Wbity w czachy paradygmat

Obrazek użytkownika Turin

<p>Oprócz wspomnianego „faszyzmu” istnieje jeszcze wiele, wiele innych słówek, określeń i skojarzeń, które zdają się być forsowane w społeczeństwie przez jakiś szalony eksperyment mnemotechniczny. Mechanizm Pawłowa, chociaż trudno oszukać nim świadomość inteligentnego człowieka, przy odpowiednim natężeniu przekazu w końcu zaczyna jednak oddziaływać na naszą podświadomość – i sprawiać, że jedną rzecz kojarzymy natychmiast z następną, nawet jeśli mają ze sobą tyle wspólnego co kot i paprotka. I wówczas powstaje taki „wbity w czachy paradygmat”, jakim dziś jest słowo „demokracja”.</p><p>W jakim stopniu taka propaganda jest skuteczna, możemy przekonać się chociażby obserwując zachowania i wypowiedzi otaczających nas ludzi. Gdy ktoś wyraża kontrowersyjną opinię, a następnie broni swego prawa do wypowiadania jej, zazwyczaj rzecze „przecież mamy demokrację!”. Reporter TV mówiąc o zwiększeniu swobód obywatelskich w państwie X mówi o „demokratyzacji”. I dzieje się to tak często, że niemal każdy traktuje ów „skrót myślowy” jako coś zupełnie normalnego. Ale…</p><p>Zaczynając: zdefiniujmy sobie samą „demokrację”.</p><p>W uproszczeniu ‘demokracja’ oznacza ustrój, w którym rządzi większość (według podręcznikowego aksjomatu – z zachowaniem czegoś bliżej nieokreślonego, co nazywa się „prawami mniejszości”. Co chroni owe „prawa”, skoro warstwy rządzące słuchające głosu swoich obywateli mogą przepchnąć przez legislaturę niemalże wszystko?</p><p>Pragmatycznie – monarchę, tyranię czy nawet arystokrację można stosunkowo łatwo odsunąć od władzy. Zagwozdka: jak usunąć złą większość? (Hitler, Lenin, Trocki, Stalin i Beria próbowali, z całkiem niezłym skutkiem…). To oczywiście w demokracji ‘utopijnej’. A w brutal reality: jak odsunąć od władzy uprzywilejowaną grupę, posiadającą media, finanse, wyrobioną opinię publiczną i (o zgrozo!) poparcie ludu..?</p><p>Jednostka (szczególnie wtedy, gdy nie jest skrępowana absurdalnymi ograniczeniami) ma wybór. Może działać na korzyść swoją, może działać na korzyść innych, może wreszcie działać na korzyść ogółu, co zależy od systemu jej wartości i potrzeb. Kolektyw myśli (jeśli w ogóle jest w stanie myśleć) o „dobrze kolektywu”, zatem będąc wśród rządzącej masy nasze działania nie uwzględniają potrzeb poszczególnych jednostek (czyli – ostatecznie - działamy na niekorzyść ogółu). A przy założeniu, że im większa masa, tym łatwiej ja kontrolować, zaczynamy działać nie dość, że na niekorzyść ogółu, to jeszcze przy oczywistej korzyści tych, który nami manipulują.</p><p>Czy to ma coś wspólnego z wolnością słowa?</p><p>Podsumowując, dla dzisiejszego społeczeństwa demokracja jest wielkim kłamstwem, które absurdalnie mówi nam, że wolność wypływa z faktu, że średnia statystyczna wyciągnięta z ogółu obywateli ma kontrolę nad państwowym aparatem przymusu.</p>

Brak głosów