręcznikach izraelskich występuje termin nazi a nie Niemcy! Mówiły mi to izraelskie studentki poznane na wyspach.
Nazi!
Lafa dzień nazi przypisze się ...Polakom!
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#32664

Nie bój nic, gdyby mieli w tym cyrku pod tytułem Hollywood wystarczającą liczbę ludzi mówiących naszym językiem to już dawno nazi we wszystkich filmach mówili by po naszemu.
Andrzej.A

Vote up!
0
Vote down!
0

Venenosi bufones pellem non mutant Andrzej.A

#32668

A czemu bac sie drewniactwa? Dlatego, ze 99% ludzi kuma czacze, a ja jestem tym jedynym, ktory nie…? Bo moze… jestem tym smutasem, ktory jak wszyscy sie bawia, siedzi sam zamkniety w domu i slucha Hildegardy von Bingen….? Kino Tarantino jest kinem z piekla rodem. Scena w ktorej w samochodzie zostaje zastrzelony mlody murzyn w Pulp Fiction stanowi w historii tworow 10 muzy pewna cezure. Dlaczego…?, duzo by sie rozpisywac…. a gra konwencjami, cytaty i podobne bzdety stanowia rozrywke milosnikow czasopisma Pop Corn.
Druga sprawa , jezeli to kino jest tak popularne to trzeba o nim pisac jak najbardziej serio, i jezeli przyjdzie poruszyc CIEZKIE nuty, trudno. Wlasnie wynikiem tej a nie innej polityki Tarantino jest ostatni jego produkt. Regula, zeby nie robic obciachu, zostaje spozytkowana tu do szytej nicmi okretowymi agresywnej propagandowki. Przypomina mi sie wywiad z bratem Custuricy, ktory zagadniety przez dzienikarke o Michaela Jacksona, odpowiedzial: mam wystarczajaco zjebane zycie zeby podobal mi sie ten koles (wywiad byl zrobiony jakis czas po zniszczeniu Serbii przez amerykanskie lotnictwo).
Kto wie , moze nastepnym filmem Tarantino bedzie film o glupich polakach co grali w pilke glowa zydowskiego dziecka. Pewnie w scenariuszu byloby to umieszczone na poczatku, zeby widz mogl znienawidziec "graczy", a w dalszym ciagu story jakas ekipka zydowskich supermenow, skasowala by kilka wiosek pelnych groteskowych wiesniakow, oczywiscie wszystko pelne cytatow i tak ulubionej zonglerki konwencjami + fajna muza np. jakis speed metal. Wtedy to by dopiero smiech zamarl na ustach polskiej widowni. Tej widowni lubiacej absurd, wsparty gwaltem i gwaltem. Tej widowni Ha HA HA.

Vote up!
0
Vote down!
0
#32686

podpisuję się obiema rękami pod komentarzem.

Mam gdzieś zarzut "drewniactwa". Być może dlatego jestem bardzo nielicznym okazem omijającym filmy Tarantino szerokim łukiem. No nie sposób było nie obejrzeć Pulp Fiction, musiala bym być niewidoma chyba, żeby mi nie wciśnięto.

Ale szczerze: męczy mnie tak zwane śledzenie konwencji, cytatów, dopatrywanie się gdzie pastisz, gdzie coś tam, a gdzie jeszcze coś. Może w ogóle jestem stuknięta, ale nienawidze oglądać filmu po to, żeby potem mówić: o, tam był kawałek z Bergmana, a ten fragment to istny Kutz etc.Niech się inni w to bawią, ja pozostanę drewniakiem.

"Bękartów wojny" nie oglądałam, ale łatwo mi uwierzyć w to co opisał GG - w tym naszym politcorrect świecie brakowało jeszcze tylko jego głosu. Wszak jest też zaliczany do wybitnych osobistości,zeby nie powiedzieć autorytetów

Vote up!
0
Vote down!
0
#32691

Filmy Tarantino to przede wszystkim świetna fabuła, scenariusz i dialogi. Do tego idealnie dobrana muzyka i perfekcyjny warsztat. Odgadywanie motywów i pastiszy z kina popularnego, to zabawa serwowana widzowi niejako "przy okazji". Wisienka na torcie. Mnie to wciąga - za wyjątkiem "Bękatów...", z przyczyn, które opisałem powyżej. Ale rozumiem inne gusta.
Mnie kręci kino Tima Burtona, Davida Lyncha, Tarantino i dalekowschodnie horrory (typu: "Krąg", "Ju On", "Shutter", "Dark Water" itp.)
Ze starszych: klasyczne czarne kryminały ("Sokół maltański", "Wielki sen"), cykl o Brudnym Harrym, westerny Sergia Leone,"Dzika banda" Sama Peckinpaha, "Bez przebaczenia" Eastwooda... długo by wymieniać.
Do tego, oczywiście, fantastyka.
A Tarantino dał d***y. Mam nadzieję, że więcej nie będzie już serwował podobnych "dydaktycznych" "polit-poprawnych" kawałków.

pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#32832

Burton - to mój chyba ulubiony reżyser. Burton tworzy niepowtarzalny klimat w swoich filmach i dotyka bardzo uniwersalnych, filozoficznych można powiedzieć problemów - ostatnio byłem na "9" - polecam. Wszystko dzięki bardzo zgranej ekipie, którą zatrudnia w swoich filmach. Lyncha także lubię ale uważam, że w swoim ostatnim "Inland Empire" troszkę przesadził - jednak po obejrzeniu film także daje sporo do myślenia, ale nie wiadomo kompletnie o co mu chodzi - człowiek chce coś wydumać, ale nic nie wychodzi :) U Lyncha widać tendencję - podczas gdy "Lost highway" było prawie całkiem zrozumiałe, "Mullholand drive" mniej, to "Inland Empire" jest świadectwem kompletnego zatopienia się rezysera w surrealiźmie, którego on chyba sam do końca nie rozumie :) Z surrealistycznych bajeczek polecam także "Koralinę" - jeden z jej głównych bohaterów do złudzenia przypomina mi Daliego - Mr Bobińsky

Vote up!
0
Vote down!
0

Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.

#32892

faktycznie zaczyna się nieco gubić - choć zawsze nastrojowo i urokliwie:). A "Koralinę" będę musiał obejrzeć - książka Gaimana b. mi się podobała.
pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#32898

Ale o co chodzi? Namówcie Tarantino bądź Rodrigueza do nakręcenia filmu oddającego prawdę i co jeszcze ważniejsze, przywracającego sprawiedliwość dziejową. Albo jeszcze lepiej, niech Polacy pojadą do Hollywood i przejmą władzę nad amerykańską kinematografią od Żydów i wtedy będą sobie kręcić filmy na dowolny wybrany przez siebie temat. Fałszujący historię hollywoodzcy benkarci? A który film pokazuje prawdziwą historię?

Vote up!
0
Vote down!
0
#32891