NADZIEJA BEZ RADOŚCI - REPORTAŻ Z GRUZJI.

Obrazek użytkownika Inicjatywa Solidarni z Gruzją
Świat

W gruzińskiej wsi Ergneti 105 rodzin straciło domy. Na pytania, czy ktoś im pomaga, mieszkańcy odpowiadali, że ludzie tylko przyjeżdżają i fotografują. Później już nie wracają. Światowe organizacje oświadczyły, że przeznaczą w ciągu trzech lat 4,55 mld dolarów na pomoc Gruzji w powojennej odbudowie. Z tej kwoty 3,7 mln pochodzi od państw, 800 milionów - od prywatnych ofiarodawców. To dużo więcej niż oczekiwała Gruzja. - Ta suma znacznie przekracza nasze oczekiwania, zwłaszcza przy finansowym kryzysie - oświadczył dziennikarzom w Brukseli premier Gruzji Włodzimierz Gurgenidze. To bardzo ważny sygnał dla jego kraju - zarówno z ekonomicznego, jak i z politycznego punktu widzenia. We wrześniu Stany Zjednoczone oświadczyły, że wygospodarują dla Gruzji pakiet pomocy finansowej w wysokości 1 mld dolarów. USA są największym ofiarodawcą, ale pomoc finansową oferują również inne państwa. Na konferencji w Brukseli Japonia obiecała przeznaczyć 20 mln dolarów. To druga największa oferta od indywidualnego państwa. Komisja Europejska oświadczyła, że w ciągu kolejnych trzech lat wyodrębni dla Gruzji 500 mln euro, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy obiecuje wydzielić 750 mln dolarów. Niemcy przeznaczą 33,7 mln euro, Szwecja 40 mln euro, a Norwegia zamierza dać Gruzji 232 mln norweskich koron (blisko 33,6 mln dolarów). Pomoc finansowa pomoże w odbudowie i powinna zapewnić bezpieczeństwo energetyczne Gruzji. Obecnie pod Tbilisi budowane są jednorodzinne domy dla uciekinierów. Oni, jak i mieszkańcy terenów na granicy z Osetią, są jednym z najtrudniejszych problemów władz gruzińskich. Gruzja musi im zapewnić warunki mieszkaniowe, jeszcze zanim otrzyma pierwsze fundusze. Miejscowa ludność zamieszkująca wioski na granicy z Osetią przeprowadza się w miejsca, gdzie znajdują się uciekinierzy z Osetii Południowej lub nocuje u krewnych w sąsiednich wsiach. Po wkroczeniu armii rosyjskiej okupowane miejscowości były grabione przez Osetyjczyków. Z domów znikało wszystko: odzież, naczynia, dokumenty. - Zabrali mi samochód i wszystkie dokumenty. Teraz nie mogę udowodnić, że mnie okradziono. Zabrali mi nawet łóżka. Jak wszystko wynieśli, to podpalili dom. Nie wiem, dlaczego nie spalił się doszczętnie, może deszcz przeszkodził – opowiadał nam mieszkaniec wsi Ergneti. Widzieliśmy ten dom. Rzeczywiście, jego część była spalona, gdzie indziej pozostały gołe ściany. Inny Gruzin z tej samej wsi opowiadał, że choć jemu zabrano tylko niektóre rzeczy, to wszystko w domu zostało powywracane. Pytałem, czego potrzebują. Mówiłem, że przywieźliśmy pomoc humanitarną z Polski. Odpowiedział, że potrzebują wszystkiego - nic nie mają. We wspomnianej wsi Ergneti 105 rodzin straciło domy. Na pytania, czy ktoś im pomaga, mieszkańcy odpowiadali, że ludzie tylko przyjeżdżają i fotografują. Później już nie wracają. Dziś gruzińska policja kontroluje tylko połowę wioski, druga część znajduje się pod celownikiem rosyjskich wojsk i osetyjskich separatystów. Mieszkańcy starają się ratować owoce na jabłoniach, w które jest bogaty ten kraj.

Prawie wszystkie ogrody zrujnowali jednak rosyjscy żołnierze wraz z osetyjskimi bandytami. „Nie bacząc na ciężką sytuację, zarząd miasta Gori zdecydował się przystąpić do remontu domów mieszkalnych we wsiach, zrujnowanych od bombardowania i podpaleń. Remont domów w Ergneti planuje się zakończyć przed sylwestrem” – podaje gruzińska prasa. Miejscowa ludność ma też inne problemy. Po stronie osetyjskiej zostały lasy i teraz nikt nie wie, skąd brać drzewo na opał. Pola również są zniszczone. Brak wody spowodował, że to, co ocalało przed rosyjskimi bombami i czołgami, nie miało szans na obronę przed słońcem. Do zniszczonych wiosek przyjeżdżają teraz „biznesmeni”, którzy za grosze kupują jabłka i winogrona.

Jeszcze na miejscu wyciskają sok przeznaczony do dalszego przetwarzania, ale płacą tylko za same owoce. Nie mając innego wyjścia, ludzie tracą to, co im pozostało po okupacji. Żeby choć trochę dorobić, Gruzini w ciągu dnia przyjeżdżają pracować na polach, które teraz znajdują się daleko od miejsc, w których mieszkają. Wieczorem wracają na kwatery. Jest wiele innych problemów. - Przed wojną kupiłam na kredyt lodówkę i kuchenkę – mówi nam mieszkanka wsi Tkwiani. - Teraz już dzwonili do mnie z banku z Tbilisi, że należy płacić kolejną ratę. Ale z lodówki pozostały tylko szczątki. Odwiedziliśmy podwórko kobiety - tylko ono zostało z całego majątku. W jednym z pomieszczeń na ziemi leżały resztki urządzenia. Nawet podłoga nie ocalała. Przygraniczne wioski ciągle znajdują się na celowniku snajperów z Osetii. W nocy Osetyjczycy przekraczają granicę, żeby nadal rabować. W zeszłym tygodniu taka banda ukradła około 50 sztuk bydła we wsi Nikozy. - Kilka lat żyjemy tutaj w strachu. Zawsze ze strony Osetii nas ostrzeliwali i zawsze w naszych wioskach ktoś ginął – mówi wójt ze wsi Tirdznisi. - Mówią, że to my jesteśmy agresorami. Ale przed wejściem do Cchinwali armii gruzińskiej nasze wioski były bombardowane przez lotnictwo rosyjskie, również 7 sierpnia – dodał.

Podczas rozmów z miejscową ludnością dowiedziałem się, że nie wierzy ona, że coś zmieni się na lepsze. Przyjeżdżają tutaj, bo nie mają innego wyjścia. - Chcę mieszkać w swoim domu i na swojej ziemi. Wiem, że koło Tbilisi budą domy dla uchodźców, ale ja mam dom tutaj – mówi ziemianin z wsi Brocleti. Gruzini niechętnie przyjmują także pomoc humanitarną. Spytałem mężczyznę o jego majątek w chwili obecnej. Odpowiedział, że prawie wszystko stracił. Na propozycję, by przyjął od nas ciepłe rzeczy, odpowiedział, że wstydzi się. - Nigdy nie myślałem, że będę prawie bezdomnym – stwierdził. To, co widzieliśmy w zbombardowanych gruzińskich wioskach, ciężko ująć w reportażu. Pozostaje podziwiać Gruzinów za to, że nadal pracują, żyją, choć nie widać w ich oczach radości.

Jan Matkowski

www.niezalezna.pl

Brak głosów