Historia sprzed wielu lat: Najemnicy w ogrodach jabłoni

Obrazek użytkownika Strzelec Wyborowy
Blog

W jednym kraju, afrykańskim nie europejskim, górzystym nie nizinnym, brzydkim nie pięknym żył sobie lud, który był rządzony wyśmienicie.

W kraju tym starano się dbać o to, by ludowi wytłumaczyć co ów wiedzieć powinien. Starano się by każdy umiał czytać, pisać, by mógł sobie spokojnie funkcjonować i wyrobić sobie opinię na temat najważniejszych kwestii tegoż państwa:)

Gazety, jeśli tak można je nazwać, w państwie tym rozpisywały się na tematy wielce ważne i potrzebne zarazem.
Lud uświadomiony przecież i nowoczesny czytał i dowiadywał się czego chciał. Był oczywiście instruwany o tym co jest ważne i co interesujące. Wszystko przez ówczesna władzę było uprzednio określone.

 Ustalone były widełki dialogu, poza które nie można było się wydostać. Inaczej było się nazywanym "jąkałą" co dla tego ludu było najgorszą inwektywą, z wszystkich im wtedy znanych.

Lud oczywiście niegłupi, zdawał sobie sprawę, czego nie robić. Mistrzowie pióra rozpisywali się w gazetach na tematy moralne,  relilgijne, tematy na temat danin i wielu innych w którch byli niekwestiowanymi autorytetami. Jeśli było trzeba o czymś pisali a o czymś innym nie. Czasami nawet specjalnie starali się pokazać, że czegoś nie są świadomi by inni nie próbowali pytać. I sprawdzało się!

Poza tymi gazetami istniały jeszcze ogrody jabłoni. Czemu akurat jabłoni tego nie wiedzą nawet najbardziej zmarszczeni starcy. Ogrody tych jabłoni były miejscami gdzie pismienni(a przypomnę była ich znakomita większość w tym kraju) zostawiali swe listy do innych ludzi. Ci mogli nawet odpisać na drugiej stronie tego listu. To tworzyło dysputy niejednokrotnie bardzo burzliwe. Trwały nieraz nawet kilka dni!

Niestety, władza nie mogła kontrolować informacji każdego listu. Nie było to możliwe i już. Sytuacja, która pozwoliła tubylcom wyjść spod kontroli władzy likwidowała wszelkie granice dysput. Było to niepokojące, groziło to otumanieniem ludu, "zjąkanieniem" tegoż, a nawet, o zgrozo, rewolucją!!!

Więc, by zaradzić, starano się wysłać wielu ludzi by w tych dysputach brali udział utrzymując linię władzy. Nie pomogło, słabość ich wywodów sprawił, że plan spalił na panewce. Tych pisarczyków nazywano potocznie i pieszczotliwie molami. Mole, jak sama nazwa wskazuje, były bardzo złośliwe ale i głupie. Nie sprostały zadaniu.

Więc poza molami pojawili się jeszcze "obrońcy". Ci to taka bardziej zakamuflowana forma mola. Oni starali się też pisać listy poprawne w formie, ciekawe i z argumentami co wychodziło im raz lepiej raz gorzej. A poza tym starali się deprecjonować zwykłych piśmiennych śmiertelników. Złośliwcy opanowali do perfekcji pisanie nie na temat, udawanie, że nie rozumieją a także korzystali z kłamstw jako pewników. Pozorowane niezrozumienie i kłamstwa były najskuteczniejszą formą ośmieszania treści listów. Władza się utrzymywała.
Lud jak to lud, czasem nawet w piśmie trochę jak stado owiec.

I jakoś sobie te mole radziły.

Do czasu...
c.d. może n. :)

Brak głosów