„Sprzedawcy Polski” – reaktywacja

Obrazek użytkownika rosemann
Kraj

Tytułowe określenie usłyszałem za czasów, gdy środowisko „gdańskich liberałów”, wtedy skupione w Kongresie Liberalno- Demokratycznym, pierwszy raz schwytało Polskę w swe drapieżne szpony… No dobra, miało być jak z Hitchcocka. Zacznijmy jeszcze raz. Gdy „gdańscy liberałowie” pierwszy raz mieli możliwość odpowiadać za bieg spraw w kraju. Wspomniane słowa wypowiedział syn mego chrzestnego, wówczas kilkunastoletni wiejski chłopak, patrząc z przemierzającego Trójmiasto pociągu na budynek z partyjnym szyldem.

Tamten „romantyczny” okres, mający w sobie coś z podboju „dzikiego zachodu” zamknął się, przynajmniej w moim odczuciu, sentencja wyroku w jednej ze spraw, w których pozwanymi lub oskarżonymi byli przedstawiciele tamtej ekipy. Sad oddalił zarzuty jednak w uzasadnieniu nie stwierdził, że inkryminowanych nieprawidłowości nie była ale złożył je na karb „braku doświadczenia wynikającego z faktu, iż podjęte działania miały charakter bezprecedensowy a wszystkie błędy popełnione zostały w dobrej wierze” (nie jest to cytat z sentencji ale próba odtworzenia istoty uzasadnienia z pamięci). Epilogiem i istnym „chichotem historii” są zaś przywoływane dziś z powagą pomysły na „renacjonalizacje” niektórych giftów uczynionych wówczas światowej gospodarce z naszego "narodowego dorobku" rękami „gdańskich liberałów”.

Ostatnia wrzawa, wynikła z faktu, że nasza obecna ekipa tym razem wzięła się za reformowanie i „cementowanie” Europy, choć i w tym doświadczenie ma żadne i znów nadrabiać będzie „dobrymi chęciami” pokazuje, że „gdańscy liberałowie”, wzmocnieni przez mudżahedina honoris causa niewiele się przez te wszystkie lata nauczyli. Znów wychodzi na to, że jakoś trudno im przyjąć do wiadomości, że nie są żadną tam ekipą badawczą, prowadzącą jakieś badania społeczne i nie zajmują się teoretycznym modelowaniem rzeczywistości. Ignorują fakt, iż w pewnych kwestiach istnieje zmienna, której lekceważyć nie można. Ta zmienna to coś, co można nazwać „vox populi” albo bardziej swojsko „możliwością zaistnienia zjawiska społecznego wqrwu”.

Przypomnę, że poprzednie śmiałe działania ekipy Bieleckiego („śmiałe” bo jak inaczej można nazwać uzyskanie deficytu dziesięciokrotnie większego od planowanego?) zaowocowały społecznym gniewem, który co prawda nie przerodził się w jakieś społeczne wstrząsy ale na dość długo wyrugował „gdańskich liberałów” z politycznej pierwszej ligi.

Chyba nie na tyle jednak długo by było to lekcja wystarczającą. Fakt, że szef owych „liberałów”  od jakiegoś czasu prezentuje się w roli czołowego polskiego populisty mógłby wskazywać, że coś tam do niego i jego ekipy dotarło. Podobne wrażenie odnieść można słuchając obecnej wersji prawdy o 300 mld zł , „durnych klipach” i kampanii wyborczej. Tyle, że chyba jednak panowie ci (ciekawe… jakoś nie potrafię przypomnieć sobie żadnego „gdańskiego liberała” płci pięknej) znów dali się ponieść fali eksperymentowania przez duże E. Tym razem na żywej tkance kontynentu i na zapisach naszej konstytucji. A przed ewentualnym Trybunałem  znów pewnie będą (nie twierdze jednakowoż twardo, że będą) się bronić, że „chcieli dobrze” i „nie wiedzieli…”

Nie sadze, że doprowadzi do tego moim zdaniem głupia jako polityczny koncept, inicjatywa  drugiego w tym roku „marszu niepodległości” dla uczczenia rocznicy stanu wojennego. Nie chodzi nawet o to bezsensowne połączenie rocznicy ze słowem „niepodległość” bo aż strach próbować je racjonalizować. Że co? Niepodległość „obroniona” została pamiętnego 13 grudnia?! A może utracona? Co by znaczyło, że przed 13.12.1981 była! Chodzi o to, że skuteczniejsze są działania subtelne.

Myślę, że jakiś efekt, niezbyt pożądany przez obecną ekipę, może przynieść jednak puszczenie w obieg sugestii o „handlowej recydywie” obecnej ekipy oraz przypomnienie tamtego „handlowego bilansu” który zakończył się zwyczajnie wylaniem „handlowców”. To już się dzieje jako odprysk „berlińskiej awantury” i związanych z nią działań „marketingowych” rządzącej ekipy, które są pozbawione sensu i boleśnie nieprofesjonalne by nie rzec głupie.

I myślę, iż może być tak, że Naród, na zasadzie opisanego dwa teksty w tył „berecika”, przypieprzy się do pana Donalda i jego stadka o tę naszą „suwerenność na sprzedaż” gdy mu wreszcie portfele schudną do rozmiarów krytycznych a coraz cieńsza zupka któregoś dnia przestanie smakować. Wtedy może znów pojawi się tytułowy szyld „sprzedawców Polski”, tym razem odnoszący się do kwestii, które, zapewne w radosnym mniemaniu pana Tuska, pana Sikorskiego oraz pana Crawforda nic a nic „statystycznego Polaka” nie obchodzą. I obchodzić nie powinny ponad rutynowe kiwanie głowa w trakcie relacji w którejś z „zaprzyjaźnionych stacji”.

 Ja nawet rozumiem (i przestałem się dziwić), że po to mamy klasę polityczna, by bezbłędnie potrafiła ona zdiagnozować obszary naszej demokratycznej przestrzeni, w których nie wolno oddawać decyzji w ręce „motłochu”. No bo jak, skoro jego większość nie może do dziś pojąć tej prostej prawdy jakim to złem jest kara śmierci dla zwyrodniałego mordercy? Czy zrozumie wiec, że aby wzmocnić Polskę w Europie, trzeba ją osłabić w Polsce? Nie zrozumie! Bo kto jest w stanie to zrozumieć poza naszymi profesjonalnymi „sprzedawcami Polski”?

Brak głosów

Komentarze

Kamienne tablice

Zakładali strój rycerzy,
a byli to obcych giermki.
Chcieli, by zaścianek wierzył,
że każdy jest bardzo wielki.

Żaden z nich nie był prawdziwy.
Wielki mieli zwykle nos.
Możliwości, plecy, wpływy
i słyszalny wszędzie głos.

Zawładnęli urzędami,
choć zgodę mieli na karczmy
i kraj czynili latami
występnym, lichym, jarmarcznym.

Pozostaną ich maceby.
Napisy nieodczytane.
Jak kamienie z obcej gleby
na naszej pozostawiane.

Vote up!
0
Vote down!
0

Marek Gajowniczek

#205612