"Wolę być..." ubekiem

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Często przywołuję tutaj różne wspomnienia z dawnych lat, przeważnie z lat chudych i nieszczególnie pięknych, ale tak to już jest, że nawet czas niepiękny, ale związany z młodością wspomina się dobrze. Pisałem już tutaj kiedyś o ulubionym tygodniku młodzieży myślącej i obdarzonej pięknymi duszami, który nosił tytuł „Na przełaj”.

Tytuł ten sugerował, że treści zawarte w środku tego periodyku przeznaczone są dla ludzi myślących samodzielnie, niestandardowo i twórczo. I wszyscy w to wierzyli. Czołowym piórem tygodnika był Jacek Żakowski, pisał tam także Wojciech Tochman i Mariusz Szczygieł. Sama śmietanka świetnych piór jak napisałby Stefan Chwin nie bacząc na to, że śmietanka i pióra nie mogą się zamienić miejscami. Była w tym tygodniku pewna charakterystyczna rubryka, którą ekscytowali się ludzie szczególnie wrażliwi i szczególnie piękni wewnętrznie. Nosiła ona tytuł „Wolę być” i opowiadała o ludziach, bardzo młodych ludziach, którzy świadomie wybrali niełatwe życie wśród wartości duchowych pomijając całkowicie kwestie materialne i bytowe. Oni woleli być niż mieć po prostu. Takie postawienie sprawy mocno pozycjonowało ich wśród rówieśników i sprawiało, że tworzyli oni z miejsca grupę wyodrębnioną i wyraźnie określoną. Był z nimi tylko jeden kłopot; nikt ich nigdy nie widział. Czytaliśmy o nich, widzieliśmy jakieś zamazane zdjęcia z ich zjazdów, a ruch „Wolę być” miał ponoć charakter masowy, ale w rzeczywistości nie widzieliśmy ich nigdy. Ja przynajmniej nie znam nikogo, kto mógłby wyraźnie i odpowiedzialnie stwierdzić, że miał styczność z kimś z ruchu „Wolę być”.

Najciekawsze jest jednak to, kto był moderatorem rubryki „Wolę być” na łamach tygodnika „Na przełaj”. Otóż był nim znany nam dziś doskonale Eryk Mistewicz. Tak, tak, ten sam otyły pan, który przed każdym wystąpieniem telewizyjnym masuje sobie twarz, żeby lepiej wypaść na wizji. Mówi o dużo o sposobach prezentowania się w telewizji, podkreśla rolę narracji w pozycjonowaniu polityka w rozmaitych rankingach i uważany jest za profesjonalistę i specjalistę. Musi to wszystko prawda, skoro nakręcił ten cały ruch „Wolę być”, którego nikt nigdy na oczy nie widział, a wszyscy wierzyli, że to prawie ta sama jakość co pielgrzymki do Częstochowy.

Kiedy się o tym dowiedziałem, a stało się to kilka miesięcy temu dopiero zdziwiłem się niepomiernie. Nie mogę bowiem ciągle wyleczyć się całkowicie z naiwności oraz frajerstwa i wydaje mi się, tak się łudzę cały czas, że może znajdzie się w tej telewizji,w tej polityce, w tym życiu publicznym jeden chociaż, co nie upaprał się jakimiś brudnymi kłamstwami w młodym wieku. Na Mistewicza akurat nie liczyłem, ale też nie pamiętałem, że to on stał za tym całym „Wolę być”. Kiedy to do mnie dotarło, pośmiałem się z siebie trochę i sprawę zapomniałem. Nie myślałem o niej aż do wczoraj kiedy to zajrzałem na portal „Niezależna”. Znalazłem tak tekst zatytułowany „Perły w koronie służby bezpieczeństwa'. Była to charakterystyka trzech panów; Starszaka, Olejnika i Mistewicza Teodora, doktora filozofii, który dosłużył się stopnia pułkownika czy majora. Nie pamiętam i pamiętać nie chcę. Tak, tak pan Teodor był tatą twórcy ruchu „Wolę być” dziennikarza tygodnika dla myślącej i wrażliwej młodzieży pod tytułem „Na przełaj”. Oto co o nim napisali w „Niezależnej”:http://niezalezna.pl/12689-perly-w-koronie-sluzby-bezpieczenstwa

Zastanawiam się czy Pan Eryk ma dzieci i jak pokieruje ich karierą? Czy będą kontynuować ją w mediach czy może w polityce, albo połączą twórczo jedno z drugim i zostaną w niedługim czasie liderami jakichś spontanicznych i pięknych ruchów społecznych? Któż to może wiedzieć. Szczególnie dziś, kiedy czasy są niepewne, a każdy chciałby zapewnić sobie i swojemu potomstwu jak najlepszy start w życie. Życzmy mu jednak, jemu i jego rodzinie powodzenia i wszelkiej pomyślności.

Ja sam zaś osobiści zastanawiam się jak to jest możliwe, że tygodnik taki jak „Uważam Rze” gdzie siedzą same tuzy dziennikarstwa i nawet Łysiak ma tam felieton nie podało nigdy tak interesujących szczegółów z życia swojego było nie było eksperta. Pan Mistewicz jest „twarzą” tego ultraprawicowego – tak mówią niektórzy – periodyku. Podaje tam proste i skuteczne recepty na to jak nie będąc postacią szczególnie lubianą przez kamerę spróbować swoich sił w polityce i na wizji.

Wszystkich oczywiście zapraszam na swoją stronę www.coryllus.pl, gdzie można nabyć książkę pod tytułem „Dzieci peerelu” o czasach kiedy to Eryk Mistewicz organizował jeden z większych masowych ruchów młodzieżowych jakie znał kraj. Można tam także kupić pierwszy tom „Baśni jak niedźwiedź” zbioru opowieści o zapomnianych wydarzeniach i postaciach z naszej historii. Zapraszam.

Brak głosów