„Z mocy bezprawia”, czyli mafia rządzi w III RP

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

  Książkę Wojciecha Sumlińskiego „Z mocy bezprawia” przeczytałem jeszcze w tym samym dniu, w którym dostarczył mi ją kurier.

Powiem tak.

Choć lektura ta jest wstrząsająca to jednak mną nie wstrząsnęła. Choć obraz III RP, jaki się wyłania z książki pana Wojciecha jest przerażający to jednak mnie nie przeraził.

Choć, jako mikroskopijna dawka optymizmu ma służyć wymienienie tych kilku nazwisk ludzi solidaryzujących się z autorem w owych dramatycznych chwilach to ja sam osobiście tego optymizmu nie podzieliłem.

Może jedynym, co w tej książce jest dla mnie pocieszającym to fakt, że autor przeżył i żyje nadal. Bezcenne są też dla mnie te fragmenty gdzie Wojciech Sumliński z niezwykłą szczerością opisuje swoje dylematy wewnętrzne, lęki, obawy, bezradność i poczucie beznadziejności. To chyba od czasu sprawy Romana Kluski drugie takie bardzo szczere wyznanie człowieka, który padł ofiarą mafijnego tworu, jakim jest III RP.

Problem polega na tym, że „Z mocy bezprawia” to powinna być lektura obowiązkowa nie dla tysięcy czy milionów „kokosów”, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, w jakim państwie przyszło im żyć. Książkę tę powinni przeczytać wszyscy ci, którzy stanowią to nasze ogłupiałe stado rodzimych baranów pędzone od lat przez profesjonalnych baców, juhasów i zbijane w jeden ciasny kierdel przez medialne ujadające i świetnie wytresowane owczarki.

Niestety po diagnozę sięgną w większości ci, którzy zdają sobie od dawna sprawę z choroby, zaś chorzy nadal będą utrzymywani w poczuciu posiadania końskiego zdrowia.

Czy jest szansa na to, że owo stado na masową skalę zacznie sobie przyswajać prawdziwy obraz Polski, jaki wyłania się z książki Wojciecha Sumlińskiego?

Nie sądzę.

Jak zwykle ta i podobne jej pozycje trafi w większości do ludzi, którzy może na własnej skórze nie odczuli w takim stopniu, co autor, grozy i tego, do czego zdolny jest system, ale doskonale zdają sobie sprawę z jego złowrogiego istnienia.

Solidarność z autorem wyrażana mu w cztery oczy, niestety nie jest nawet w ułamku procenta tym, czym było medialne widowisko, kiedy to „wiodący” dziennikarze III RP zamykali się w metalowej klatce przed sejmem, solidaryzując się z kolegą po fachu, czyli dziennikarskim paszkwilantem z Polic.

Nikt w proteście wobec bezprawia czynionego swojemu koledze po fachu w podobnej klatce się nie zamknął i nigdy się nie zamknie. To towarzystwo wzajemnej adoracji doskonale zdaje sobie sprawę skąd wyrastają im nogi i z której strony chlebek jest grubo posmarowany masłem.

To ci sami „najwyżej cenieni” polscy dziennikarze znając całą prawdę, z pełną premedytacją stręczyli miejscowej gawiedzi na najwyższe stanowiska w państwie to całe szemrane towarzystwo, które dzisiaj trzyma władzę. To oni bali zadawać się niewygodnych pytań człowiekowi, który dzisiaj jest prezydentem, a powinien już dawno wylądować na śmietniku historii i ponieść konsekwencję swoich ciemnych interesów i układów z podejrzanymi typami.

Mimo tragicznych i sensacyjnych perypetii kolegi po fachu, dziennikarskie kwiecie zamiast niego, woli nadal zapraszać do swoich programów różnych Dukaczewskich, Urbanów, Millerów i byłych sekretarzy PZPR.

Tragiczna historia Wojciecha Sumlińskiego ma ulec zapomnieniu w interesie establishmentu III RP, a zaprzyjaźnione z władzą media zrobią wszystko by się tak stało.

Cały problem tkwi, bowiem w słynnej już polskiej transformacji ustrojowej oraz głupocie, naiwności i bierności polskiego społeczeństwa.

Ten stan będzie trwał dopóki Polacy nie zrozumieją, że w 1989 roku doszło jedynie do złagodzenia skazanym warunków odbywania kary. Owszem, wymontowano kraty, usunięto wysoki mur i drut kolczasty. Strażnicy z wieżyczek zaczęli się uśmiechać i machać przyjaźnie do ogłupiałej gawiedzi, ale fundamentalne rzeczy pozostały bez zmian.

Warto rozejrzeć się trochę dookoła trzeźwym, a nie baranim wzrokiem i zauważyć, że na stanowisku pozostał naczelnik więzienia, penitencjariuszy dozorują ci sami klawisze, resocjalizują ci sami wychowawcy, a posiłki roznosi ten sam kalifaktor.

Życie w ostatnich dniach dopisało do ponurego scenariusza dziejów III RP kolejny wątek.

Los znanego dziennikarza śledczego, autora książki „Z mocy bezprawia”, nie jest, bowiem zastrzeżony tylko dla przeciwników systemu znajdujących się na głównym jego celowniku i stąpających w pierwszym szeregu anty-systemowej tyraliery.

Do podobnych „ostatecznych rozwiązań” zmuszani są tacy szarzy obywatele jak Andrzej Ż, który zamiast z żyletki i świątyni skorzystał z zapałek, łatwopalnego płynu i kancelarii premiera.

Dlatego warto przytoczyć, choć fragment jego listu skierowanego do Donalda Tuska.

Przesłanie to jest chyba najlepszą recenzją książki Wojciecha Sumlińskiego, mimo, że autor, Andrzej Ż. zapewne nie zdążył jej przeczytać:

„Szanowny Panie Premierze

Piszę do Pana już po raz kolejny, jako obywatel tego „chorego kraju” i jako ojciec trójki małoletnich dzieci, któremu Pan i Pana urzędnicy zniszczyli całe dotychczasowe życie. Piszę do Pana już po raz ostatni, gdyż nie wierzę, że odniesie to jakikolwiek skutek. Chcę jednak, aby Pan wiedział, że liczyłem na to, że nie jest Pan kłamcą i hipokrytą, ale normalnym człowiekiem szanującym prawo, a przede wszystkim ojcem kochającym swoją rodzinę. Widzę jednak, że żądza władzy zniszczyła w Panu wszelkie wartości i ludzkie cechy, którymi tak się Pan chwalił w trakcie kolejnych kampanii wyborczych. W jednym z ostatnich wystąpień stwierdził Pan cyt. „nie ma żadnego powodu, żeby ktoś się czuł bezkarny czy bezpieczny tylko, dlatego, że jest szefem jakiejś służby. Każdy podlega sprawdzeniu czy kontroli wtedy, kiedy pojawiają się jakieś sygnały niepokojące „. Być może tak Pan myśli, ale ja już w to nie wierzę, gdyż to podległe Panu służby zniszczyły mi życie.”

„W chwili obecnej moja rodzina pozostaje bez środków do życia, gdyż komornik zajął nasze jedyne źródło utrzymania. Wszystko to za sprawą podległych Panu urzędników. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak tylko wybrać jedyne honorowe wyjście z sytuacji, bo wtedy moja rodzina ma szanse na bardziej normalne życie. Nie żałuję jednak tego, co zrobiłem w 2008 r., chociaż nigdy nie przyszło mi do głowy, że zwalczając przestępczość sam zostanę przez nią zniszczony.”

Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (39/2011)

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)

Komentarze

Żeby nie była to prawda , możnaby było pomyśleć ,że to scenariusz jakiegoś trillera, którego akcja dzieje się nie w Polsce, lecz na Białorusi czy Uzbekistanie.
Zastanawiam się, do kiedy będzie nam dane wymieniać się wolnymi myślami tu, na NP, jesli nie nastapi teraz zmiana władzy?
10 za artykuł bo więcej sie nie da.
Pozdrawiam

Vote up!
0
Vote down!
0
#187881

"Zastanawiam się, do kiedy będzie nam dane wymieniać się wolnymi myślami tu, na NP, jesli nie nastapi teraz zmiana władzy?"
Też często się nad tym zastanawiam

Pozdrawiam serdecznie

Vote up!
1
Vote down!
0
#187892

Nota bene nasuwa się refleksja, że po akcji z Sumlińskim, w naszym "wolnym" i "demokratycznym" kraju, w którym tak chętnie i często krytykuje się sytuację na Białorusi, zaniknęło dziennikarstwo śledcze. Było ono niezwykle modne, także w części mediów głównego nurtu, w latach 2003-2005, czyli w okresie komisji afery Rywina oraz "pompowania" POPiSu. Dziś  nastawienie inżynierów społecznych, a więc i "myślenie" wytresowanych odbiorców oraz "samodzielne decyzje" redaktorów naczelnychjest inne: "szukanie spisków to obciach". Po drugie co nie mniej ważne, ewentualni chętni do tropienia i ujawniania rzeczy niemiłych "establiszmentowi" i "elitom" zostali chyba dość skutecznie zastraszeni przypadkiem Sumlińskiego wlaśnie

Hm..., jeśli oglupiały baran dojdzie do wniosku, że jest/był oglupiały przestanie być ogłupiały. Dlatego raczej nie dojdzie do takiego wniosku, bo jest ... głupi:))). Innymi słowy: leming nie przeczyta (w swej masie) tej książki. Ci nieliczni z nich którzy przeczytają, wezmą ją za rodzaj political fiction, za zmyślenia pisiorskiego dziennikarzyny pisane by  mącić w głowach głupim pisowcom:))). Ci absolutnie nieliczni, którzy dopuszczą do siebie myśl, że w książce jest trochę czy dużo prawdy, stwierdzą, że istnieje jakiś patologiczny margines, że takie rzeczy się zdarzają, ale obejmują tylko jakąś część naszej rzeczywistości, a największym nieszczęsciem byłyby pełne grozy rządy podejrzliwych pisofaszystów:). Tak działa dysonans poznawczy w wytresowanych móżdżkach. Z drugiej strony może przesadzam, wnioskując chocby na podstawie mojego doświadczenia: też kiedyś czytałem, właściwie codziennie GW, ale mi to przeszło. I to nawet bardzo mocno mi przeszło:))). Autor ma rację - chorzy pozostaną w przekonaniu o posiadaniu końskiego zdrowia

Vote up!
1
Vote down!
0
#188053