Laicka kartka świąteczna

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Mój kolega, który pracuje w reklamie dostał zlecenie na zaprojektowania świątecznej kartki dla pewnej firmy. Kartkę tę firma zamierzała wysyłać do swoich stałych klientów, żeby było im przyjemniej oraz po to także, by podkreślić jak klienci ci są dla firmy ważni. No i mój kolega kartkę taką zaprojektował. Okazało się, że jest to zły projekt, bo firma nie życzy sobie na widoczku żadnych akcentów religijnych. Świąteczna kartka musi być laicka. Ja tu zrezygnuję ze zwyczajowego w przypadku takich opisów wołania: obłęd, obłęd. Zrezygnują z krytyki powierzchownej i szyderstwa. Muszę, choćby z tego względu, że sam w życiu religijnym nie uczestniczę. Chciałbym jednak byśmy zeszli w tych naszych rozważaniach nieco głębiej i przyjrzeli się zjawisku polegającemu na zmianie przypisanej funkcji przedmiotów kultu na inną, całkiem do niej przeciwną. Nie jest to nic odkrywczego ani nowego, ale w pierwszy dzień świąt Bożego narodzenia warto sobie pewne sprawy przypomnieć i mówić je raz jeszcze.
Zacznijmy od końca. Pojawiła się ostatnio informacja mówiąca o tym, że ci podli islamiści znowu niszczą jakiś zabytek. Chodziło zdaje się o jakieś grobowce sufich czy innych zasłużonych dla religii mężów. Stały one sobie na północy Mali wiele setek lat, objęte zostały opieką UNESCO i miały stać nadal. I choć nigdy nie były – jak to się zwykło pisać o piramidach – pomnikami pychy tych, którzy je stworzyli, to stały się tym właśnie w chwili kiedy organizacja taka jak UNESCO postanowiła o nie zadbać. Akt ten był nie tylko aktem symbolicznym, ale jak najbardziej realnym aktem zmieniającym funkcję tych dziwnych budowli. Był w dodatku akrem pychy, która sądziła, że sam zapis w międzynarodowym prawie zapewni tym grobowcom bezpieczeństwo. Już dziś widać, że nie zapewni. Ani im, ani żadnej innej budowli czy rzeczy. Bezpieczeństwo takie jest iluzoryczne i jedynie osobom bardzo naiwnym wydawać się może, że ono jest realne. W chwili kiedy organizacje dające gwarancje bezpieczeństwa są słabe i powszechnie nieważne, ochraniane przez te organizacje przedmioty, budowle i ludzie stają się od razu przedmiotem zajadłych i bardzo spektakularnych ataków. Po to właśnie, by owe organizacje upokorzyć, pokazać im gdzie jest ich miejsce i zwyczajnie zatriumfować. Jeśli ktoś nie rozumie o czym mówię, niech sobie przypomni masakrę w Srebrenicy. Przy całym zachowaniu proporcji działa tutaj ta sama zasada. I nie mówcie mi, że prawo po latach zatriumfowało, bo Karadzić został ujęty. To jest wprost szyderstwo. Prawo, żeby wzbudzać szacunek musi triumfować zaraz po zbrodni. Inaczej zasługuje jedynie na drwinę i z całym spokojem można postawić tezę, że prawodawca jest w cichej zmowie ze zleceniodawcami zbrodni, a być może jest wręcz tą samą osobą, która organizuje przedstawienie dla naiwnych zatytułowane: „Demokratyczne państwo prawa przestrzega etycznych standardów”. Prawo musi ponadto ścigać zbrodniarza z całą, właściwą bestiom zajadłością. Inaczej ani on, ani ci których ma ono ochraniać nie będą traktowali prawa poważnie. Więcej – od razu znajdą się ludzie, którzy postanowią tak przestawić różne ukryte wajchy i dźwignie, że to co jest zbrodnią straszną, będzie traktowane lekko, a to co nie jest nawet przewinieniem, urośnie do rangi poważnego przestępstwa. I to się właśnie dzieje na naszych oczach. Wracajmy jednak do rozważań estetycznych.
Każde dziecko, które chodziło do szkoły i uważało na teoretycznych zajęciach z plastyki, pamięta że średniowieczny artysta nie podpisywał swoich dzieł. Był on bowiem takim samym rzemieślnikiem jak inni, brał za swoją robotę solidne wynagrodzenie i nie czuł się ani lepszy, ani gorszy od innych. Wszystko zmieniło się w czasach umownie zwanych renesansem, kiedy to artyści, którzy potrafili zastosować proste zabiegi związane z iluzją i perspektywą, zostali okrzyknięcie, nie mistrzami nawet ale bogami. Divino – tak mówiono – boski. Koniunktura na dzieła sztuki została nakręcona niczym ogromna sprężyna, która cały czas jest bliska pęknięcia. Spowodowało to oczywiście różne ikonoklastyczne reakcje, z których wystąpienie Savonaroli było zdecydowanie najłagodniejsze, choć mówi się o nim zupełnie inaczej. Pewnie po to by ukryć dewastację kościołów i klasztorów dokonaną przez protestantów sto lat później. Wtedy tak samo jak dzisiaj, przedmiot kultur, który nie posiadał już swojej pierwotnej funkcji, a posiadał inną, stawał się łatwym łupem wandali, heretyków, zbrodniarzy lub po prostu wariatów. Ktoś powie – i tak by się stał. Otóż nie jest to wcale oczywiste. Można oczywiście przywoływać ruchy ikonoklastyczne, które wybuchały w Bizancjum, ale nie znam dokładnie ich podłoża, trudno więc mi cokolwiek orzekać i z czymkolwiek je porównywać. Trzymajmy się czasów nam bliższych. Mamy oto świeży przykład – atak na obraz jasnogórski, który nie jest bynajmniej jakimś odosobnionym przypadkiem, jakimś zdarzeniem jednostkowym. Ja bym to traktował proszę Państwa, w kategoriach badania rynku. Ktoś, albo coś, chciało sprawdzić na ile pierwotna funkcja tego obrazu, funkcja religijna, kultowa jest jeszcze ważna. Na ile można sobie pozwolić. Być może nasze państwo, prawodawca i obrońca dóbr kultury i przedmiotów kultu również było zainteresowane takim badaniem? Tego nie wiemy, ale możemy zaryzykować taką hipotezę. Gdyby bowiem okazało się, że obraz jasnogórski nie jest już tym czym był dawniej, a mogłoby się tak okazać, bo nigdy nic nie wiadomo, ktoś bardziej niż ten dziwny staruszek skuteczny, mógłby go po prostu zniszczyć. Protesty byłby oczywiście, ale jakoś by się je wygasiło. Proszę sobie przypomnieć co się stało z sarkofagiem św. Wojciecha z Gniezna, który przestał być przedmiotem adoracji wiernych, a przynajmniej nie był nim w takim stopniu, jak Madonna Jasnogórska. Otóż pewien recydywista, zamieszkały w Jugowie pod Kłodzkiem, napadł wraz ze swoją bandą na katedrę, ukradł ten wykonany ze srebra przedmiot i połamawszy go na drobne kawałki sprzedał paserom. Czy ktoś o tym pamięta? No ja pamiętam, ale poza mną raczej niewielu. Tak się bowiem składa, że my, jako społeczeństwo, jako grupa zorganizowana i wychowana według pewnych kryteriów wierzymy, że odebranie przedmiotom ich właściwej funkcji niczego nie zmienia. Otóż zmienia wszystko i naraża te przedmioty na zniszczenie, nas zaś nie tyle na stratę, bo cóż nas mogą obchodzić jakieś gadżety z magazynów muzealnych, ale na upokorzenie i marginalizację. Nie mamy bowiem już tego co ogrzewało nasze serca, a państwo, które nam to odebrało i zaproponowało coś innego, jakąś inną formę kultu wyrażającą się w szuraniu kapciami po zapastowanej podłodze muzeum, nie potrafi wywiązać się ze swoich zobowiązań. To jest proszę Państwa wielki szwindel, który może nas zgubić. I jedyne co nam pozostaje to przywołanie państwa do porządku, albo przywrócenie przedmiotom kultu ich właściwej funkcji. Póki co są one bowiem tylko nic nie znaczącymi rzeczami, zgromadzonymi w charakterystycznych i oznaczonych wyraźniej miejscach, które łatwo rozpoznają i nawiedzają złodzieje, a w przyszłości łatwo mogą rozpoznać i nawiedzić ci, którym zależy na ich zniszczeniu.
Myślę, że to co dziś napisałem jest dosyć ważne. Mamy bowiem sytuację taką jak w Srebrenicy. Tyle, że zamiast ludzi skazanych na śmierć przez wszystkich dookoła, na zniszczenie czekają przedmioty które zwykle kojarzymy z naszą cywilizacją, przedmioty tworzące naszą tożsamość i zapewniające nam poczucie bezpieczeństwa. I wiemy, że ludzie którzy mają tym przedmiotom zapewnić ochronę nie zrobią tego. Zrobią za to wiele, by wytłumaczyć się ze swojej bezradności i zaniechań. Wielka pycha, która kazała artystom dawno temu składać podpisy pod swoimi dziełami, zamieniła się dziś w wielką drwinę. To co ma być chronione w muzeum lub chronione prawem w terenie jest narażone na kradzież i zniszczenie, to zaś co zasługuje najwyżej na wzruszenie ramion jest przedmiotem różnych świeckich i wcale nieświętych kultów, zajmuje osobne sale muzealne i stało się przedmiotem zyskownego handlu. Im gorszej jest jakości im bardziej szyderczo do nas przemawia tym większe pieniądze trzeba za to płacić. Ktoś powie, że nas to nie dotyczy, choćby z tego względu, że my tego nie kupujemy. Otóż nic bardziej błędnego. Kupujemy. Bo zmiana kategorii estetycznych jest zmianą globalną i głęboką. Różnica zaś istotna pomiędzy bitą śmietaną a pianką do golenia, jakże przecież zbliżonymi konsystencją substancjami, ujawnia się zaraz po tym jak zapakujemy sobie jedno po drugim do ust.
Na koniec jeszcze słów kilka o pysze. Toyah nie tak dawno opisywał manipulację TVN dotyczącą obrazu znajdującego się w parafii, gdzie proboszczem był do niedawna nasz znajomy ksiądz Don Paddington. Obraz ten wisiał tam sobie przez 5 lat, a Don uczynił z tego dziełka przedmiot kultu dla swoich parafian. I było dobrze, było bezpiecznie i nic temu obrazkowi nie zagrażało. Don jednak zmienił parafię, a ksiądz który go zastąpił, był na tyle nierozgarnięty, że powiadomił TVN o tym, że w jego kościele znajduje się stary i cenny obraz. To co się potem działo było po prostu festiwalem pychy. Wziął w nim także udział Grzegorz Górny, który nie odmówił sobie napisania tekstu, całkiem fałszywego i fałszującego rzeczywistość, za to stawiającego jego samego w roli obrońcy wiary i Kościoła. Obraz został zabrany z Kościoła pod Poznaniem i wywieziony do muzeum. I jest teraz gdzieś w magazynie i będzie tam do chwili aż jakiś bogaty kolekcjoner postanowi go mieć u siebie w domu i opłaci złodziei specjalistów lub wręcz polskich profesorów, którzy mu to dzieło podarują po cichu, a potem powiedzą, że zginęło. Sami zaś usprawiedliwią się w zwyczajowy w takich razach sposób – a co to bydło rozumie i czy warto im pokazywać prawdziwą sztukę? Oczywiście, że nie, nie warto. Prawdziwa sztuka jest dla wrażliwych znawców i oni jedynie na nią zasługują. I to jest Kochani czysty satanizm.
I jeszcze jeden przykład pychy, tym razem literacki. Dawno temu w miesięczniku „Fantastyka” ukazało się wstrząsające opowiadanie. Oto w odległej przyszłości cywilizacja, po jakimś kataklizmie wróciła do czasów neolitu, albo czegoś do neolitu zbliżonego. Uzbrojone w drągi bandy zdobywają w krwawych bojach jakieś śmieci stanowiące dla nich wartość bezcenną. Hierarchie w bandach budowane są w sposób naturalny, to znaczy, że rządzi silniejszy, który niszczy i bije słabszych. Co jakiś czas bandy odzianych w skóry barbarzyńców udają się w dziwne miejsce gdzie znajdują się dziwne przedmioty: płyty wypolerowanego metalu, jakieś drobne świecące gadżety, jakieś ślady zamierzchłej cywilizacji. Warto tam chodzić, ale strach jest wielki, bo na tym dziwnym wzgórzu ciągle coś się porusza, otwiera, ciągle coś się dzieje i zmienia. Za sprawą sił, których ludzie okoliczni nie pojmują. Wierzą, że bezpieczeństwo w czasie rabunku wzgórza zapewni im jedynie obecność małego brzydkiego, ogólnie pogardzanego osobnika. On jest właśnie bohaterem opowiadania. Jego treść zaś to relacja z wyprawy jaką jedna z band podjęła w nocy na to dziwne wzgórze. Kiedy już tam przyszli i znaleźli wejście do jednej ze stojących tam budowli okazało się, że znajdująca się wewnątrz skrzynia otwiera się kiedy nacisnąć czerwony guzik na ścianie. I ten mały, brzydki i śmierdzący, który był amuletem plemienia nacisnął ów guzik. Stała się rzecz straszna, wieko skrzyni zaczęło się otwierać i banda uciekła. Mały i brzydki został, bo strach całkiem go sparaliżował. Patrzył co się dzieje, a ze skrzyni powoli podniósł się dziwnie ubrany człowiek, którego ciało oplecione było kabelkami. Otworzył usta i przemówił do małego i śmierdzącego w nieznanym języku. Ten zaś był tak przerażony, że chwycił kamień i kilkoma uderzeniami w głowę zabił tego dziwnego człowieka ze skrzyni. Wzgórze było jak się pewnie domyśliliście czymś w rodzaju kliniki dla nieśmiertelnych, którzy dawno temu przed wiekami opracowali technologię, pozwalającą im przetrwać wszystkie kataklizmy dziejowe. I oni je przetrwali, a kiedy już minęło najgorsze stali się łupem dla małych śmierdzących tchórzy, którzy zabijali ich kamieniami i rabowali ich drogie i bezcenne mauzolea życia.

Na koniec wiadomość: do końca roku „Baśń jak niedźwiedź” sprzedawana będzie w pakiecie pod dwa tomy, w cenie 60 złotych plus koszta przesyłki. Taka świąteczna promocja, a do końca roku dlatego, żeby prawosławni też mogli sobie kupić pod choinkę tę piękną i potrzebną książkę. W promocyjnej cenie jest również „Atrapia” - 15 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam www.coryllus.pl
Czytelnikom z miasta Łodzi pragnę przypomnieć, że wszystkie książki w tym „Dzieci peerelu”, których nakład już się wyczerpał są dostępne w księgarni wojskowej w Łodzi, przy ulicy Tuwima 33. Dokonanie zakupów tam właśnie jest dużo łatwiejsze niż zamawianie książek przez mój sklep. Zapraszam.

Brak głosów