Sir Robert Scott a sprawa polska.

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Przy Pall Mall Square w Londynie stoi sobie pomnik Sir Roberta Scotta, słynnego polarnika, który próbował dotrzeć do bieguna południowego. I nawet mu się to udało. Był jednak pewien problem, oto niejaki Amundsen, Norweg, był tam już wcześniej i to spowodowało, że sir Robert i jego misja stali się właściwie nieważni. Ponieważ jednak dobry Pan Bóg miał litość nad sir Robertem pozwolił mu mężnie umrzeć wśród lodów, podczas drogi powrotnej i w ten sposób uratować się od hańby. Trudno było bowiem o wyprawę gorzej, wręcz marzycielsko przygotowaną, niż ta prowadzona przez Scotta. Popełnił on szereg błędów, w tym taki, że zabrał na Antarktydę kuce islandzkie oraz siano dla tych kucyków. Koniki ciągnęły zapasy dla ludzi i siebie. Wokoło nie było miejsca gdzie mogłyby się paść, bo na Antarktydzie nie rośnie trawa ani nawet porosty w ilości wystarczającej do nakarmienia kucyków. Sir Robert niby o tym wiedział, ale jakoś nie wziął tego pod uwagę. Amundsen, który był realistą zabrał na biegun psy, karmił je w ten sposób, że zabijał co jakiś czas jednego i pozostałe jadły jego mięso. Psów było dużo, ciągnęły sanie dzielnie, dotarły do bieguna, a część z nich nawet wróciła. Scott jednak nie wrócił. Jego kuce padły, jego ludzie umarli w męczarniach podobnie jak on sam. I wiecie co się stało? Cały świat dowiedział się o bohaterstwie sir Roberta Scotta, angielskie gazety wychwalały tego nieodpowiedzialnego durnia i doktrynera pod niebiosa, a na koniec jeszcze postawiono mu pomnik przy Pall Mall Square. Naprawdę. Kiedy rozwinął się przemysł filmowy nakręcono o nim kilka stosownie udramatyzowanych filmów, w których przedstawiony jest on jako bohater, któremu świat i Opatrzność rzucają kłody pod nogi. Co było oczywistą nieprawdą, bo takie właśnie przygody miał Amundsen, a nie Scott. Jemu wszystko się udawało i nigdy nie napotykał żadnych trudności w swoich przedsięwzięciach. Był bogatym, ustosunkowanym bucem, który domagał się oklasków za każdym razem kiedy raczył podjąć się jakichś działań. Po jego śmierci nie było to jednak ważne. Istotne było, że oto odszedł człowiek, który próbował rozsławić Brytanię. Robił to co prawda wbrew logice, zdrowemu rozsądkowi i wszelkim zasadom, ale nikomu to nie przeszkadzało. I tak właśnie Brytania zyskała jeszcze jednego bohatera.
Od wczoraj czytam teksty dotyczące Powstania Styczniowego i nie mogę się otrząsnąć po prostu. Głębia tych wszystkich opisów jest porażająca, jest tak przepastna jak zad islandzkiego kuca, w który musiał wpatrywać się sir Robert Scott maszerując w stronę bieguna południowego. Czego tam nie ma: styczniowa ruchawka, Żydzi rozpijający chłopów, niemiecka intryga, zepsute bogate ziemiaństwo, które nie chce porozumieć się z ludnością ukraińską i białoruską, ideologie endeckie i inne, rusofilia, anglofilia. Brak tam, jak mawiała moja św. pamięci matka, tylko dziada z babą. Wszyscy zaś autorzy zachowują się tak, jakby oczekiwali pochwał od jakiegoś najwyższego komitetu cywilizacyjnego, który przeczytawszy ich teksty wyśle im list pochwalny z pieczęcią, a w liście będzie napisane: tak, tak, chłopcy, macie racje tylko siedzenie na blogach, pierdzenie w stołki i wypisywanie idiotyzmów ma głęboki sens. Nic więcej. I oni po otrzymaniu tego listu zasną już spokojni i będą od tej chwili lepszymi ludźmi. Rozsądek bowiem musi zwyciężyć i każdy ma najświętszy obowiązek złożenia krytyki wobec postaw nieodpowiedzialnych i szkodliwych z punktu widzenia postępu i rozwoju cywilizacji, a także jakże krajowi potrzebnej klasy średniej.
Prócz tekstów o Powstaniu pojawiają się w salonie24 szczególnie, teksty dotyczące Rafała Ziemkiewicza. I wiecie co jest najdziwniejsze, kiedy ja piszę coś o Ziemkiewiczu, podnosi się taki raban, jakbym mu co najmniej obrabował mieszkanie, a jego samego wywiesił za nogę z balkonu, w dodatku w samych gaciach, zimową – jak to się mówi – porą. Tymczasem od wczoraj nie ustaje krytyka Rafała Ziemkiewicza i jego ostatnich wystąpień i nic. Nikt krytyków nie atakuje, nikt im nie mówi, że są zawistni, podli i podstępni. Więcej na portalu „Fronda” gdzie umieszczono wywiad z Ziemkiewiczem http://www.fronda.pl/a/ziemkiewicz-dla-frondapl-nie-zastapie-kaczynskiego-ale-intelektualnym-liderem-srodowisk-narodowych-z-checia,25557.html pojawiły się wyłącznie krytyczne komentarze pod jego adresem i nikt ze znanych z mojego bloga troli i hejterów się tam nie pojawił. Niesamowite, prawda? Wygląda na to, że mam jakieś fory w tym środowisku.
O czym chce nam opowiedzieć Ziemkiewicz? Otóż on mówi wprost, że chce być intelektualnym liderem ruchu narodowego. Po czym, kiedy już uczynił to wyznanie, opowiada czym się taki ruch narodowy według niego powinien charakteryzować. Cytuję:

Tradycja narodowej demokracji to tradycja walki cywilnej, budowania struktur cywilnych, która kieruje się zupełnie inną logiką. Im więcej rozmaitych organizacji, tym lepiej. Im więcej środowisk i liderów w każdym z nich, tym lepiej, bo my się organizujemy do działalności codziennej, do pracy organicznej, pozytywistycznej. Nie przeszkadza nam, że pojawia się coś nowego, co ma nowych liderów. To tylko wzbogaca całą sprawę! Nie chcę się wdawać w wywód historyczny, ale jestem przekonany, że każdy, kto przyjrzy się historii narodowej demokracji, temu jak liczne środowiska ona tworzyła, jak liczne ekspozytury otwierała w kręgu robotników, młodzieży studenckiej czy w środowisku wiejskim, każdy, kto zapozna się z programem międzywojennym samorządnej Rzeczpospolitej, zobaczy, że to jest zupełnie co innego. Dla tradycji endeckiej nie jest ważny wódz. Roman Dmowski nigdy nie chciał być komendantem, nie chciał pełnić roli analogicznej do Piłsudskiego (choć go do tego namawiano), ponieważ twardo twierdził, że najważniejszą rzeczą jest to, by naród był zorganizowany, a wszelkiego rodzaju dyktatura czy wodzostwo naród dezorganizuje. Wódz przyzwyczaja do bezmyślności, do posłuszeństwa, do czekania na rozkazy. Wódz wychowuje wiernych żołnierzy, ale nie wychowuje menadżerów. 

Gdyby ktoś był tak dobry i wyjaśnił mi gdzie tu jest miejsce na intelektualnego lidera, byłbym mu nieskończenie wdzięczny. Bo chyba nie chodzi o to, by organizować wieczorki autorskie Ziemkiewicza dla robotników fabryki Fiata, którzy jeszcze nie zostali zwolnieni lub dla studentów nauk politycznych na UW studiujących w systemie bolońskim. A może o to właśnie chodzi?
Mówiąc „wódz” Ziemkiewicz ma oczywiście na myśli Jarosława Kaczyńskiego i nawet pozwala sobie na dyskretne drwiny z osławionej jedności prawicy, którą ponoć koniecznie trzeba zachować, żeby odnieść sukces.
Zastanówmy się chwilę nad tym organizowaniem się narodu. Nad tymi endeckimi menedżerami przeciwstawianymi piłsudczykowskim kapralom. Jest to wszystko jeden idiotyzm. A to dlatego, że ani o jednym, ani o drugim nie da się nakręcić filmu tak przejmującego jak te wszystkie wzruszające gnioty na temat śmierci sir Roberta Scotta, w lodach Antarktydy. Ziemkiewicz mówi we Frondzie wprost: naszą misją jest zanudzenie was na śmierć. Za to nam płacą i ja razem z kolegą Terlikowskim to właśnie czynić będziemy, póki nam starczy sił. Taka jest istotna treść komunikatu Ziemkiewicza i wszystkich innych prawicowych komunikatów jak Internet długi i szeroki. Jeśli bowiem za podstawę naszych rozważań przyjąć pojęcie soft power, to my nie mamy żadnego soft power, mamy gromadę starzejących się chłopców, którzy opowiadają czego to nie dokonają w niedalekiej przyszłości pod warunkiem, że im się zachce. To nawet nie jest klęska. To jest paraliż postępowy.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tych menedżerów, otóż w sytuacji okupacyjnej naród organizował się wokół działań realnych, wokół budżetów powiem wprost, które na różne cele wykładały dobrze zorganizowane środowiska. Bynajmniej nie endeckie tylko ziemiańskie. I co? Ile i na jakie ciekawe projekty przeznaczył ze swoich prywatnych pieniędzy przyszły lider intelektualny ruchu narodowego Rafał Aleksander Ziemkiewicz? Jakie były efekty tych działań? Może choć jakiś film nakręcono? Ja już nie mówię, że o Antarktydzie, nie bądźmy zbyt wymagający. A niechby nawet o tym jak fatalne było to Powstanie Styczniowe. Nie ma takiego filmu? Szkoda. Jest tylko to samo co zwykle pieprzenie i pierdzenie, te same wycinki Warzechy, te same portrety „popadniętych w zamyślenie” Karnowskich wielkości siedmiopiętrowego budynku i ta sama oszukana nadzieja. Wesołej zabawy i szczęśliwego liderowania intelektualnego panie Rafale.

Wiem, że wszyscy czekają na III tom Baśni, ja czekam na tę książkę także, tym silniej, że sam muszę ją napisać. Ponieważ jestem nie tylko autorem, ale reprezentuję także wydawcę, czyli moją żonę, muszę zajmować się tym co zwykle określane jest słowem strategia sprzedażowa. Ponieważ obsługa takiego produktu jak „Baśń” jest niezwykle absorbująca, ktoś mógłby pomyśleć, że poza Baśnią nie powinniśmy wydawać niczego więcej, bo się niepotrzebnie rozpraszamy. Otóż nie. Jestem głęboko przekonany, że nie. A wiąże się to z ciągle, biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe, wyniki, za wąskim kanałem dystrybucji. Tak się składa, że najwięcej książek sprzedaje nasz sklep www.coryllus.pl. Na drugim miejscu jest księgarnia www.multibook.pl , na trzecim zaś dopiero są hurtownie. Mieliśmy jeszcze jednego dystrybutora, ale on zrezygnował, proponując nam sprzedaż praw do tytułu, na co myśmy się rzecz jasna nie zgodzili. Ponieważ rynek książki w Polsce jest tak urządzony, że 50 sprzedanych egzemplarzy na tydzień uznawana jest przez fachowców za ilość hurtową, musimy – chcąc nie chcąc – zwiększyć ilość produktów, czego oczywiście nie robimy z żalem tylko z przyjemnością. Czynimy tak również z tego powodu, że strategia sprzedażowa na ten rok opierać się będzie na czterech wielkich imprezach targowych. Musimy być tam obecni z tego właśnie samego powodu, dla którego zwiększamy ilość produktów. Nie ma sensu stać na targach z pięcioma tytułami. Mam nadzieję, że do maja Toyah skończy swoją książkę o zespołach i będziemy mieli na Warszawskich Targach Książki naprawdę poważną ofertę. Wcześniej zaś będą jeszcze Targi Wydawców Katolickich, a na jesieni Targi w Krakowie, gdzie zamierzam być i Targi Książki Historycznej w Warszawie. Postaram się, żeby do jesieni wzbogacić naszą ofertę o dwa przynajmniej tomy Baśni. To są wszystko poważne wyzwania, jak się Kochani domyślacie i to właśnie, odciąga moje myśli od III tomu Baśni. Nie martwcie się jednak wydamy go jeszcze w zimie.
Jakie mamy plany na wiosnę? Już mówię. Pierwszy punkt tych planów został właśnie zrealizowany, wznawiamy „Pitaval prowincjonalny”, czynimy tak ponieważ na targach pyta o tę książkę bardzo wiele osób. Nie będzie to jednak ten sam „Pitaval”, nawet tytuł książki jest inny. Rzecz nazywa się obecnie „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” i zawiera wiele nigdy nie publikowanych opowiadań. Jak niektórzy pamiętają książka traktuje o moich przygodach w mediach różnego rodzaju, od lokalnych począwszy na ogólnopolskich kończąc. Pisana jest z perspektywy, tak zwanego szarego pismaka, można się więc w pewnych momentach nieźle pośmiać. Starałem się nie wymieniać ważnych nazwisk, ale nie udało się. Trudno. Książkę, podobnie jak książkę Toyaha „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph” sprzedawać będziemy najpierw po 20 złotych plus koszta wysyłki, a kiedy nakład już do nas dotrze, co potrwa pewnie z tydzień, cena wzrośnie do 30 złotych plus koszta wysyłki. Jak widzicie na fotografii zmieniliśmy nie tylko tytuł, ale także okładkę, która teraz o wiele bardziej przyciąga wzrok.
Tej zimy mamy nadzieję wydać jeszcze audiobooka, którego (oby, oby) przeczyta Grzegorz Braun i III tom Baśni, na wiosnę zaś zapomnianą już nieco historię przenoszenia mojego domu z Podlasia pod Grodzisk Mazowiecki, oraz specjalny tom Baśni zatytułowany „Baśń jak niedźwiedź. Historie amerykańskie”, no i oczywiście książkę Toyaha o zespołach. Latem, mam nadzieję, Kamiuszek skończy swoją książkę o Koperniku, a Toyah przygotuje jeszcze jeden tom publicystyki. Bardzo więc wszystkich oczekujących na III tom przepraszam za zwłokę, ale musieliśmy pomyśleć nieco szerzej o polityce wydawniczej w nadchodzącym roku i to właśnie spowodowało opóźnienie. Wszystko będzie, jeśli Bóg pozwoli i da zdrowie autorowi.
Nowa książka „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” dostępna jest póki jedynie co na stronie
www.coryllus.pl

No, a książki nasze leżą w sklepach www.multibook.pl,http://www.ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ , w księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, w księgarni Wolne Słowo w Lublinie, przy ul. 3 maja, w sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie, w księgarni Ukryte Miasto przy Noakowskiego 16 w Warszawie i w każdej właściwie księgarni w kraju, która współpracuje z hurtownią Azymut. A jeśli nie leżą, to mogą się tam znaleźć na prośbę czytelnika. Zapraszam. 

Brak głosów

Komentarze

Właśnie o tym napisałem wczoraj tu Wolty Ziemkiewicza

Zapis jest na nazwisko. Dziesięć z pozdrowieniem.

"Nie lękajcie się!" J.P.II

Vote up!
0
Vote down!
0

"Nie lękajcie się!" J.P.II

#324814

Ja w odróżnieniu od Autora zapoznałem się kiedyś dość wnikliwie z tematem wypraw arktycznych Scotta (np. prawie 700-stronnicowa"Ostatnia Wyprawa Scotta"), więc stwierdzam, że w.w. napastliwe wywody pod adresem angielskiego polarnika (robienie z niego głupka a nawet nazywanie "bucem") stoją w całkowitej sprzeczności z faktami- dużo by tu mówić ale króciutko: był świetnym organizatorem, dbał zarówno o ludzi jak i o naukowe cele wyprawy, stosował tradycyjne formy transportu jak i na owe czasy nowinki (np. sanie motorowe). Zakrojona na wielką skalę wyprawa na Biegun miała wszelkie szanse powodzenia i tak też było przez większą część przedsięwzięcia. Awanturnik norweski Amundsen podjął ryzykowny i wcześniej nie planowany atak "na wariata" bez zabezpieczenia tyłów krótszą ale wyczerpującą drogą przez górzysty teren - dzięki wyjątkowemu szczęściu zdobył biegun ok 2 tyg przed zespołem szturmowym Scotta spokojnie realizujacym cele badawcze wyprawy - dokładnie tyle by zdążyć wrócić przed fatalnym załamaniem pogody. Zespół Scotta wracając znalazł się w środku wściekłej nawałnicy i poniósł śmierć niedaleko awaryjnego składu żywności i wyposażenia ratującego zycie - wielki pech co to się zdarza nieraz w ekstremalnych warunkach. Scott do ostatnich chwil wszystko pedantycznie dokumentował, więc fakty w tym przypadku są łatwo dostepne i bezsporne - z wyjatkiem, jak widać Autora.

Jak Coryllus pisze tak samo rzetelnie o naszych dziejach jak o osobie i dokonaniach Roberta F. Scotta to współczuję brainwashingu jego czytelnikom ;/

To tyle tytułem przyczynku faktograficznego, podgryzanie RAZa przez Coryllusa, jak juz wcześniej pisałem niewiele mnie obchodzi, choć przyznam że Ziemkiewicz rzeczywiście robi teraz jakąś dziwna woltę

PS - wnioskuję do Szanownych Adminów o założenie kącika "Biznes i ogłoszenia drobne" by materiały reklamowe Coryllusa miały szansę trafiać w odpowiednie miejsce.

Przyznam że jako potencjalny "target" biznesowy (w mniemaniu Coryllusa) czuje się dość dwuznacznie przy każdym otwarciu jego wpisu. Podejrzewam że inne Niepopki odczuwaja podobny dysonans.

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, a*ldd meg a Magyart

#325689

Dlaczego nazywasz Amundsena awanturnikiem?

Vote up!
0
Vote down!
0
#325697

.

Vote up!
0
Vote down!
0
#325704

Pejoratywne określenie pojawiło się w wyniku skrótu myślowego wynikajacego z kontekstu. Pamietnego roku gdy Scott wreszcie zebrał pieniądze i ekipę na pionierska wyprawę na Biegun Pd. Amundsen publicznie oznajmił że ten cel go nie interesuje bo zamierza zatakować Biegun Pn. Wiedząc prawie wszystko o wyprawie Scotta (nie ukrywajacego planowanej marszruty szlakie Shackletona, który parę lat wczesniej dotarł blisko celu, zostawil po sobie składy zapasów itp) i mogąc oszacować czas tej eskapady wpadł na pomysł zrobienia "psikusa" wielkiemu angielskiemu rywalowi. Niespodziewanie zorganizował ryzykowny wypad "w stylu alpejskim" w celu uprzedzenia Scotta i dopisalo mu szczęście - pognębił przeciwnika na tyle skutecznie, ze Scott z garstka towarzyszy kontestujac porazkę stracili resztki sil, prowiantu i w efekcie życie.

W dzisiejszych kategoriach wyczynu sportowego powiedzieliśmy że Amundsen zagrał nie fair - oczywiście trzeba zachować rezerwe w ocenach, gdy w grę wchodzi działanie w warunkach ekstremalnych - dlatego skwitowałem że Amundsen miał kupe szczęścia a Scott wyjatkowego pecha ;)

Swoją drogą piękna ta historia wypraw na bieguny - o wyprawie Scotta  był ok 15 lat temu świetny film kilkuodcinkowy - szkoda że nigdy nie powtórzony - "M jak Milość" ma jak widac priorytet ;/

pozdrawiam!

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, a*ldd meg a Magyart

#326111

Pejoratywne określenie pojawiło się w wyniku skrótu myślowego wynikajacego z kontekstu. Pamietnego roku gdy Scott wreszcie zebrał pieniądze i ekipę na pionierska wyprawę na Biegun Pd. Amundsen publicznie oznajmił że ten cel go nie interesuje bo zamierza zatakować Biegun Pn. Wiedząc prawie wszystko o wyprawie Scotta (nie ukrywajacego planowanej marszruty szlakie Shackletona, który parę lat wczesniej dotarł blisko celu, zostawil po sobie składy zapasów itp) i mogąc oszacować czas tej eskapady wpadł na pomysł zrobienia "psikusa" wielkiemu angielskiemu rywalowi. Niespodziewanie zorganizował ryzykowny wypad "w stylu alpejskim" w celu uprzedzenia Scotta i dopisalo mu szczęście - pognębił przeciwnika na tyle skutecznie, ze Scott z garstka towarzyszy kontestujac porazkę stracili resztki sil, prowiantu i w efekcie życie.

W dzisiejszych kategoriach wyczynu sportowego powiedzieliśmy że Amundsen zagrał nie fair - oczywiście trzeba zachować rezerwe w ocenach, gdy w grę wchodzi działanie w warunkach ekstremalnych - dlatego skwitowałem że Amundsen miał kupe szczęścia a Scott wyjatkowego pecha ;)

Swoją drogą piękna ta historia wypraw na bieguny - o wyprawie Scotta  był ok 15 lat temu świetny film kilkuodcinkowy - szkoda że nigdy nie powtórzony - "M jak Milość" ma jak widac priorytet ;/

pozdrawiam!

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, aldd meg a Magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, a*ldd meg a Magyart

#326113

 bo wyprawa Scotta od początku skazana była na porażkę. Poza tym zmiana planów Amundsena podyktowana została doniesieniami Peary'ego o zdobyciu bieguna północnego. W tej sytuacji Amundsen, który był do wyprawy na biegun świetnie przygotowany, miał psie zaprzęgi, pemikan z jarzynami, ubrania z foczej wełny i narty oraz zaprawionych w trudach zespół, postanowił o zmianie kierunku i ruszył na południe. Scott natomiast wybrał zupełnie nie nadające się na Antarktydę kucyki islandzkie, mało odporne na mróz, potrzebujące masę paszy zielonej, która nie występuje na Antarktydzie, sanie motorowe, które zamarzały, a były na tyle ciężkie, że nie dało się ich uciągnąć nawet przez kuce, oraz ubrania dla załogi z brezentu. Sporządził tylko jeden magazyn (One Tone Depot) - Amundsen miał 3, lepiej rozmieszczone, choć mniejsze. Amundsen wracając z bieguna, zabijał kolejne psy i karmił nimi pozostałe w miarę ubywania towaru na saniach, a ludzie lekko "pomykali" sobie na nartach. Scott stracił i sanie motorowe i kuce jeszcze przed wejściem na lodowiec Rossa i praktycznie całą drogę przeszedł pieszo, samemu ciągnąc sanie. Stracił masę czasu, tylko honor nie pozwolił mu wycofać się i dlatego zaskoczyło go załamanie pogody w powrotnej drodze, jedynie parę kilometrów od składu zapasów. Scott jest odpowiedzialny za nieudaną wyprawę i śmierć swoich ludzi, bo nie wziął pod uwagę żadnych ostrzeżeń, jakich nie szczędzili mu znawcy tematu. Nauczycielem Amundsena był Nansen, który jest wg mnie największym polarnikiem w historii, a Amundsen skwapliwie korzystał z rad mistrza, więc błędów nie popełniał. Można oczywiście oceniać Scotta w kategoriach romantycznego odkrywcy, ale rok 1912 to już nie romantyzm, a zupełnie inna epoka. Pozdrawiam serdecznie.

Vote up!
0
Vote down!
0
#326170

Reasumując - Coryllus ma rację pisząc, że Scott był bucem!
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo

#326185

 Reasumując powyższy wpis i cały tekst coryllusa - TAK!

Vote up!
0
Vote down!
0
#326205