Nosek, Lasek, trybunałek…

Obrazek użytkownika rosemann
Kraj

Obecne zamieszanie czy to w służbach czy ze służbami mogłoby wskazywać, że aktualna władza nie do końca radzi sobie z nimi. Jest w tym jakaś, może nawet spora część prawdy ale nie przejawia się ona akurat w tym, co w mainstreamowych i niezależnych publikacjach czy komentarzach wysuwa się na plan pierwszy. Rozdmuchuje się sprawę umowy między naszym Kontrwywiadem a FSB choć historia znana jest od dość dawna. Rozdmuchuje się ją za sprawą publikacji w „Rzeczypospolitej”, która w rzeczy samej jest teraz nawet ciekawsza niż całą reszta spraw związanych z umową. Próba wymiksowania polityków z obecnego rządu z tej sprawy poprzez sugestie, iż nie wiedzieli oni o jej podpisaniu skłania do pytań w stylu nieśmiertelnego PRL-u, czyli do zastanawiania się „komu to ma służyć” i „kto za tym stoi”. Piszący o sprawie (choćby Amelka) przytaczają informację z maja tego roku, odnoszącą się do tłumaczenia się z tej umowy przez Sienkiewicza*, co nijak nie da się pogodzić z sugestią, że „nie wiedział”. Nawet jeśli przyjmiemy, że między majem (z maja pochodzi publikacja z tłumaczącym sprawę Sienkiewiczem**) a wrześniem minister zapomniał, fakt i tak jest faktem.
 
Oczywiście nie twierdze, że ta umowa jest w porządku. Posługując się logiką odwołującą się do istoty działania takich służb pozwolę sobie wysnuć przypuszczenie, że kiedy służby specjalne coś między sobą podpisują, to służyć to może tylko organizacji wspólnych akademii z krzyżowym wręczaniem sobie medali „za zasługi dla obronności”, śpiewaniem „podmoskownyje wieczera” i piciem wódki z pantofelka lejtnant Maszy. I ma miejsce gdy rzeczywista współpraca zacieśniona została znacznie wcześniej i rozwija się owocnie.
 
Zastanawiam się natomiast, czy to, iż nagle Premier i szef MON zaczęli na łamach „Rzeczpospolitej” „nie wiedzieć” o umowie to tylko przysłowiowy „kij na psa”, potrzebny by jakoś tego Noska, który służył wiernie tyle lat, móc teraz przegnać, czy też raczej, co bardziej mi pasuje, tak zwany „dynamiczny rozwój sytuacji” związany z realistyczną oceną tejże. W której nie ma dobrych scenariuszy a wybrać trzeba ten najmniej zły. Wybór polega na tym by nie utonąć albo z Noskiem albo też ze Skrzypczakiem.
 
W kwestii działania naszych służb ciekawsza, choćby i w rozumieniu ewentualnych konsekwencji, jest przytoczona przez „Wprost” obsuwa pana Laska dotycząca ostatniej rozmowy Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Pada w niej szokująca, przynajmniej mnie, uwaga byłego członka komisji badającej smoleńską tragedię a dziś szefa zespołu mającego niwelować skutki katastrofy. Katastrofy z oficjalnym przekazem dotyczącym ustaleń co stało się w Smoleńsku. Jak napisało „Wprost” (wiem, wiem… to nie jest „miszcz” dziennikarskiej wiarygodności) „Pytany czy zna treść rozmowy Lecha i Jarosława Kaczyńskich Lasek stwierdził, że "nie odpowiena to pytanie".***
 
Można zastanawiać się czemu powiedział coś takiego i co miał na myśli. Generalne wyjaśnienie może być takie, że albo Lasek jest idiota albo też zdaje sobie sprawę, że kiedyś wszystko co powie, może być użyte przeciwko niemu i jak już coś mówi to tak, by okazji do tego nie dawać. Czytelnikom pozostawię ewentualne przypisanie możliwych scenariuszy, które zamieszczę niżej, do jednej lub drugiej opcji.
Jest taka możliwość, że pan Lasek to bufon, który „nie odpowiedział na to pytanie” bo mu przez gardło przejść nie może, że czegoś nie wie, nie widział lub nie słyszał.
 
Jest też i taka, że jednak faktycznie słyszał bo w jakichś tam okolicznościach został dopuszczony do konfidencji, w której odsłuchiwano wspomniane nagranie.
 
Oczywiście to, czy Lasek słuchał czy nie słuchał to sprawa drugorzędna, mająca przede wszystkim znaczenie, jako dowód na to, że jako państwo „jesteśmy w posiadaniu” wspomnianego nagrania. Pierwszorzędne znaczenie ma to, skąd je mamy. W dyskusji pod tekstem kate1 kolega wywczas próbuje przekonywać, że mamy od Duńczyków i że w ogóle sprawy nie ma bo Jerzy Miller dawno już przyznał, iż słuchał. Na potwierdzenie swych słów nie przytacza choćby najmarniejszego linka, natomiast ktoś inny odesłał wywczasa i resztę śledzących dyskusję do informacji, że Duńczycy jednak nie mieli.****
 
Na pytanie skąd Lasek i ewentualnie Miller mieli to nagranie oczywiście nie odpowiem. Mogę tylko przypuszczać. Mogli oczywiście znaleźć je rankiem na swej wycieraczce, na przykład w kopercie opisanej cyrylicą. Nie mogli natomiast uzyskać go występując o nie oficjalnie do żadnej obcej agencji wywiadowczej. Gdyby wystąpili, ta, nawet jeśli co dnia, od rana do wieczora puszczałaby to nagranie przez megafon ustawiony przed siedzibą, odmówiłaby tłumacząc, że niby skąd ma mieć i skąd podejrzenia, że ma. Mogliby uzyskać nieoficjalnie ale wtedy nie przyznaliby, że mają. Bo to nie byłby dowód w sprawie z uwagi na brak możliwości weryfikacji źródła. Byłby za to dowód na to, że z nimi nikt choćby minimalnie poważni żadnego "dealu" robić więcej nie powinien.
 
Ostatnia możliwość jest taka, że mają z „zasobów własnych” naszego państwa. I to jest możliwość najciekawsza. Bo już samo założenie, że coś takiego jest możliwe jest równocześnie założeniem, że nasze służby podsłuchują naszych polityków i wysokich urzędników państwowych. Co oczywiście robią ale nigdy się do tego nie przyznają jeśli za podsłuchem nie stoi sądowy nakaz. Na Prezydenta i jego brata takowego z pewnością nie mieli. Zatem uwaga Laska powinna spowodować natychmiastową reakcję prokuratury i parlamentarnej komisji ds. służb w postacie wezwania Laska na spytki.
 
Konkludując zamieszało się nam „w temacie służb” i nadzoru nad nimi. W notce odredakcyjnej, wiszącej teraz na górze SG jest sugestia, że „Ta informacja powinna wywołać trzęsienie ziemi.”***** Wywiedziona z faktu, że„Rzeczpospolita” ujawniła, iż zdymisjonowany kilka dni temu  przez Donalda Tuska szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego generał Janusz Nosek podpisał umowę o współpracy z Federalną Służbą Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej nie informując o tym ani ministra obrony narodowej ani ministra spraw wewnętrznych.”
 
Jak napisałem wyżej, raczej wiedzieli (pozostaje ustalić kto wiedział a kto nie i dlaczego) co nie zmienia faktu, że kontrola nad służbami w wykonaniu czy to Premiera czy konkretnych ministrów woła już nie o pomstę do nieba ale o ten przywołany „trybunalik”. Skoro o umowie ja wiedziałem od miesięcy bo czytam to i owo, Donald Tusk, który potrafił swego czasu przytoczyć jedniutki artykuł na temat Amber Gold jako dowód, że przestrzegał syna zawczasu przed Plichtą, tym bardziej powinien to i owo wiedzieć. Choćby z podobnej lektury.
 
W moim odczuciu w sprawie umowy pytać raczej należy po co ona była, co z niej miało wynikać i co wynikło. Bo nawet gdyby nie wiedzieli, nie tłumaczy ich to nic a nie. W każdym razie nie powinno. Obciąża za to niewydolność w nadzorze. To taka uwaga dostosowująca fakty do naszych realiów, w których „państwo zdaje egzamin” wtedy, gdy się rozwali prawie setka ważnych jego funkcjonariuszy.
 
Brak głosów