Związki zawodowe ale jakie? (Odc. 2)

Obrazek użytkownika Katarzyna
Blog

Swoje widzenie „Solidarności” z perspektywy regionalnego działacza w poprzednim odcinku zakończyłam pytaniem.

Związki przestały być Polakom potrzebne?

 

 

Odpowiadam już na początku. Moim zdaniem, związki są częścią składową demokratycznego i wolnorynkowego systemu społecznego każdego państwa. Dla mnie praca nie jest towarem, a człowiek nie jest przedmiotem, lecz jej podmiotem.
To praca ma służyć człowiekowi, a nie odwrotnie. Człowiek nie został stworzony, by pracować, ale aby „długo żyć i dobrze mu się powodziło”. Dzięki pracy, sprzedając swoje umiejętności, wiedzę, talent i wysiłek fizyczny, realizuje swoje cele.
Jedni miejsce pracy mają na własność, a sprzedają jedynie to, co wytworzyli, inni wynajmują siebie do pracy. I nie jest to bynajmniej dziś miejsce przypisane do każdego na stałe.
Za komuny prawdziwie pracował tylko robotnik, walił normy, świętował zwycięstwo nad burżujem i kułakiem. Jeśli już ktoś pracował głową, to musiał to być tzw. inteligent pracujący i akceptujący ludową ojczyznę. Reszta, jak określił dobitnie Gomułka w swym ataku na Pawła Jasienicę, to „alfonsi skąpani w rynsztoku”.

Rewolucje mają przyczyny

Rewolucje jednak nie biorą się znikąd. Poczucie krzywdy z instrumentalnego traktowania pracownika najemnego narasta, a gdy nie mamy już nic do stracenia, bo koszty uzysku przekraczają dochody i praca staje się nieopłacalna, szukamy rozwiązań. Wtedy stajemy przed wyborem, albo organizować się i negocjować, zgodnie z obowiązującym prawem, wymuszać na pracodawcy godziwą zapłatę, a na państwie stymulowanie rozwoju gospodarczego, sprawiedliwy i uczciwy podział dochodu narodowego, albo ulec mitowi demagogii wodzów, którzy poprowadzą nas z zaciśnięta pięścią na naszych wrogów - wyzyskiwaczy.
To już przerabialiśmy i wiemy, jak to się skończyło. Jeśli mamy uniknąć powtórek, to związki chroniące praw pracowniczych, są niezbędne.
Chyba że zlikwidujemy wszelkie prawo i zamkniemy państwo. Wszak wolny rynek nie ma podobno ojczyzny, a prawo, jak chcą niektórzy, będzie ustanawiać popyt i podaż.
Oczywiście, z konieczności upraszczam obraz, bo jedynie o sam mechanizm, stwarzający potrzebę organizowania się pracowników najemnych, mi chodzi. Jeśli nawet przyjmiemy widzenie pracodawców, że praca jest towarem, a człowiek tylko „zasobem ludzkim” niczym tryby w magazynie globalnej gospodarki, to jak każdy towar wymaga ona wyceny i korzystnej sprzedaży.
Tylko głupiec nie targuje się, a przyjmuje, co mu dadzą. Wiedzą o tym pracodawcy i dlatego zrzeszają się. Lewiatan, organizacja pracodawców, nie tylko dyktuje cenę pracy, ale intensywnie lobbuje u władzy na rzecz swoich, korzystnych dla siebie warunków.
Dlaczego nie mieliby tego robić pracownicy najemni poprzez swoje organizacje związkowe?
Dlatego uważam, że nie powinniśmy dyskutować o potrzebie istnienia związków, ale pilnie potrzebna jest dyskusja o tym, jakie powinny one być.

Liczby nie kłamią

Na początku III RP liczby mówiły same za siebie. Z 10 mln związku w 1980 staliśmy się zaledwie 1,5 milionowym, a przez to nieskutecznym. Faktu tego nie można tłumaczyć ogólnym trendem spadku członków związków na Zachodzie. Po prostu nie w tym miejscu byliśmy co oni. Pracownicy najemni krajów uprzemysłowionych walkę o prawo do zrzeszania się przeżyli dawno (w XVIII i XIX wieku). My ją praktycznie dopiero w 1980 r. rozpoczęliśmy.
Historia i doświadczenia w samoorganizowaniu się robotników w Polsce międzywojennej były dla większości wykształconych przez komunistyczną oświatę, białą plamą, a Zrzeszenie Związków Zawodowych , kierowane przez Centralną Radę Związków, która należała do kontrolowanej przez ZSRS Światowej Federacji Związków Zawodowych, działającą w PRL jako przybudówka PZPR, trudno nazwać prawdziwymi związkami.

Restrukturyzacje, komercjalizacje, prywatyzacje

Co jest istotnego w tym wszystkim, że po 1989 r. nie tylko NSZZ „Solidarność” straciła swoich członków? Stopniowo Zrzeszenie Związków Zawodowych przefarbowane na Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ), również traciło liczebność mimo przejęcia w stanie wojennym majątku NSZZ „Solidarności”, które praktycznie nie wróciło do właścicieli i dysponowało Funduszem Wczasów Pracowniczych. Problem ten do dziś nie rozwiązano mimo nakazu wyroku Trybunału Konstytucyjnego. (Temat nadający się na sensacyjny kryminał i to wielowątkowy, więc może przy innej okazji trzeba będzie do niego wrócić.)
Bez przypomnienia tego, co się działo w Polsce od 1988 r., trudno jest podać istotne przyczyny marginalizacji związków zawodowych w Polsce.
Na pewno jedną z głównych przyczyn były tzw. restrukturyzacje, komercjalizacje i prywatyzacje, które z dnia na dzień pozbawiły całe miejscowości jakichkolwiek miejsc pracy.
Na temat uwłaszczenia nomenklatury pojawiło się już sporo prac. Wiemy na pewno więcej niż wtedy, kiedy sądziliśmy, że wszystko jest pod kontrolą naszego rządu i naszego związku.
W niezwykle wymownym skrócie cały proces prywatyzacji, który społeczeństwo w przeważającej części puściło z torbami, ostatnio zamieścił „Nasz Dziennik” Gorąco zachęcam do przeczytania, zwłaszcza młodym, nie pamiętającym tych czasów HISTORII PRYWATYZACJI POLSKIEGO PRZEMYSŁU lub wysłuchania w Audycji 356 Tu przypomnę tylko dwie cyfry, bo najlepiej obrazują skalę tego procederu:
W latach 1988-1989 powstało około 12 tys. spółek, które na bazie państwowego majątku zakładali dyrektorzy zakładów przy współudziale członków rodzin, urzędników i działaczy partyjnych. Od 1990 r. majątek narodowy (a nie jak chcą niektórzy państwowy, bo to nic nie znaczy) można było już sprzedawać również obcokrajowcom.
Na efekty grabieży bez precedensu nie trzeba było długo czekać. Bez pracy było 1,1 mln Polaków.
Autor artykułu przytacza również treść propagandy, jaką karmiono Polaków. W Internecie królują cytaty wypowiedzi, które starczą za wszystkie inne, Adama Michnika, Ernesta Skalskiego i Jerzego Szperkowicza. Klasyka robienia z ludzi kretynów i żebraków. "Uwłaszczenie nomenklatury" w polskim dyskursie politycznym Kliknij, proszę, jeśli jeszcze tego nie czytałeś. Tylko przedtem usiądź i trzymaj się dzielnie.

Co na to związki? Co na to „Solidarność”?

Strajki i protesty wybuchały raz po raz już od 1988. „Solidarność” próbowała znaleźć swoje miejsce, ale wyglądało to z grubsza na miotanie się między hasłami socjalnymi a politycznymi.
Najogólniej mówiąc, zamiast pracy mieliśmy pogadanki Jacka Kuronia o zupkach dla bezrobotnych.
W niemałym szoku może być dziś współczesny szperacz wiadomości, gdy przeczyta, że „S” w 1992 przeprowadziła 13 stycznia ogólnopolski jednogodzinny strajk przeciwko planowanym przez rząd Olszewskiego podwyżkom cen nośników energii, a 5 czerwca rządu już nie było i to wcale nie z powodu związkowego protestu.
Wrócili do władzy ci, których związek najbardziej powinien się bać.
Brak rozeznania? Nie mnie to rozstrzygać.
W każdym razie nie radzę szukać informacji o „Solidarności”, prywatyzacji, protestach w Wikipedii. Czy innych oficjalnych źródłach. Jeśli już, to porównajmy informacje zawarte na stronie byłych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża czy posłuchajmy, poczytajmy, co miała nam do powiedzenia Anna Walentynowicz, co mówi dziś do nas Andrzej Gwiazda i inni zapomniani działacze związkowi.

Dwa przykłady

Ale najlepiej myśli się na konkretach, choć może wtedy całości nie widać. Dlatego może dwa przykłady w telegraficznym skrócie.
Pierwszy:
Jestem na zjeździe delegatów NSZZ Solidarność Regionu Warmińsko – Mazurskiego. Pada propozycja uchwały wspierającej rząd Mazowieckiego. Wypadam błyskawicznie do mikrofonu. Jestem zdecydowanie przeciw. Nic jeszcze nie wiem ani o Magdalence, ani kim jest „nasz premier”, ani o skutkach grubej kreski, za które przyjdzie nam bardzo szybko zapłacić, ale instynkt podpowiada mi, że musi nastąpić zdecydowane rozgraniczenie między władzą a związkami. Związki muszą być niezależne, nawet jeśli władza wydaje się nam nasza.
Uchwała wtedy padła, ale problem pozostał i myślę, że źle dziś wielu z nas rozumuje mówiąc, że związki nie mogą współpracować z żadną partią. To utopia. Taki mamy system polityczny. Jak niby mają skutecznie chronić przed złym prawem? Rzecz w czym innym. Każdy ma swoje miejsce w demokratycznym systemie i swoją przypisaną prawnie rolę. Mogą i powinny się te role stykać, ale nie mogą być przez władzę traktowane instrumentalnie, marginalizowane czy ograniczane.
I drugi przykład:
Ustawa z 1996 r. dała możliwość dokonania na wniosek dyrekcji i rady pracowniczej komercjalizacji przedsiębiorstw państwowych. Oto jeden z przykładów realizacji tej ustawy. Mały zakład produkujący na rzez PKP w Olsztynie. Boryka się z trudnościami, które wydają się wspomagane odpowiednio dobraną strategią kadry kierowniczej. Załoga dowiaduje się, że może stać się współwłaścicielem zakładu, jeśli każdy włoży swój wkład finansowy. Suma niebagatelna, zadłużenie kroi się na wiele lat.
Każdy dostaje deklarację i może zapoznać się z warunkami. Czy ze wszystkimi? O tym nie informuje ani komisja zakładowa „Solidarności”, ani rada zakładowa związków branżowych.
Jeden z działaczy „Solidarności” z roku 1980/1981 zbiera wiedzę. Informuje załogę, że otrzymają świstek papieru, który nie chroni przed zwolnieniami, a tzw. obligacje mają tylko taką wartość, jak ustali rada nadzorcza, w ostateczności pozostanie gigantyczny dług w banku i niemożliwość jego spłaty.
Informuje też Zarząd Regionu o bierności komisji zakładowej oraz biuro wojewody. Nikogo to nie interesuje.
Załoga jest zbulwersowana, chce odwołać dyrektora i wtedy pada wniosek o przełożenie zebrania. Odbywają się przez 2 tygodnie indywidualne rozmowy rozmiękczające z pracownikami. Druga tura zebrania przebiega już niczym sejm niemy. Wprawdzie wykupienie zakładu przez pracowników nie dochodzi do skutku, widać żony wybiły pożyczki z głowy, ale wkrótce następują zwolnienia grupowe i oczywiście tracą pracę niepokorni.
W całej tej historii, którą każdy może wzbogacić o własne lub rodzinne doświadczenia, najpikantniejsza jest bierność związków zawodowych. Przewodniczący KZ „S” jest kierowcą dyrektora. Od czasu do czasu dostępuje łaski zawiadomienia załogi o zbliżającej się premii.
Zapewniam, że nie jest to już przeszłość. W tych zakładach, gdzie jeszcze ostały się związki, zwykle pracodawca ma swoje przełożenie i manipuluje nimi na zasadzie kija i marchewki. Jak to możliwe? Też chciałby wiedzieć.

Komunalizacja i likwidacja

Przypomniany wyżej artykuł Krzysztofa Losza o uwłaszczeniu nomenklatury nie obejmuje siłą rzeczy wszystkich zjawisk „dzikiej prywatyzacji”. Po pierwszych wyborach samorządowych poszła ona pełną parą w gminach, które przejęły mienie państwowe jako komunalne. Regułą, z małymi wyjątkami, było, że dyrektor upadającego z powodu złego zarządzania i rozrostu biurokracji, nierzadko celowych zaniedbań, stawał się właścicielem zakładu po prywatyzacji. Czasem puszczał je dalej, do faktycznego właściciela, np. z zagranicy, a czasem likwidował po maksymalnym wykorzystaniu załóg, którym zalegał z wypłatami. Największym przekrętem była jednak likwidacja z zaskoczenia PGR i SKR. Do dziś skutkuje ona aferami wokół Państwowej Agencji Rolnej. Piszę o tym, bo trzeba zadać pytania kolejny raz. Jak to możliwe? Jak mogła do tego dopuścić "Solidarność"?
Właśnie wtedy najbardziej była potrzebna. I tu może niektórych rozczaruję, ale niewiele mogła, gdy załoga czy pracownicy gospodarstw rolnych godzili się na prywatyzację.
Łakomili się na wysokie odprawy i liczyli, że teraz zaczną nowe życie. Łudzono bardziej opornych wysokimi zarobkami i okresem ochronnym. Tymczasem nowi zagraniczni „inwestorzy” po okresie zwolnienia z podatków i wydrenowaniu taniej siły roboczej zwijali manatki likwidując zakłady, aby nie stanowiły konkurencji i wyjeżdżali.
Czy można było jednak temu zaradzić, zmniejszyć rozmiar grabieży? Czego zabrakło; woli czy wiedzy i szerokiej informacji? Znaliśmy smak wyzysku komuny, nie baliśmy się prywatyzacji, przecież zazdrościliśmy nielicznym prywaciarzom w PRL. Znaliśmy wszystkie bolączki zarządzanych i sterowanych przez partyjne sitwy przedsiębiorstw, kombinatów i zjednoczeń. Jak to ,możliwe, że do zwykłych działaczy związkowych, pracowników prywatyzowanych zakładów nie docierały rzetelne informacje o zagrożeniach, a jedynie papka propagandowa lejąca się z TV i Gazety Wyborczej? Jak to możliwe, że nawet jeśli były protesty, to okazywały się nieskuteczne?

cdn.

______________________
w wersji audio "Rozmyślań przy zmywaku" możemy słuchać tu: Niepoprawne Radio PL

 

 

 

 

 

 

 

 

Brak głosów

Komentarze

cenny i prawdziwy tekst. potwierdzam, że obecnie pracodawcy trzymają związki w szachu. Negocjacje płacowe nie polegają na tym, ze negocjuje się kwotę podwyżki, tylko samą podwyżkę - i to tylko dlatego, że "siła robocza" zaczyna sie zwalniać, a nowi pracownicy to dodatkowy koszt. Proste wyliczenie rachunku zysków i strat pozwala pracodawcy na ustalenie kwoty, która pracowników zatrzyma. Związki nie maja tu nic o powiedzenia.

Związki są potrzebne, ale paradoksalnie, ich zarządy nie mogą wywodzić się spośród pracowników. Raczej powinny istnieć np regionalne centra związkowe -najlepiej branżowe - zupełnie niezależne od pracodawców, które reprezentowałyby pracowników i brałyby udział we wszelkiego rodzaju negocjacjach. A jeśliby uzależnić wynagrodzenie negocjatorów od wynegocjowanych stawek wynagrodzenia - to mielibyśmy zupełnie inną sytuację. Negocjatorami powinni być doświadczeni radcy prawni, opłacani ze składek członkowskich.
Znam taka sytuację w której grupa pracowników, zamiast udać sie do związków, wynajęła radcę prawnego, aby odzyskać nalezne im od zakładu pieniądze. Sprawa trwała dwa lata, a pracownicy odnieśli sukces.
Problem zwiazków, to problem organizacji ich działania..

Vote up!
0
Vote down!
0

Zapraszam do odwiedzania autorskiego bloga http://wojnaznarodem.blogspot.com/

#295294

Niezwykle cenny komentarz i zawarte w nim informacje. Powołam się na niego dalej na pewno. :-) Mam nadzieję, że jeszcze inni dorzucą swoje obserwacje.
Dziękuję. Tak powinna wyglądać nasza dyskusja o związkach zawodowych.

Pozdrawiam
Katarzyna

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#295297

Jeśli chodzi o ten ostatni przykład z radcą prawym to dodam jeszcze że koszty już w tym przypadku były rozłożone na dość duża grupę. Organizacja tez była prosta. Przedstawiciel załogi, który był koordynatorem, zbierał potrzebne dokumenty i wnioski, a potem spotykał się z radcą. Po spotkaniu przekazywał załodze opinię radcy i możliwe posunięcia prawne. A było to ok 70-ciu osób, które zawarły z kancelaria odpowiednia umowę.

Obecnie koszt obsługi prawnej nie jest wysoki - obsługa instytucji zatrudniającej ok 250 osób to koszt ok 3000 zł brutto/ mc - wszystko zależy od ilości pism, opinii prawnych itp. Ale myśle, że jeden radca jest w stanie "obsłużyć" za tę kwotę znacznie więcej pracowników. Przy 1000 osobach zapłata 3 zł od osoby na obsługę prawną nie jest kwotą wygórowaną. To oczywiście tylko prosta kalkulacja, ale chciałbym pokazać skalę.

I jeszcze jeden "pomysł". kiedyś zastanawiałem się na czymś takim jak "korporacja pracownicza", której postanowienia są wiążące dla zrzeszonych w niej pracowników. A więc to nie pracownik negocjuje warunki zatrudnienia tylko korporacja. Pracownik, przystępując do takiej korporacji zgadza się być przez nią reprezentowanym jako strona. nie musi więc już sam ubiegać się o podwyżkę, tylko robi to obligatoryjnie korporacja.
Jeśli dodać do tego narzędzia nacisku w postaci grupowego wypowiedzenia pracy przez korporację, w imieniu swoich członków, to mamy sytuację w której pracodawca nie może już "urabiać" poszczególnych pracowników, bowiem są oni reprezentowani przez podmiot prawny. Może to być forma np spółki z o.o. Temat wymaga oczywiście dokładnej analizy, ale myślę, że formy reprezentacji pracowników powinny się diametralnie zmienić.

Vote up!
0
Vote down!
0

Zapraszam do odwiedzania autorskiego bloga http://wojnaznarodem.blogspot.com/

#295306

Nie jest to przypadek odosobniony. Znam kancelarie, które pracują z sukcesem za związki. Są też stowarzyszenia, w których prawnicy udzielają porad za darmo. Jak to wygląda teraz w związkach? Trzeba się przyjrzeć konkretnie.
Jedno jest szczególnie ważne. "Solidarność" i inne związki musi przyjąć do wiadomości, że płynie czas i pora hasła zamienić na konkretne działanie. Zgadzam się też z Tobą, że najpierw trzeba ruszyć strukturę związków, że trzeba związki wyprowadzić z zakładów. Obecna struktura absolutnie nie przystaje do rzeczywistości i do nowych zadań.

Katarzyna

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#295312

Czekam na dalsze części tekstu i serdecznie pozdrawiam :)

Vote up!
0
Vote down!
0

Zapraszam do odwiedzania autorskiego bloga http://wojnaznarodem.blogspot.com/

#295313

jak to, możliwe, że do zwykłych działaczy związkowych, pracowników prywatyzowanych zakładów nie docierały rzetelne informacje
o zagrożeniach, a jedynie papka propagandowa lejąca się z TV i Gazety Wyborczej...

I ja pytałam (siebie) w latach 90. ub. wieku, jak to możliwe, że TO (tzw. restrukturyzacje, uwłaszczenia, likwidacje itp.) naprawdę się dzieje? Jak to możliwe, że głosy ostrzegające Polaków przed tak oczywistymi szwindlami są głosami wołających na puszczy?
Wtedy ludzie ostrzegający Polaków mogli krzyczeć chyba tylko w RM
- i krzyczeli, zdzierając sobie gardło. Na próżno.
A teraz jest za późno. Za późno na uratowanie tego, co zniszczono, czy na odzyskanie tego, co zagrabiono, ale nigdy nie jest za późno na wymierzenie sprawiedliwości oszustom i złodziejom. Skoro jest zbrodnia
i krzywda, musi być kara i zadośćuczynienie.

I jeszcze jedna myśl:
Moim zdaniem, zamieszanie w temacie czy nieporozumienie w relacji pracownik - pracodawca widać już w określeniu 'pracodawca'. Przecież to pracownik/pracujący daje pracę temu, dla kogo pracuje, a ten, kto go zatrudnia, po prostu płaci mu należność za tę jego pracę, jak za usługę czy towar - nie odwrotnie.

Pozdrawiam Cię serdecznie.

______________________________________________

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

 
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#295317

Mnie mimo wszystko ciekawi czy "S" była i jest tylko bezradna, czy tak udawała i udaje. Oczywiście chodzi mi o konkretne osoby kierujące związkiem.
Piszesz:
"Moim zdaniem, zamieszanie w temacie czy nieporozumienie w relacji pracownik - pracodawca widać już w określeniu 'pracodawca'.

Jesteśmy niewątpliwe z tej samej gliny :-)) Też o tym myślałam. :-) Ale jakim słowem zastąpić?

W googlach wybiło mi:
pracodawca employer, master
zleceniodawca principal, customer, employer
przedsiębiorca entrepreneur, businessman, employer
chlebodawca employer, breadwinner
szef

Najbardziej rozbawiło mnie określenie "chlebodawca" - takie miluśkie ;-)
Chciałabym uniknąć przeciwstawiania, choć wiadomo, że nikt nikomu nic nie daje, a jedynie sprzedaje - płaci, więc chyba "przedsiębiorca". :-)

Pozdrawiam i dziękuję za komentarz

Katarzyna

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#295323

pracodawca - pracobiorca, ale trzeba by odwrócić obowiązujące dziś znaczenie tych słów.
Albo pracodawca - klient, tak jak jest usługodawca - klient.
Każda praca to usługa czy towar.

Nie jestem z przekonania socjalistką, ale swego czasu zaskoczyło mnie spostrzeżenie, że na najniższym szczeblu hierarchii w zakładach pracy są zwykle ci, którzy są bezpośrednimi wy/twórcami tego, z czego dany zakład żyje. Zwykły urzędnik, administrujący tym, co 'pracownik produkcyjny' wytwarza, stoi wyżej i zarabia więcej.

Rozumiem, że nie każdy, kto mam możliwość wykonania jakiejś pracy czy stworzenia jakiegoś dzieła, ma środki potrzebne do wykonania tej pracy czy do stworzenia tego dzieła albo do ich sprzedania. I w takiej sytuacji konieczna jest kooperacja z kimś, kto te środki ma. Ale ma to być układ partnerski - każda ze stron jest podmiotem.

Tymczasem szerszy kontekst sytuacyjny (w tym przepisy, układy, media itp.), że się tak wyrażę, ułatwia wyzysk. Widać to wyraźnie na przykładzie rolników. Ilekroć idę na tzw. plac, by kupić np. owoce, czuję zażenowanie wobec tych ludzi o spracowanych rękach. Nie dość, że uprawiają oni ziemię i wyhodowali, zebrali i przywieźli 'do miasta' te truskawki, to muszą wręcz prosić, by mieszczuch je kupił - za grosze. Ale mieszczuch woli kupić w markecie, tym bardziej że i jemu się nie przelewa, a w markecie jest jeszcze taniej niż u rolnika. Dlaczego w markecie jest taniej? Oto jest pytanie! A odpowiedź na nie w owym "szerszym kontekście sytuacyjnym". I tak schodzi się z tematu - bo wszystkie są powiązane bardzo ściśle. Układ jest szczelny. I się domyka...

Co do pierwszej kwestii: Moim zdaniem, 'S' została (lub od początku była) przetkana wtykami i przekierowana. My, na dole, daliśmy się nabrać (pisałam o tym pod pierwszą notką z tej serii). Płacimy za swą naiwność.
Ale 'S' ma zwyciężyć po raz drugi :)

______________________________________________

Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

Vote up!
0
Vote down!
0

 
______________________________________________
Jeszcze Polska nie zginęła / Isten, áldd meg a magyart

#295341

gość z drogi

obszernie w innym miejscu,w sieci....by nie pisać elebarotów ,odpowiem krótko

Tobie i Annie,

jak to mozliwe,ze mimo tylu ostrzeżeń...itd

moje drogie Panie.:))...

możliwe ,bo byli i skarżący niegodziwe umowy i przeciwstawiający się wyprowadzaniu Majątku z prywatyzowanych spółek...

            ale sądy nie nadążały z wyrokami,a przebiegli "wyprowadzacze"czyli funkcjonariusze państwowi,przedstawiciele przeróżnych NFI i Banków...byli szybsi

Dile i przekrety z TAMTYCH LAT,długo bedą sie sniły Przyzwoitym Ludziom,a

Dołega /Mostowicz nigdy by lepszych nie wymyslił,

nawet w Swoje ksiązce" BRACIA Dalcz i spółka",,,nie przebił wszelkiej maści "białe kołnierzyki"ich kancelarie prawne,w stylu dawnej KNS,będące pod ochronnym parasolem WŁADZY,Buzek,Kwaśniewski

To wtedy zadział mechanizm TERA MY,czyli ...grabić co się da i jak się da....a prawo ?

prawo niemrawe i powolne...

wiec jak uchwalimy,że dzisiaj jest Niedziela,to będzie Niedziela,

chyba,ze jakiś dureń zaskarży i powie,że to nie prawda...ale co tam...my zrobimy swoje,a pozniej powiemy,

no co odwołujemy, to nie niedziela..ale szwindel został dokonany w Niedzielę...w dzień wolny od pracy :((((

ot taki skrót myślowy...

ci co zaskarżali haniebne uchwały różnych Walnych Zgromadzeń,wiedzą,o czym piszę...

co do niektorych członków naszych komisji Solidarności....no niestety,nie wiele rozumieli,co się wokół nich dzieje...a szkoda...bo mocno hamowali,miast pomagać...

nie rozumieli z kim i czym mamy do czynienia a wsie zasady związkowe do kąta...

kijem w nich było i paragrafami..

.w sądach zawsze byłam tylko ja i mój Mąż...aż któregoś dnia życzliwa sędzina zapytała, po co to Pani...?

przecież Pani jest sama,nie żal męża,ktory to przeżywa ...?

nie zal czasu,zdrowia i pieniędzy.... ?zal...ale taki był mój obowiązek...obowiązek świadomego "drobnego akcjonariusza"

i pracownika swej Spółki....przekształconej za własne pieniądze ,NASZE,czyli Załogi,

pięć lat spłacaliśmy zaciągnięty Kredyt.mimo,że akcje były już nic nie warte...

serdecznie pozdrawiam Obie Panie

 i może tymi kilkoma zdaniami troszkę wyjaśniłam tamte lata...lata OKRUTNE i przewrotne...lata dla uwłaszczającego się różowego Salonu..pełne samobójstw,dramów ludzkich i upodleń...

 Rózowego Salonu,nigdy nie ukaranego,nigdy nie rozliczonego....

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#295353

Dziękuję i proszę o link do tego innego miejsca w sieci.:-) Widzę, że łączą nas te same doświadczenia. Domyślam się, co przeżywałaś i jestem Ci ogromnie wdzięczna za to, że podzieliłaś się tym. Trzeba wreszcie mówić, jak było, bez mitologii kombatanckiej. Ale okazje się, że to bardzo trudne. Temat rozrasta się, a i pamięć nie ta. ;-)
WAŻNE! Metoda faktów dokonanych wciąż działa.

Pozdrawiam serdecznie
Katarzyna

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#295377

gość z drogi

przepraszam,ale "chwilowo nie było mnie "

serdecznie pozdrawiam.. :)

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#295391

Przeczytałam i już wiem, gdzie jest szczegółowa ilustracja do komercjalizacji pracowniczej, o której tu opowiadam. Dziękuję raz jeszcze i polecam tę lekturę wszystkim.
http://blogmedia24.pl/node/60265

Katarzyna

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#295385

gość z drogi

z lat tzw "złodziejskiej prywatyzacji" 

zbieram te moje "zasoby " i zastanawiam się komu je przekazać....dokumentacja 

idealna do" studiów nad TRANSFORMACJĄ :)))

żartowałam...nie przekażę nikomu,bo po co mają mu przekopać ogród i nie tylko...:)

serdecznie pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#295392

a może warto byłoby dać świadectwo. Nic nie sugeruję, szukam materiałów do bardziej materialnej formy przekazu...A ogród mam duży - ponad hektar ;) Jak dziadek po wojnie schował broń to nawet wykrywacze metalu nie pomogły. A doświadczenia moje są takie jak wszystkich tych, którym przyszło żyć w czasach kartek na cukier i mięso.

Vote up!
0
Vote down!
0

Zapraszam do odwiedzania autorskiego bloga http://wojnaznarodem.blogspot.com/

#295413

gość z drogi

no ,chyba,ze na chwile pożyczę,by i zaprzyjażniony ogród przekopano :)co broni,to Ci

chyba dorównam,w rodzinie chodziły opowieści,iż  w pewnej studni,teść ze swoim szwagrem schowali broń...z wiadomych czasów...

teść dawno już nie żyje,ale kilka lat temu odwiedzając  jego szwagra ,przypomniałam o tej anegdocie...Rodzina spojrzała na mnie z powagą i spytała ,chcesz się przekonać ,że to prawda a nie żadna anegdota... ?

uczciwie przyznam,dałam "ciała " nie chciałam..

dość miałam przekopanego ogrodu i innych dziwnych przypadków ... :)

studnia do dzisiaj istnieje, ale nie zdradzę,za żadne skarby,gdzie :)

może sie jeszcze przydać...re wykrywaczy metali :)to dałam Ci własnie odpowiedz :)

serd pozdrawiam  :)

 

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#295442

A może lepiej powiedzieć genetyczni złodzieje a jeszcze lepiej:ci którzy zamiłowanie do kradzieży wyssali z mlekiem matek obłupili nas,nasze dzieci,wnuki i prawnuki!
Obłupili z naszą pomocą i naszym przyzwoleniem.
Trzeba wykorzystać każdą szansę aby złodziei pozbawić łupów i zapełnić nimi gościnne pokoje [bez klamek od środka].

Vote up!
0
Vote down!
0

kazikh

#295430