O prawicy jedynej i autentycznej

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Słyszeliście, że Anita Gargas udzieliła wywiadu Onetowi? Mówi w nim ponoć o swoim najnowszym filmie, który ukaże się, a może się już ukazał, jako dodatek do GP. To fantastyczna wiadomość -wywiad, nie film – oznacza to bowiem, że zmowa milczenia wokół GP i jej dziennikarzy została przełamana i można już otwarcie zapraszać ich do mainstremowych mediów, gdzie równie otwarcie mówić można o tym co stało się w Smoleńsku. No i najważniejsze: treść tego filmu. Tu posłużę się cytatem:

- Udało nam się dotrzeć do osób, których nie przesłuchała prokuratura. Z ich relacji wynika, że przebieg katastrofy nie był taki, jak to przedstawiał rosyjski MAK i komisja Millera. Wersja zakładająca, że samolot obrócił się w powietrzu po uderzeniu skrzydłem w brzozę i leciał kołami do góry już kilkaset metrów przed miejscem, gdzie zarył w ziemię, nie wytrzymuje w konfrontacji z opisem naocznych świadków. Oni mówią także, że fragmentacja samolotu nastąpiła wcześniej niż to określił MAK - stwierdza Anita Gargas.
Kim są ci świadkowie? - To ludzie, którzy mieszkają lub pracują w okolicach lotniska Smoleńsk-Siewiernyj. Nie mam powodów przypuszczać, że konfabulują - dodaje rozmówczyni Onetu.

Wygląda więc na to, że idzie ku lepszemu. A może nawet ku najlepszemu. W tym Onecie pokazali także zdjęcie Anity Gargas, która nie wygląda już jak kilka miesięcy temu, czyli jak wyluzowana hippiska, co uśmiecha się uwodzicielsko do kolegów z komuny. Pani Anita jest dziś kimś zupełnie innym. Jest jakąś vice-Elżbietą Jaworowicz oraz prawie-Orianą Falacci w jednym. Robi to dość sympatyczne wrażenie, ale zdradza także mimochodem aspiracje Pani Anity. Czy to dobrze, czy może źle? Jako były pracownik mediów zwanych niesłusznie „kobiecymi”, bo większość redakcji w Axel Springer Polska za moich czasów obstawiali faceci, stwierdzić mogę, że takie upodabnianie się do kogoś jest pewną stałą. Pamiętam koleżanki, które bardzo nie chciały być sobą, albowiem wierzyły w to, że stylizacja nada im jakiś szyk, czy wręcz – o paradoksie – nabiorą dzięki niej pewnej autentyczności. Wiązało się to zawsze, podkreślam – zawsze – z próbami uwodzenia płci wszelakiej na wszystkich możliwych polach i obszarach. Nie mówię, że tak jest w przypadku Pani Anity Gargas, w końcu mamy do czynienia z poważną dziennikarką śledczą, chcę jedynie zasugerować, że stylizacja ma pewne stałe i rozpoznawalne konotacje. Każda stylizacja.
To jest dobrze widoczne w polityce od czasów bardzo dawnych, a rozpoczęło się rzecz jasna od rodziny Kwaśniewskich, od słów Longina Pastusiaka, który ogłosił kiedyś, że Aleksander Kwaśniewski to taki polski Kennedy, a jego żona, to żona polskiego Kennedy'ego. Wielu ludzi w to uwierzyło i wierzy nadal, a niepotrzebnie, bo utrudnia to jedynie życie latorośli państwa prezydentostwa, która nie wie już sama, biedna do kogo ma się upodobnić. Radzi sobie jednak jakoś i pewnie sobie poradzi.
Z dużą ulgą przyjąć należy fakt, że nigdy, przenigdy nie stylizował się na nic Józef Oleksy, bo kineskopy w naszych starych telewizorach mogłyby tego nie wytrzymać. Stylizacji próbował jednak Leszek Miler. Była to jednak stylizacja innego rodzaju. Z niego próbowano zrobić kanclerza. Taki polityczny myk, jak z rymowaniem, które jest ciekawe ale nieregularne: łupież-pancerz, leszek -kanclerz. Nie wyszło, nie przyjęło się, za to wszyscy wiedzą, że Miller to facet co kończy dwa razy o czym poinformowała swego czasu świat Anastazja Potocka alias Jerzy Skoczylas, w książce „Erotyczne immunitety”.
Ten dziwny nawyk przeniósł się niestety na prawicę. Nie jest to może aż tak silnie widoczne w tej chwili, bo nie chodzi o prawicowych polityków, ale o prawicowych dziennikarzy, ale z pewnością widoczne będzie, kiedy ci dziennikarze zaczną się starzeć w sposób nieco szybszy niż dziś. Jeśli zaś chodzi o polityków prawicy to zdecydowanie stawia na stylizację Adam Hoffman, ale nie zdecydował biedny jeszcze na co się wystylizować. Inni mają w sobie ten autentyzm szarych myszek i to jest moim zdaniem w porządku. Dziennikarze jednak próbują. Od wczoraj trwa u Toyaha dyskusja o tygodniku „W sieci”, który poddawany jest tam różnym badaniom, niektórzy go bronią inni atakują, a ja myślę sobie, że to się wszystko skończy tak jak w przypadku pewnego rozrywkowego dwutygodnika, w którym kiedyś pracowałem. Nazywało się toto „Na żywo” i w dawnych czasach puszczało najczarniejszą sensację w stylu: „ po zgwałceniu psa sąsiadki, Mirosław B., udał się na cmentarne wzgórze, by tam odprawić czarną mszę, składając przy tym w ofierze diabłu napotkanego na drodze kota. W czynnościach tych towarzyszyła mu jego długoletnia konkubina, recydywistka Czesława O., Oboje zostali znalezieni rano, przed cmentarną bramą, przez przejeżdżający patrol policji. Byli pijani”.
Rzecz cieszyła się szalonym wzięciem i sprzedaż szła dobrze. Wszystko było zorganizowane na tej samej zasadzie jak dziś jest zorganizowane „W sieci”. Ten sam poziom hipokryzji, te same wydumane listy do redakcji, tutaj muszę dodać, że w „Na żywo” właśnie ja się zajmowałem listami, ten sam poziom troski o czytelnika. Obstawiam, że „W sieci” skończy identycznie jak tamten dwutygodnik. Co mu się przytrafiło spytacie? Otóż zamieniono go w pewnym momencie w pismo dla celebrytów. Naczelni nie wytrzymywali jego poprzedniego autentyzmu i nie chcieli w nim pracować. No i przyszły duże zmiany. Teraz „Na żywo”, o ile jeszcze jest wydawane, bo nie śledzę tego przecież, to sam szyk. I podobnie będzie również z tygodnikiem w sieci. Toyah zauważył wczoraj, że zniknęli z łam pisma blogerzy, tacy jak Sowiniec czy Seawolf, za to dziennikarze, którzy się tam produkują, z wdziękiem Oleksego wystylizowanego na żonę polskiego Kennedy'ego udają blogerów i piszą tak jak im się zdaje, że powinni pisać blogerzy.
Pojawiła się ponadto w tygodniku „W sieci” najpierw pani Kożuchowska ze swoim felietonem, a w ostatnim numerze mamy ponoć Kamilę Łapicką, krytyka teatralnego, wdowę po Andrzeju. Czyli wszystko zmierza ku przewidzianemu przeze mnie finałowi. Jeszcze kilka numerów i odbędzie się wielka gala, w czasie której bracia Karnowscy ogłoszą, że ich pismo weszło w końcu w tę fazę, za którą tęskni cała prawdziwa, autentyczna prawica, w fazę udawania tygodnika „Polityka”. Może nawet spółdzielnie założą.

Tak się właśnie składa, że mamy na stronie www.coryllus.pl dwie promocje. Sprzedajemy książkę Toyaha w cenie 20 złotych za egzemplarz plus koszta wysyłki. Promocja ta potrwa jeszcze trochę, ale niezbyt długo. Podobnie będzie z drugą promocją: trzy książki toyaha w cenie 70 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam. Www.coryllus.pl

Brak głosów

Komentarze

 Jedyny i ostateczny ratunek dla "W sieci", ratujący tygodnik przed upadkiem, to zatrudnienie w nim Coryllusa i Toyaha.

Zdrowia życzę. O resztę musi Pan się sam postarać.

Vote up!
0
Vote down!
0
#320721

Ale my się tam w przeciwieństwie do ciebie nie chcemy zatrudniać. My nawet nie aspirujemy do tego środowiska. To jest twój problem, nie widzisz tego?

Vote up!
0
Vote down!
0

coryllus

#320815

Czytam tak sobie ten wykwit maglowy i myśl mnie
zaczęła prześladować:
Kilku Toyachów i coryllusów, a każdy portal zamieni się
w pudelka.
Lepszego oczywiście.
Bo z działem autoreklamy.
I wiesz co?
Jeesstttem wwiiieeellkkii!
Zapierdział balonik

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#320763

Nie musisz tego czytać.

Vote up!
0
Vote down!
0

coryllus

#320814

Tak jak ty nie musisz takiego bełkotu zamieszczać.
Goniec plotkarsko -paszkwilancki

Vote up!
0
Vote down!
0

Tylko ta myśl ma wartość, która przekona kogoś jeszcze

#320817