Ścios: „O FAŁSZYWYCH PROROKACH I ZŁUDNYCH NADZIEJACH"

Obrazek użytkownika Jadwiga Chmielowska
Kraj

Opowiadanie historyjek o „wewnętrznych konfliktach”, „walkach frakcyjnych”, „odłamach” i „podziałach” w łonie partii rządzącej, należy do ulubionych zajęć żurnalistów. W ostatnich latach powstało co najmniej kilkadziesiąt tekstów, których autorzy zachłystywali się „wojną Tuska ze Schetyną”, wieścili rychłą zemstę „schetynistów”, dopatrywali w PO istnienia „frakcji prezydenckiej” lub oczekiwali na kontratak „liberalnego skrzydła”.
Najnowszą odmianą owych dykteryjek są mrożące krew w żyłach opowieści o „decydującym starciu” między Tuskiem a Gowinem, rosnącej w siłę „frakcji konserwatywnej” oraz bliskim „rozłamie” w PO. Podobnie, jak miało to miejsce we wrześniu ubiegłego roku, celują w tym byli publicyści „Rzeczpospolitej” i „UważamRze”. Nie chcę nawet przypominać, ileż to razy w czasie ostatnich lat miało dochodzić do rozłamów, walk frakcyjnych itp. straszliwych klęsk Tuska. Miarą prawdziwości tych „analiz” jest oczywiście fakt, że do tej chwili w partii władzy nie nastąpił żaden podział, nikt nie zagroził pozycji premiera i w żadnym obszarze nie widać oznak rozpadu. Gdyby wywody owych żurnalistów miały jakikolwiek sens, powinniśmy już wielokrotnie doświadczyć skutków tych podziałów i oglądać widowiskowe spektakle polityczne.
Chcąc zrozumieć - skąd biorą się podobne opinie, trzeba cofnąć się w odległą acz niezamkniętą przeszłość. Przez kilkadziesiąt lat PRL-u funkcjonowały propagandowe mity o „frakcjach partyjnych” w łonie partii komunistycznej. W latach 50. wyodrębniano podziały na „puławian” i „natolińczyków”, dziesięć lat później na „grupę śląską” i „partyzantów”, w latach 80. słyszeliśmy zaś o rozbiciu na „skrzydło liberalne” - „postępowe” i konserwatywny „partyjny beton”. U podłoża tych podziałów miały leżeć „różnice ideologiczne” członków PZPR, sprzeciw wobec Moskwy, chęć „wybicia na niezależność” lub „dążenia do przeprowadzenia reform”. W rzeczywistości, chodziło zawsze o wykreowanie „nowego rozdania” (zgodnie z wolą Kremla) lub o podział łupów i likwidację jednej bandy przez drugą.
Warto pamiętać, że dzięki stosowaniu tej retoryki mogła wyłonić się tzw. „lewicowa opozycja” (zwana też rewizjonistyczną), w ramach której, członkowie PZPR – Kuroń i Modzelewski podjęli w pewnym momencie krytykę partii za „odejście od prawdziwego socjalizmu”. Z tego nurtu zbudowano później środowisko „komandosów”, by po latach arcymistrzowskiej gry dezinformacyjnej przekonać Polaków, że ludzie, którzy byli zaledwie schizmatykami wiary komunistycznej, stali się „demokratyczną opozycją” i wspólnie z robotnikami obalili ustrój komunistyczny.
Rozgrywanie rzekomych antynomii w interesie grupy rządzącej, nie jest niczym nowym w strategii sprawowania władzy. W ten sposób stworzono mitologię „twardogłowych” i „liberalnych” komunistów, by po zamordowaniu księdza Jerzego posłużyć się fałszywą tezą o prowokacji tych pierwszych wobec „liberałów” Jaruzelskiego i Kiszczaka i otworzyć drogę do „historycznego kompromisu” z wyselekcjonowaną opozycją.
Nie posądzam oczywiście dzisiejszych żurnalistów o takie wyrachowanie i znajomość historii, by decydowała o schematach zawartych w ich „analizach”. Nie sądzę nawet by większość z nich miała świadomość, że uczestniczy w pradawnej grze zwanej „strategią nożyczek”, którą opisałem w jednym z tekstów z lipca 2010 roku. Istota tej strategii sprowadza się zawsze do symulowania rozbieżności, generowania sztucznych konfliktów i pozorowanej walki „dobra” ze „złem”. Jest odmianą prymitywnej gry w „dobrego i złego gliniarza”, w której jeden posługuje się „kijem”, drugi oferuje „marchewkę”, zaś delikwent ma być przekonany, że ten „dobry” działa w jego interesie. Końcowy efekt jest zawsze korzystny dla globalnych interesów grupy rządzącej. Na przestrzeni ostatnich lat obecni sukcesorzy metod komunistycznych chętnie sięgali po tę strategię. Tym chętniej, że pozwala ona wytworzyć złudne wrażenie „normalności”, uwiarygodnić niektóre postaci i skierować uwagę na poboczne wątki.
Wystarczy zatem, że „nasi” żurnaliści są święcie przekonani o istnieniu w grupie rządzącej „pluralizmu politycznego” i funkcjonowaniu naturalnych „procesów politycznych” - by stali się nosicielami jednej z najgroźniejszych mitologii, znakomicie ułatwiającej rządy reżimu. Wystarczy, że wierzą, iż w partii rządzącej są ludzie o rozmaitych poglądach, że dzielą jej członków na „lepsze” i „gorsze” postaci oraz wyznają wiarę, że życie publiczne w III RP jest porządkowane według „reguł demokracji” - by przyjmowali wdzięczną rolę wsporników rozmaitych kombinacji dezinformacyjnych.
Jak dalece podobne zabobony funkcjonują również wśród polityków opozycji, niech świadczy fakt, że wiara w „rozgrywanie podziałów” w grupie rządzącej wyznacza obecną strategię działania partii Jarosława Kaczyńskiego. Zacytuję opinię Joachima Brudzińskiego z września ubiegłego roku, gdy polityk PiS zapytany o projekt konstruktywnego wotum nieufności i szanse na zmianę rządu, wskazał na grupę „schetynistów” i stwierdził – „Dopuszczam taką możliwość, że podczas głosowania nad konstruktywnym wotum nieufności dla rządu Tuska, Platformie może zabraknąć kilku głosów. Kiedy dojdzie do głosowania, ktoś dozna wstrząsu mózgu, zatnie się przy goleniu, nie dotrze na głosowanie lub pomyli się przy naciskaniu guzików”.
Mamy tu do czynienia z projekcją poglądu, jakoby ludzi PO należało różnicować ze względu na ambicje polityczne, sympatie bądź wyznawany system wartości. Mamy wśród nich dostrzegać przeciwników polityki Tuska, zdeklarowanych konserwatystów lub liberałów. Czasem znajdujemy wypowiedzi, w których sugeruje się, że są tam ludzie mniej lub bardziej zdegenerowani, a nawet tacy, z którymi można prowadzić dialog i traktować ich jak sprzymierzeńców.
Głosiciele takich opinii zdają się zapominać, że prawdziwym „credo” wokół którego integruje się wyznawców PO nie są żadne programy ani kwestie polityczne - ale nienawiść wobec partii Jarosława Kaczyńskiego, niechęć do polskości i rządza władzy. Dzięki temu pod szyldem PO znajdziemy wszelkiej maści renegatów, wyrachowanych cwaniaków, nieudaczników i frustratów - co czyni z tego środowiska skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych interesem i żądzą odwetu wobec wszystkiego co kojarzone z braćmi Kaczyńskimi. Po 10 kwietnia 2010 roku doszła równie silna motywacja – zamiar ukrycia win, zatuszowania aktów zaprzaństwa oraz uniknięcia odpowiedzialności. Ona też decyduje o tym, że członkowie PO mogą się kierować ambicjami, wzajemnie zwalczać lub nienawidzić, jednak w stosunku do wroga będą stanowili monolit. Próba znalezienia w tym środowisku sprzymierzeńców lub postaci "świadka koronnego" jest skazana na porażkę – nie tylko dlatego, że nie ma tam ludzi honorowych i godnych zaufania, ale przede wszystkim z tej przyczyny, że każdy z nich wie, co czeka tych, którzy próbowali zerwać patologiczne więzy.
Wprawdzie dziennikarzom i politykom PiS-u posiadającym wśród ludzi PO kolegów i przyjaciół, może się wydawać, że „Jarek” czy „Grzesiek” to „równi goście” – nie warto jednak relacji towarzyskich przenosić nad sprawy polskie.
Kto zatem chciałby różnicować tych ludzi, niech wpierw się zastanowi - jak zachowywali się w obliczu śmierci naszych rodaków i jak głosowali w sprawach dotyczących tragedii smoleńskiej.
Dziś ponownie widać, że obłędna strategia „rozgrywania” nieistniejących podziałów, wsparta na zabobonach środowiska dziennikarskiego, jest przyczyną powstawania szeregu publikacji, w których „nasi” publicyści przekonują czytelników, że rzekome spory Tuska ze Schetyną czy Gowina z Tuskiem dają nadzieję na rozpad partii rządzącej i obalenie reżimu. Mało kto pamięta, że podobne prognozy ci sami publicyści głosili w roku 2009 czy 2012. Jeszcze mniej osób rozumie, że wartość takich „analiz” została już wielokrotnie zweryfikowana.
Elektorat PiS karmiony od lat takimi dywagacjami nie tylko nie chce dostrzec, że są one oderwane od realiów i nie przynoszą żadnych efektów, ale - co gorsze - zaczyna wierzyć, że nadzieje na zmianę sytuacji można pokładać w „grach frakcyjnych”, „procesach politycznych” lub ludziach pokroju Gowina czy Schetyny.
Jest to mitologia niezwykle groźna, bo prowadzi do zafałszowania rzeczywistości i sprawia, że partia opozycyjna skupia się na celach trzeciorzędnych. Jest groźna, bo usypia ludzi opozycji, tumani wyborców PiS-u, zwalnia ich z głębszej refleksji i konkretnych działań. Każda tego typu publikacja – opierając się zwykle na pobieżnej obserwacji, głosach ludzi PO, pospolitych plotkach lub celowych „wrzutkach” – niesie potężny bagaż dezinformacji i rozbudza fałszywe nadzieje. Każda z nich działa na korzyść układu rządzącego i oddala nas od wygranej.
Ponieważ nie można oczekiwać, by „niepokorni i niezależni” autorzy porzucili tę mitologię lub zdobyli na odważną diagnozę – trzeba odwoływać się do czytelników, do ich doświadczenia, wiedzy o III RP i poczucia realizmu. Nie można pozwolić, by tego typu opinie nadal zwodziły Polaków i decydowały o fałszywych strategiach. Przyniosły już dość szkody.

A Ścios
http://bezdekretu.blogspot.com/

Brak głosów

Komentarze

Święta racja. Ja bym dodała jeszcze jeden argument: nie przeceniałabym ich samodzielności. Oni muszą trzymać się stada, nie bóść się, nie brykać na boki, bo się baca gniewa i szczuje owczarkami. Musi być porządek.
No chyba że baca zechce owce w jakimś celu porozdzielać. Ale dla nas to też żaden pożytek.

Vote up!
0
Vote down!
0
#327118