Puszka z Rajmundem…

Obrazek użytkownika rosemann
Kraj

Powiem tak. Z punktu widzenia niektórych póki coś jest „pisowskie” jest świetnym narzędziem do chłostania. Kiedy nagle staje się „lisowskie” już tak świetnie do ręki nie pasuje. Taka osobliwa odmiana teorii względności Franca Fiszera. Kto nie wie, w oryginale było o nosie w…

Publikacja w tygodniku Lisa, poświęcona ojcu braci Kaczyńskich, merytorycznie znaczenie ma żadne. Dziwi co najwyżej osiągnięcie przez ciągle jeszcze usiłujący być pierwszoligowym tygodnik poziomu miejscowej (mam na myśli Salon 24) „łowczyni grzechu prenatalnego”. Do czego zmierza publikacja trudno zgadnąć. Oczywiście jeśli się nie założy, że antykaczyńska obsesja redaktora naczelnego przekroczyła masę krytyczną. Nie wykluczam, że właśnie w tym tkwi źródło tego tekstu. Ale jego znaczenie, wbrew temu co pisałem wcześniej, jest naprawdę wielkie.

Bez wątpienia mimowolnie, bo przecież nie z dobroci serca czy tam w efekcie jakiegoś skrajnie pozytywnego „wielkiego planu”, pismo Lisa zdjęło z prawicy klątwę „Dziadka z Wermachtu”. Jedno z piętn, które dotąd nie znajdowało żadnego skutecznego antidotum. Po chryi z Wojewódzkim i Figurskim to kolejny krok oddawania pola, na którym dotąd prawica brała w d**e bez prawa do wydania choćby jęku. Tak, jak dzięki obu trefnisiom nie da się już powiedzieć, że ksenofobia połączona z zamiłowaniem do chamskich, knajpiany witzów to domena małomiasteczkowych „grubych karków”, co serce mają raczej po prawej stronie, tak teraz nie można mówić, że do gmerania w rodzinnych grobach konieczne są ręce Jacka Kurskiego. Oto „obóz postępu” (powiedzmy, że dość umiarkowanego) doczekał się własnych. I to jakich! Dzierżących tyle zaszczytnych nagród, że to grzebanie będzie trzeba chyba uznać za „zawód wyjątkowego zaufania społecznego”.

Można zaryzykować twierdzenie, że ów „numer Lisa” to kolejny z serii zabiegów operacji upiększania dotychczasowej „gęby prawicy”

Ale nie ta rywalizacja jest najistotniejsza. Doskoczenie Lisa do „Kury” jest niejako procesem naturalnym i w jakiś tam sposób zrozumiałym. Każda akcja wymaga reakcji więc czemu się dziwić.

I na tym można by skończyć.

Gdyby nie to, że zamiast końca mamy raczej do czynienia z początkiem.
Jak wiadomo od dziejów Rajmunda Kaczyńskiego ( tu ukłon w stroną naszej „łowczyni”), znacznie mniej znamy choćby losy ojca Donalda Tuska. Przyznać trzeba, że wspomnienie jego osoby nie przebija swym rozmachem tego, co funkcjonowało w publicznej przestrzeni na temat ojca Kaczyńskich. I bez wątpienia zaraz znajdzie się ktoś, kto ten brak zechce nadrobić, uzupełnić. Uwolniony właśnie od strachu o to, że potraktowany zostanie przy tym jako „cmentarna hiena”. Po nim znajdzie się następny, który otrząśnie się z hieniej sierści i ruszy śladem rodzica Leszka Millera. Następny sięgnie…

Nie jest ważnie do kogo się dogrzebie i co znajdzie lub czego nie znajdzie. Ważne jest to, że znacznie trudniej będzie nazwać skur*****stwem rytuał uświęcony właśnie autorytetem wielokrotnego „Dziennikarza Roku”. Trudniej będzie adeptom zawodu, przedszkolakom dziennikarskiego rzemiosła wpoić, by nie byli hienami skoro hienim samcem alfa, dumnie obnoszącym napęczniałe z dumy hienie samcze atrybuty jest właśnie ów „Dziennikarz Roku”. Jak im powiedzieć, że bycie „Dziennikarzem Roku” to zło.

Ów „Dziennikarz Roku” zachował się, a właściwie od jakiegoś czasu zachowuje, jakby nigdy nie wyszedł ponad poziom szkolnej gazetki. Kolejne cyrkowe numery, za którymi stoi są coraz bardziej czerstwe, nieprofesjonalne, puste. Zamiast merytorycznej dyskusji, jakiegoś mającego łatwą do określenia treść sporu, są czymś w rodzaju wypalenia w twarz konkurentowi „a twoja matka to k****!” Albo splunięcia.

Myślę, że część konkurencji już wkrótce stanie do wyścigu, którego zasady właśnie ustala Tomasz Lis. Pozostaje kibicować tym, co sobie odpuszczą. Niech Lis śmiga sam. Też będzie ślicznie wyglądał.

Brak głosów

Komentarze

Pewnie nie to miałeś na myśli, al mi się skojarzyło (z miejsca) jednym takim starym pudłem wykazującym się wprost paranoicznym traktowaniem tematu. I to jest żałosne, że takie stare pudła wyznaczają tendencje w pisaniu.

pozdr
Koteusz
=======
Polacy domagają się prawdy o Smoleńsku!

Vote up!
0
Vote down!
0

Koteusz
=======
Polacy domagają się prawdy o Smoleńsku!

#273291

... miałem na myśli :)
Pozdrawiam serdecznie

Vote up!
0
Vote down!
0
#273293

Świetnie napisane.Tragedie małych dzieci już się tak nie sprzedają,teraz przyszła kolej na sagi rodzinne.Dziennikarstwo w wykonaniu redaktorka o chytrym nazwisku już dawno zeszło na psy.
Mam nadzieję doczekać końca redakorka w telewizyjnej dwójce.
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

markiza

#273294

olimpiadzie Lisowi wywiadu udzieliła, to mnie jeden z blogerów spytał: "I co się takiego stało?"

Pora umierać!

Vote up!
0
Vote down!
0
#273295

Można, natomiast , a nawet trzeba wybrać swój do nich stosunek, kiedy już się jest człowiekiem dorosłym.

Dystans, z jakim Kaczyńscy traktowali ojca jest właśnie odwagą dojrzałego wyboru wartości BEZ naruszania przykazania o elementarnym szacunku dla rodziców. W przeciwieństwie do Pawki Morozowa, Kaczyńscy nie złożyli swojego ojca na stosie ideologicznym, ale że musieli być z nim w konflikcie, jest prostą konsekwencją ich wyborów etycznych.

Nie jest ich "winą", że wychowali się w relatywnie dostatnich warunkach, że ojciec ( wzorem, zresztą b. wielu AKowców) jakos tam dostosował się do PRL.

Dostosował się, wszakże jako inżynier, a nie pracownik aparatu bezpieczeństwa, czy PZPRowski karierowicz. To ogromna różnica.

Powojenna, zrujnowana Polska wymagała odbudowy, bez względu na to, kto w niej rządził, stąd znacznie większa łaskawość komuny wobec fachowców. Inżynierom i lekarzom znacznie łatwiej wybaczano "nacjonalistyczne błędy" w postaci przynależności do AK, zwłaszcza jeżeli byli ludźmi młodymi i niezbyt wysoko uplasowanymi w "burżuazyjnym" establishmencie.

Okres próby charakteru, jaki wygenerowała PRL, przez bardzo wielu, zdany był na co najwyżej 3+ i do takich należał R. Kaczyński.

Wszyscy chcielibyśmy mieć doskonałych rodziców, wspaniałych pod każdym względem, ale bardzo niewielu łaskawy takich zafundował. PRL niepokornych skazywała na dotkliwą, upokorzającą biedę, a każde dziecko chciało mieć dżinsy i mało je interesowało jak rodzice na nie zarobią. Oprócz tych dżinsów ( mam nadzieję, że rozumiecie je jako pewien symbol), inteligencki dom miał jeszcze potrzeby intelektualne, konieczność czytania/ posiadania książek, uczestnictwa w życiu kulturalnym, rozwoju daleko wykraczającego poza kupienie meblościanki. Na to wszystko potrzebne były pieniadze, a PRLowskie pensje absolutnie nie wystarczały na gratyfikowanie takich potrzeb.

R. Kaczyński nie był jakąś prominencką świnią, która dorabiała się na krzywdzie innych, a do tego miał swój udział w wychowaniu dwóch niezwykle przyzwoitych synów. Bo miał, choćby nie wiem jak na nich narzekał.

Zachowajmy więc proporcje z jednej strony, z drugiej przestańmy entuzjazmować się tym, że różne kanalie wykorzystują konflikty domu Kaczyńskich do brudnej roboty. Kanalie nie byłyby kanaliami, gdyby postępowały inaczej.

Kaśka

Vote up!
0
Vote down!
0

Kaska

#273356