Temat - Nieuczciwość

Obrazek użytkownika Szeremietiew
Blog

Pismo "Zeszyty Karmelitańskie" w numerze poświęconym nieuczciwości w życiu publicznym zamieściło poniższą rozmowę.

Panie Ministrze. Jeśli chodzi o temat nieuczciwości, to można powiedzieć, że nie z własnej winy stał się Pan ekspertem w tej dziedzinie. 10 listopada 2001 roku uruchomiono tzw. sprawę Szeremietiewa. Dziś już wiemy, że został Pan oczyszczony z zarzutów. Czuł się Pan pokrzywdzony przez Państwo, ojczyznę której Pan służył? Nieuczciwie potraktowany?

Bez wątpienia zostałem potraktowany nieuczciwie. Ponadto występuje jeszcze ten „państwowy” aspekt wyostrzający dotkliwość tego zdarzenia. Ogłoszenie przez media, że „wiceminister obrony Romuald Sz.” jest podejrzany o łapownictwo było strasznym upokorzeniem. W całym moim życiu nie splamiłem się niegodnym czynem, czy zachowaniem. I nie było przykładów wskazujących bym miał - mówiąc kolokwialnie – „lepkie ręce”.

W okresie „Polski Ludowej” należałem do niebyt licznego grona liderów ruchu niepodległościowego. Za tę działalność byłem represjonowany przez władze komunistyczne. Spędziłem kilka lat za kratami jako więzień polityczny. Po 1989 r. chciałem służyć państwu, działałem w polityce i uzupełniałem kwalifikacje – uzyskałem doktorat i habilitację w naukach wojskowych. Moje nazwisko jest w encyklopediach, słownikach i na kartach historii najnowszej Polski. Tymczasem moi koledzy w rządzie uznali, że jestem przestępcą kryminalnym. Nie tylko zostałem zhańbiony fałszywymi oskarżeniami i usunięty ze stanowiska w MON, ale uruchomiono na wielką skalę działania prokuratury i tajnych służb w celu wytropienia moich niecnych czynów. O tym wszystkim media szeroko informowały opinię publiczną. Nikt z tzw. decydentów nie zastanowił się nad wiarygodnością oskarżeń. W „mojej” sprawie osoby decydujące w mediach i w państwie prawie bez wyjątku zachowały się fatalnie. A wystarczyłoby tak niewiele - uczciwe, właśnie uczciwe, zbadanie podejrzeń, a nie szukanie na siłę czegokolwiek by dowieść, że jestem winien.

Sprawa zaczęła się od publikacji prasowej duetu Marszałek i Kittel, nieprawdziwej, co zostało udowodnione przed sądem. Można mówić w tym przypadku o nieuczciwości dziennikarskiej?

Zachowanie dziennika „Rzeczpospolita” i wymienionych dziennikarzy było obmierzłe i takie pozostało. Gazeta chełpiła się, że to dzięki jej czujności („śladem naszych publikacji”), łapownik Szeremietiew stracił stanowisko. Podawała informacje wielokroć mijające się z prawdą, także kłamliwe. Tym tropem podążały inne media powtarzając i ubarwiając doniesienia. Nikt nie chciał ogłaszać moich sprostowań i wyjaśnień. Przy tym trzeba wyróżnić jako szczególny przypadek dokonania Anny Marszałek. Nie tylko dlatego, że jak napisał jeden z internautów ta sławna dziennikarka śledcza „odbierała nagrody za Szeremietiewa”. Ona zresztą nadal twierdzi, że pisała prawdę, a wyrok uniewinniający wynika z nieudolności prokuratury. Według niej: „Prokuratura spaprała akt oskarżenia”. Sądzę więc, że w tym przypadku nie można mówić o dziennikarskiej nieuczciwości. Dziennikarska nieuczciwość byłaby łagodną oceną postępku. W świecie ciemnych interesów działają osobnicy nazywani cynglami, którzy za odpowiednie wynagrodzenie likwidują osoby przeszkadzające w przestępczych interesach. W mojej ocenie red. Marszałek może być takim medialnym „cynglem” likwidującym wskazane osoby „wystrzałowymi” artykułami. Mam zresztą powody by sądzić, że funkcjonariusze tajnych służb dostarczyli „amunicji” do jej rewolwerowego tekstu „Kasjer z MON” („Rzeczpospolita” z 7 lipca 2001).

Czy miał Pan uczciwy proces? Trwał przecież aż siedem lat.

Doświadczyłem długiego nieuczciwego śledztwa, w którym spotkałem uczciwych prokuratorów. Byli tacy, którzy uważali, że jestem niewinny i odchodzili z prokuratury, lub odsuwano ich od sprawy. Był skład sądzący w sądzie rejonowym, trzy kobiety, rzetelnie przeprowadzający postępowanie dowodowe. Ale był też cały czas „ktoś” posiadający zły wpływ na prokuraturę i sąd. Byli stronniczy świadkowie, naciągane dowody i znalazł się biegły sporządzający kłamliwą ekspertyzę. Była prokurator, która podpisała akt oskarżenia z nieprawdziwymi zarzutami. Wreszcie sam wyrok. Po postępowaniu dowodowym byłem pewien, że sąd mnie uniewinni. Zostałem uniewinniony i... wymierzono mi 3 tys. zł grzywny za rzekome naruszenie ustawy o ochronie tajemnicy? Ta grzywna nie mogła być rezultatem bezstronnej oceny dowodów. Może chodziło o to, by prokuratura wyszła z procesu z jakimś mini sukcesem – napracowano się, wydano spore pieniądze na śledztwo, a w efekcie uniewinnienie oskarżonego? Czyżby więc grzywna na „otarcie łez” moim prześladowcom? Może powinienem się cieszyć z takiego obrotu sprawy? Oskarżyciel chciał mnie zamknąć na 10 lat do więzienia.

Brak głosów