Rasa Panów czy durniów?

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

Opinii prof. Legutko nie będą komentował, bo uważam go za durnia (…) Polska jest dość prowincjonalna (…)... wiedza Polaków o świecie jest bardzo niewielka – powiedział tate redaktor Michnik dla litewskiego portalu zw.lt

Można ocenić, że Michnik przemawia z pozycji pseudo mędrca i samozwańczego autorytetu. Inni dostrzegą w tym lekceważenie i wyraźną niechęć do Polaków, a w stosunku do prof. Legutki, który intelektem bije Michnika na głowę, widać już nie tylko niechęć, ale nawet nienawiść.

Ten wyskok Michnika w litewskich mediach to przecież nie jest nic nowego. Już od dawna ten uważający się chyba za przedstawiciela „rasy panów” guru polskich lewaków wyspecjalizował się w ujawnianiu całemu światu ciemnoty polskiego społeczeństwa, znajdując wielu naśladowców.

W wywiadzie dla rosyjskiej „Komsomolskiej Prawdy” Michnik mówił: „Niewątpliwie, część naszego społeczeństwa jest chora na rusofobię i ksenofobię. Wolność jest dla wszystkich, dla mądrych i głupców i dla swołoczy. Są idioci, którzy twierdzą, że nie ma niepodległej Polski, natomiast istnieje projekt niemiecko-rosyjski. To są ludzie z ogrodu zoologicznego z bezmyślnym kompleksem antyrosyjskim”.

Jak widzimy, głównodowodzącemu Sanhedrynem z Czerskiej trudno jest się powstrzymać od etykietowania Polaków oraz przeciwników politycznych i obdarzania ich takimi epitetami jak głupcy, swołocz, czy zwierzęta, no bo cóż innego mógł mieć na myśli, mówiąc o Polakach, jako o „ludziach z ogrodu zoologicznego”. To jeszcze nie koniec.

Z kolei w wywiadzie dla niemieckiego „Spiegla” Michnik tak wypowiadał się o Jarosławie Kaczyńskim i Viktorze Orbanie: „Ci politycy pragną pełzającego zamachu stanu (…) obaj mają autorytarne wyobrażenie o państwie, a demokracja jest dla nich tylko fasadą". Po czym posunięcia węgierskiego premiera porównał do Hitlera: „To samo powiedział Hitler. Specjalne dekrety i rozporządzenia Rządu Rzeszy. To jest droga do piekła"

Teraz czas, aby Czytelnikom wyjawić źródło niechęci Michnika do prof. Legutki. To on sam okazuje się być zwykłym pełnym kompleksów durniem, skoro nie potrafi jak człowiek cywilizowany polemizować z kimś od siebie dużo mądrzejszym, który przejrzał go już dawno na wskroś. Oto co mówił na portalu wPolityce.pl prof. Legutko po wywiadzie Michnika w „Spieglu”.

Adam Michnik mówi takie rzeczy w kraju, w którym od kilku lat mamy praktycznie rządy monopartii, w którym neutralizowane są wszystkie możliwe mechanizmy obywatelskiego uczestnictwa w życiu publicznym, gdzie ignoruje się, unieważnia, albo odrzuca działania zmierzające do organizowania referendum w konkretnych sprawach. Michnik mówi to, w sytuacji, w której społeczne konsultacje w ważnych kwestiach właściwie ustały. Jeśli miałbym wskazać kraj w Europie, gdzie demokracja jest fasadą, to na jednym z pierwszych miejsc byłaby obecna Polska. Jeśli ktoś mówi, że demokracja będzie fasadą w czasie przyszłych rządów PiS, w sytuacji, gdy żyjemy w kraju fasadowej demokracji, to znaczy, że jest człowiekiem pozbawionym umiejętności widzenia i rozumienia rzeczy, albo działa w złej wierze i ma swoje cele polityczne. Raczej przychylałbym się do tej drugiej ewentualności, na co wskazywałaby piramidalna stronniczość jego stwierdzeń. Nie mam oczywiście wielkiego szacunku dla umysłu Michnika. W jego zachowaniach i słowach dostrzec można jednak dobrze przemyślaną, systemową i brutalnie bezwzględną zaciekłość w politycznym eliminowaniu przeciwników. W jego wypowiedzi dla „Spiegla” dostrzegamy także inną fatalną cechę, wpisującą się w długą niechlubną tradycję angażowania podmiotów obcych w rozstrzyganie wewnętrznych polskich konfliktów”.

Michnik poza granicami Polski pluje nam w twarz, a tu na miejscu w kraju nieustannie tropi wrogów „okrągłostołowego ludu” demaskując antysemickie, faszystowskie, homofobiczne, antydemokratyczne i katolickie spiski.

Ktoś zapyta, skąd mu się to bierze? Czy to choroba nabyta, czy wrodzona?

Odpowiedzią lub pewnym tropem może być oświadczenie jego przyrodniego brata, sądowego mordercy Stefana Michnika, który 13 marca 1950 roku, kiedy został tajnym informatorem komunistycznych służb o pseudonimie „Kazimierczak” złożył oświadczenie następującej treści:

Ja, Stefan Michnik zobowiązuję się do współpracy z Organami Informacji Odrodzonego Wojska Polskiego, mając na celu wykrycie szpiegów, sabotażystów, dywersantów i wszelkiego rodzaju innego wrogiego elementu, działającego na szkodę Wojska Polskiego i ustroju Polski Ludowej”.

Może pasję tropienia wrogiego elementu, szpiegów, sabotażystów i dywersantów oni po prostu mają w genach i nigdy się tej przypadłości nie wyzbędą, no, chyba że Polacy w końcu pójdą po rozum do głowy i odzyskają z ich rąk swoją Ojczyznę?

Artykuł opublikowany w tygodniku Warszawska Gazeta

Najnowszy nr tygodnika Polska Niepodległa już w kioskach

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (11 głosów)

Komentarze

Komentarz ukryty i zaszyfrowany

Komentarz użytkownika Pixi i Dixi został oceniony przez społeczność dość negatywnie. Został ukryty i zaszyfrowany poprzez usunięcie samogłosek. Jeśli chcesz go na chwilę odkryć kliknij mały przycisk z cyferką 3. Odkrywając komentarz działasz na własną odpowiedzialność jakkolwiek ciężko Ci będzie go odczytać. Pamiętaj, że nie chcieliśmy Ci pokazywać tego komentarza..

ż T ndRdktr t jdnk przypdłść tnczn, t brbn nm tylnj częśc z grncą. C d rzkmj "rsfb" Plków t włśn tk śrdk mdlng rżn próbją nm t zmplntwć, z wększym czy mnjszym skcsm. Chć n są w wlc smtnn. Wspmg ch cłkm pkźn grp ntrntwych żl, których nwt n tym prtl n brkj. n tż swją rdsną twórczścą dją śwdctw przynlżnśc d tj smj grpy tncznj c wspmnny ndRd. myślą głpl, z ktś sę nbrz n ch wrblny "ptrtyzm". Rzm z Px jstśmy znsmczn.
Vote up!
2
Vote down!
-5

Pixi i Dixi

#1427406

Grupa etniczna ? - po prostu ZBRODNICZE PLEMIĘ.

Vote up!
0
Vote down!
0

Racjonał

#1427427

Istnieje, na szczęście niezbyt liczna grupa postaci kompletnie ze szpitala psychiatrycznego. Że wymienię tylko Michnika, Kutza, Niesiołowskiego, czy Urbana. Nie wiem, czy to poprzez swoje narodowe i tożsamościowe kompleksy, nienawidzą oni Polski i Polaków.

Nie przepuszczą żadnej okazji, szczególnie za granicą aby srać do swojego gniazda i kąsać swoich sąsiadów. To pełna patologia. Wyraźny rys obłędu.

 

Pozdrawiam

Vote up!
4
Vote down!
-1

JK

Przepłynąłeś kiedyś sam ocean? Wokół tylko morze. Stajesz oko w oko ze swoim przeznaczeniem.

 

 

 

 

#1427407

"Są idioci, którzy twierdzą, że nie ma niepodległej Polski [...]. To są ludzie z ogrodu zoologicznego z bezmyślnym kompleksem antyrosyjskim”. Kurde, red. Michnik chyba o mnie pisał? Szczerze mówiąc... to mi się wyjątkowo podoba ;-))) Przeczytam sobie jeszcze raz na głos :-)

 

pozdr...

/benjamin

Vote up!
1
Vote down!
0
#1427415

Wydaje mi się, że rozpatrywanie i zajmowanie się wypowiedziami A.Michnika jest nie tylko stratą czasu, ale uwłacza rozumowi. Ten krętacz, manipulator, a do tego po prostu zwykły oszust nie zasługuje na żadne komentarze. Mianowany przez swoich za "autorytet" (śmiechu warte), odznaczany również przez swoich wyrządził już tyle szkód Polsce bo pod hasłami tolerancji, demokracji zasiał nienawiść, podziały i głosząc walkę z faszyzmem stał się sam propagatorem faszyzmu, walcząc z antysemityzmem swoimi wypowiedziami, swoim krętactwem i zachowaniami sam rozpowszechnił antyseminizm. Po prostu marny człowiek, możecie go odznaczać, padać przed nim na kolana i uważać go za super mędrca itp itd, a dla mnie to kanalia nr 1 III RP. Nie słucham jego wypowiedzi, nie czytam jego gazety i wogóle ten facet mnie nic, a nic nie obchodzi .

Vote up!
4
Vote down!
0
#1427417

Racja, debatowanie o tym co Michnik powiedział, przysparza mu jedynie popularności w myśl zasady "nie ważne źle czy dobrze, ważne, zeby nazwiska nie przekręcali". A może go po prostu obśmiewać? Facet ma takie wysokie o sobie mniemanie, że dostanie szału jak zobaczy, że nie jest traktowany serio. Będzie to o tyle proste, że on autentycznie zabawny jest w swoich przemyśleniach, jeśli się na to spojrzy z przymrużeniem oka. No przeczytajcie fragment o tym ZOO, naprawdę dobre ;-)

 

Wiem... czasami nagan się w kieszeni sam odbezpiecza na widok tej kreatury, ale skoro nie można go dosięgnąć w inny sposób, sięgnijmy go satyrą. W czasach PRyLu była to jedyna broń jaką miało społeczeństwo, ale jakże groźna dla ustroju, o czym niejednokrotnie wspomina na spotkaniach pan Jan Pietrzak.

 

pozdr...

/benjamin

Vote up!
2
Vote down!
0
#1427431

na tego satyra.Czy nie lepiej go całkowicie ignorować?

Pozdrawiam

Vote up!
2
Vote down!
0

Verita

#1427443

Verito, powątpiewasz, a sama ułozyłaś kalambur, którego nie postydziłby się i mistrz w tej dziedzinie Stanisław Jerzy Lec. Więcej wiary we własne umiejętności! :-)))

 

pozdr...

/benjamin

Vote up!
1
Vote down!
0
#1427468

Zło zostało pokonane wreszcie 

Michnik przegrał ostatecznie!

 

 

michnik potwierdza tym artykułem swoją lewackość,prawdziwa twarz zydokomunisty i czołową rolę w "różowym 

salonie RP"

Vote up!
1
Vote down!
0
#1427505

dostrzegam tu nie wolę własną działania lecz raczej wielopoziomową strukturę bytów i działań zależnych. Wiadomo mi, że grupa dziennikarzy których nazwiska można "wyłowić" szczególnie chętnie pisze negatywne artykuły dotyczące - w tym przypadku - Orbana lub sytuacji Węgier w Europie w grupie poczytnych czasopism o zasięgu światowym. Również w "Der Spiegel" czy "Washington Post". Autorką podobnej wypowiedzi jakie pojawiały się pod pewnego czasu także w "Gazecie Wyborczej" była między innymi żona ministra spraw zagranicznych. Nie tylko.
Pojawia się pytanie: czy można postulować tzw. "piramidę bytów"? Jeśli Michnik ma pewne grono swoich cyngli, czyim (i wspólnie z kim) cynglem jest on sam?

Vote up!
3
Vote down!
0
#1427420

A na jaką cholerę wsłuchiwać się w to co mówi ten bluźnierca. Może lepiej zastanowić się nad tym jak odsunąć tego antygoja od mediów.

 

Jarasowi i Lechowi nie udało się to, choć wystarczyło wnieść na czerską 3 szczury i  50 pluskiew lub karaluchów, a następnie zamknąć obiekt na czas dezynfekcji, dezynsekcji i deratyzacji na czas nieokreślony.

No ale jak kogoś nie stać na podstęp, przekręt lub  kłamstewko, bo wierzy w mądrość Polaków, to potem dostaje  po uszach, a k.rwy grasują.

 

Vote up!
3
Vote down!
0

NIEPOPRAWNY INACZEJ

#1427451

Prasowe hieny - szeregowi, ale szczególnie zajadli, obok ścierwojadów, bojownicy w służbie układu, to przez nich wywoływane z lasu są rozmaite afery.

 

 

Vote up!
2
Vote down!
0
#1427483

*** ADAM MICHNIK JAKIEGO NIE ZNACIE: ANDRZEJ ZAGOZDA, BIBIANNA ROY-ROKICIŃSKA 
Gazeta Wyborcza
 
..."Spuść spodnie, a obniżą ci cenę". "Życie Warszawy" informuje, że w Galerii Mokotów w sklepie Levi'sa dają 20 proc. rabatu każdemu, kto przymierzy ubranie w świetle kamer, z których obraz oglądany jest przez publiczność. 
Jako dama tradycyjnych obyczajów zaniepokoiłam się, któż to zechce ściągać spodnie przy ludziach? 
I oto w "Naszym Dzienniku" zadziwił mnie Jan Olszewski, który ochoczo zabrał się do ściągania spodni. Zatroskany b. premier przestrzega otóż przed prywatyzacją Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych: Lista dopuszczonych do rzekomego przetargu jest krótka. Jest na niej "Agora". Przerażony rozmówca Olszewskiego o. Waldemar Gonczaruk CSsR zauważa: Ostatnio po księgozbiorze, który proponuje nam pan Michnik w swojej gazecie, łatwo można się zorientować, jaki kształt pod egidą Agory może przybrać wydawnictwo i rynek księgarski. Zresztą w WSiP był też zaangażowany pan Czarzasty. Na to Olszewski przypomina, że w wyniku afery Rywina pan Czarzasty niejako wypadł z gry. No i teraz wydaje się, że jest to taki kąsek, który Agora już niemal trzyma w ustach. 
Zatroskany premier Olszewski patetycznie powtarza za Włodzimierzem Czarzastym przestrogi przed Agorą i bije na alarm. No, ale pomyślałam: skoro Agora już prawie trzyma w ustach, to trzeba spuszczać spodnie, by obniżyli cenę.
 
 
 
Andrzej Zagozda to pseudonim Michnika jeszcze z lat 70-ych, używał go drukując eseje w "Więzi". A wtedy Adaś naprawdę miał talent pisarski, wystarczy przeczytać jego polemikę do "Traktatu o gnidach" Wierzbickiego. Talent ten niestety został unicestwiony przez samego Michnika publikacją jego sławnej, więziennej książki "Z dziejów honoru w Polsce". Książki fałszywej, patetycznej, martyrologicznej, sprowadzającej poezję Herberta do poziomu politycznej publicystyki. Od tej pory Michnik stał się klasycznym "autorytetem moralnym" piszącym pretensjonalne, pompatyczne tekścidła, w których zawsze tonem rejtanowskim demaskował wrogów demokracji. Nuda, nuda, jeszcze raz nuda. W dodatku teksty te w 90% składają się z cytatów.
 
Trochę życia, trochę dawnego Michnika z lat 70-ych, błyskotliwego pyskacza znaleźć można w powyższych tekstach. Rzecz jasna brak w nich jakichkolwiek intelektualnych odkryć, ot Adaś biczem satyry chłoszcze swych licznych przeciwników. No, ale chociaż jest z tego trochę śmiechu.
 
Czemu Michnik używa dwu pseudonimów w tym samym czasie? Chyba tylko psychoanaliza może dać odpowiedź. Zagozda to poniekąd oficjalny pseudonim, podpisać nim Michnik może teksty wredne, ale wredne w miarę. Jako Bibianna może dać ujście najgorszym cechom swego charakteru (che, che), np. dać wyraz swej fascynacji aferą Anastazji Potockiej albo swobodnie porównywać Jarosława Kaczyńskiego do Edka z "Tanga". 
 
Vote up!
1
Vote down!
0
#1427485

.W marcu 2004 r. ostrą dyskusję wywołała w Niemczech mowa wygłoszona przez szefową łotewskiego MSZ Sandrę Kalniete podczas otwarcia targów książki w Lipsku: "Oba reżimy totalitarne - nazizm i komunizm - były zbrodnicze. Nie powinno się robić między nimi różnicy pod pretekstem, że jeden z nich stał po stronie zwycięzców". Jej słowa zostały uznane za skandaliczne, bo zwróciła uwagę na cierpienia zadane jej rodakom przez Sowietów, nie stawiając pytania o uczestnictwo setek Łotyszy w eksterminacji Żydów w latach 1941-44.

Mamy tu niezwykły dowód manipulowania pojęciem antysemityzmu. Autor twierdzi, iż na Zachodzie oczywistością jest piętnowanie jako antysemityzm relatywizowania Holocaustu, czyli zaprzeczanie wyjątkowości tego ludobójstwa. Samo porównywanie Holocaustu do Gułagu albo rzezi Ormian jest żydożercze. Nie ma chyba bardziej szokującego symptomu absurdalności "religii Holocaustu".

Vote up!
1
Vote down!
0
#1427486

Manipulacje z Holocaustem nie dotyczą rzecz jasna samego historycznego faktu - 5 milionów Żydów oczywiście zostało przez Niemców unicestwionych. Manipulacje odbywają się na poziomie polityki historycznej, zwykłej polityki, kultury, a wręcz nawet pop-kultury. Tworzy się i manipuluje mitologią Holocaustu.

Najbardziej niepokojący w tym zjawisku jest aspekt historyczno-kulturowy. Na naszych oczach powstał mit jedynego ludobójstwa w dziejach. Niewygodne fakty zostają albo unieważnione, albo zepchnięte na margines. Czemu na amerykańskich uniwersytetach nie tworzy się katedr nauczających o zagładzie miliona Ormian, tak jak to dzieje się w przypadku Shoah? Kto w ogóle wie, że Cyganie na równi z Żydami byli ofiarami ludobójstwa w czasie II wojny św. - ten drobny szczegół stał się zbędnym balastem dla mitologii Holocaustu. Czy teza o wyjątkowości Shoah wymagała zatarcia ludobójstwa Cyganów w świadomości świata? Konsekwencją jest brak filmów, naukowych monografii dotyczących Zagłady Cyganów. Kiedy w Waszyngtonie powstawało Muzeum Holocaustu zamierzano stworzyć w nim ekspozycję poświęconą eksterminacji Cyganów. W jakimś momencie to zamierzenie upadło. Pozostali tylko Żydzi-ofiary ludobójstwa. Czyż nie można nazwać tego jawną manipulacją?

Cała zbrodniczość nazizmu i II wojny światowej sprowadzona została do Holocaustu - iluż francuskich intelektualistów wie o zredukowaniu ludności Białorusi w czasie niemieckiej okupacji o 30%? Ilu pamięta o 3,5 mln eksterminowanych jeńców sowieckich w niewoli niemieckiej, z czego dokładnie dwa miliony wyginęły w ciągu kilku miesięcy na przełomie 1941 i 1942 roku? Ile osób na tak zwanym Zachodzie wie, że w czasie 8 lat wojny japońsko-chińskiej zginęło, wedle najnowszych wyliczeń 20 milionów Chińczyków, w ogromnej większości cywilów?

Mitologia Holocaustu prowadzi czasem do niesamowitych "skrótów myślowych". Kiedy kilka lat temu estońska polityk proponowała w parlamencie europejskim podjęcie uchwały o potępieniu zbrodni nazizmu i komunizmu została oskarżona o ...antysemityzm. Czemu? Zbrodnie nazizmu zostały bowiem zredukowane do Holocaustu, który jest, rzecz jasna wyjątkowym wydarzeniem w skali świata. A więc teza o symetrii zbrodni komunizmu i nazizmu oznaczałaby pomniejszanie Holocaustu. Krytyk "Le Monde" oskarżył "Katyń" Wajdy o fałsz historyczny, bo zamiast podjąć temat Zagłady ograniczył się do sowieckiej zbrodni eksterminacji 20 tysięcy Polaków. Padają w recenzji słowa: Żydów w tym filmie nie ma. Ofiarą drugiej wojny światowej jest Polak. Dlaczego to przemilczenie? Nie da się chyba w bardziej absurdalny sposób zaprezentować myślowego redukcjonizmu religii Holocaustu, ale tak właśnie myśli spora część elit intelektualnych Zachodu.

Manipulacje dotyczą także kwestii nazistowskiej motywacji Holocaustu, tu mocno promowane jest przeświadczenie, o tym, że naziści postrzegali Żydów jako zagrożenie biologiczne czy też jako odwiecznych spiskowców rodem z Protokołów mędrców Syjonu. Ale już zwalczana jest teza o pewnej racjonalności (oczywiście nie w sensie dosłownym) myślenia Hitlera i jego ludzi - Holocaust miał być reakcją na komunizm i realny udział wielu Żydów sowieckich w reżimie ZSRR.

Religia Holocaustu jest także narzędziem powstrzymania utraty tożsamości Żydów - ani syjonizm, ani judaizm nie są już czynnikami integrującymi. Holocaust nie jest więc tylko zdarzeniem historycznym, ale sztandarem pod którym Żydzi, żyjący dziś w pokoju i dobrobycie mogą znowu zintegrować się narodowo. Wiadomo wszak, że narody najlepiej zmobilizować poczuciem zagrożenia.

Funkcją polityczną mitologii Holocaustu jest powiązanie mitu Zagłady z państwem Izrael, co ma uzasadniać represje i zbrodnie dokonywane na Palestyńczykach jako "trudna, ale konieczna" obrona państwa "ofiar shoah". W tym kontekście powstała całkiem nowa definicja antysemityzmu rozumianego jako krytyka Izraela. Rozpoczęto piętnowanie krytyków Izraela jako pogrobowców Hitlera, co jest znakomitym i nośnym argumentem.

Wreszcie kwestia niebagatelnych, miliardowych sum, jakie udało się pozyskać w ramach odszkodowań. Co się z nimi stało? Zostały przejęte przez organizacje żydowskie, które miały je "dystrybuować" żyjącym ofiarom Holocaustu. Ostatnio, przy okazji wyborów do parlamentu izraelskiego powstała partia wzywająca ichni rząd do wsparcia owych ofiar. Żyją oni w zupełnej nędzy i zapomnieniu. Przedsiębiorstwo Holocaust ma się świetnie.

Na naszych oczach powstał osobny gatunek literacki - "wspomnienia ocalonych z Holocaustu". Wartość naukowa tych dzieł jest zerowa, jakąż bowiem wartość merytoryczną może mieć spisanie wspomnień 60 lat po faktach? Wielokrotnie już dowodzono, że wspomnienia ocalonych pełne są konfabulacji (Polański nazwał książkę Ligockiej stekiem bzdur). Żebyż tylko szło o luki w pamięci, ale skoro Holocaust stał się niemal gałęzią show-biznesu "wspomnienia" są wyraźnie pisane w oczekiwaniu na komercyjny sukces. A sukces wymaga efektów specjalnych. Prawda o ocaleniu Kosińskiego i Polańskiego jest dość nudna, zaś najlepiej sprzedające się wspomnienia ocalonych pełne są ekstremalnych wydarzeń, zadziwiających zwrotów akcji, jak w "Malowanym ptaku". Ekstremalnym przykładem są ostatnie zdemaskowane "wspomnienia" Mishy Defonseca, która w dziele przetłumaczonym na 18 języków opisywała ukrywanie się w lesie i przyjacielski związek z wilkami, traktującymi ją jak własne dziecię. Jest to tylko jedna z wielu zdemaskowanych fałszywek. A jako że bez wątpienia show-biznesowy aspekt Holocaustu przynosi rocznie grube miliony, przyszłość przyniesie następne kuriozalne dzieła.

Holocaust stał się tak nośny, że pod Zagładę podczepiają się dzieci, wnuki i prawnuki ofiar i ocalałych. Prawnuki rozpisują się, jakąż to traumą jest dla nich pamięć o tragicznej śmierci pradziadków. Piją rano kawę i cierpią, idą na party i widzą oczyma duszy druty kolczaste. I tak się kręci ten biznes.

Twórczość holocaustowa stała się elementem pop-kultury, musi więc być kiczowata. Ligocka reklamująca się jako "ta sama dziewczynka, ale uratowana" wpisuje się doskonale w klimat kiczu totalnego. Happy end jest przecież obowiązkowym elementem łzawych melodramatów dla kucharek. Reprezentantem tej shoahowej pop-kultury będzie Ligocka, ale nie opowiadania obozowe Tadeusza Borowskiego - okazuje się, że w Niemczech, najlepszym rynku dla holocaustowej pop-kultury nikt nie wie o jego twórczości. Ważnym bowiem składnikiem holocaustowego kiczu jest motyw "dobrego Niemca", o czym wiedział doskonale Andrzej Szczypiorski, specjalista w dziele żerowania na Zagładzie w Niemczech. W opowiadaniach Borowskiego nie ma dobrych Niemców, twórczość ta skazana jest więc na marginalizację. Motyw dobrego Niemca pojawia się, rzecz zastanawiająca coraz częściej i towarzyszy coraz częściej równolegle motywowi złego Polaka, czy szerzej złego mieszkańca Europy Wschodniej. Ten szczegół jest kolejnym symptomem manipulacji sztuki Holocaustu, która na przestrzeni lat uwypukla różne motywy na skutek zmieniających się uwarunkowań politycznych. 30 lat temu częściej piętnowano Niemców (czyli nazistów, jak to teraz przyjęto pisać), dziś jakby mniej. Może za kolejne 30 lat w ogóle źli Niemcy znikną z ekranów i książek? Kto ich zmieni?

Istotnym elementem "przedsiębiorstwa Holocaust" jest szantaż emocjonalny - artyści produkujący taśmowo utwory szoahowe, tacy jak Hanna Krall korzystają chętnie ze specyficznego szantażu. Nikt nie ośmiela się napisać krytycznej recenzji tych produkcji - bo jakże, taki temat i krytykanctwo? I autorzy i recenzenci i zwykli odbiorcy odczuwają wiszący w powietrzu strach przed oskarżeniem o antysemityzm. W takiej sytuacji jakikolwiek produkt filmowy czy literacki związany z Zagładą musi być skazany na sukces, o co zadbają "Gazeta Wyborcza" i "NYT".

Ostatnimi laty rokrocznie przyznaje się Oscara za film dotyczący Holocaustu. Do tej pory zaś nie powstał żaden film fabularny przedstawiający ludobójstwo Ormian.

Vote up!
1
Vote down!
0
#1427488

..O tym, kto jest Żydem, decyduję ja - mawiał przed stu laty antysemicki burmistrz Wiednia, Karl Lueger. Teraz ostrze obróciło się w drugą stronę: O tym, kto jest antysemitą, decydujemy my. Dla rządu izraelskiego bardzo wygodne jest piętnowanie każdej krytyki, jaka pojawia się za granicą - nawet jeśli krytycy mówią to samo, co wielu Izraelczyków. Czy 100 tys. ludzi, którzy przed kilkoma tygodniami protestowali przeciwko Szaronowi na ulicach Tel Awiwu i krzyczeli "precz z okupowanych terenów" - to sami antysemici?

Vote up!
1
Vote down!
0
#1427487

 

Rzeczpospolita - 23-10-2010

 

Piotr Zaremba

KPP wiecznie żywa   Dlaczego szyld dawnej kompartii wraca jako narzędzie współczesnych sporów? Po części z powodu intensywności konfliktu, który żywi się historycznymi maskami. Ale też i dlatego, że dawne wojny ideowo-polityczne są zastępowane nowymi, kulturowymi.

Poeta Jarosław Marek Rymkiewicz został pozwany przez Adama Michnika, kiedy porównał jego i jego firmę, Agorę, do Róży Luksemburg z czasów, gdy "zmierzała do wynarodowienia Polaków, które to dzieło przejęła potem Komunistyczna Partia Polski". W pozwie prawnik Michnika przypomniał o zagrożonej reputacji spółki giełdowej, co w zestawieniu z wagą historycznego starcia zabrzmiało kabaretowo. Komedia goni jednak komedię.

Michnik biegnie do Piotra Najsztuba i oznajmia, że to PiS przypomina mu przedwojenną Komunistyczną Partię Polski. Zważywszy, że jeszcze niedawno odniesienia do przedwojennych komunistów traktowane były przez ludzi "Wyborczej" jak wzmianki o stryczku w domu powieszonego, to świadectwo odwagi lub nieostrożności. Worek pod nazwą "KPP" się rozpruwa. Po raz kolejny, ale wyjątkowo widowiskowo.

Kto służył Sowietom?

W "Gazecie Polskiej", piśmie w dobie polaryzacji coraz bardziej wpływowym, wątek podchwytuje na przykład Krzysztof Wyszkowski. Michnik użył nazwy KPP niczym broni atomowej, więc prawicowy publicysta nazywa naczelnego "Wyborczej" Szechterem. Tak jak nazywał się ojciec guru polskiej liberalnej lewicy, Ozjasz Szechter, działacz przedwojennej Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. "Michnik jako postkomunistyczny propagandzista zwalczający po 1989 roku działania na rzecz pełnej demokratyzacji i zdrowego państwa jest podobny do Szechtera, który jako działacz partii komunistycznej chciał unicestwić państwo polskie, służąc sowieckiej ojczyźnie" - wyrokuje, trochę na zasadzie odwetu, Wyszkowski.

Obie strony biją, żeby bolało. Michnik wie, że analogia do sekciarstwa komunistów jest dla polskiej prawicy bardziej bolesna niż wyświechtane odniesienia do faszystów. Z tym że jest to analogia doraźna, odnosząca się raczej do taktycznych zwodów Kaczyńskiego (KPP była przecież sektą) niż istoty jego polityki, więc nie wróżę jej żywotności. Inaczej jest z porównaniem do KPP Michnika wraz z jego przyjaciółmi. Ono ma długą tradycję i solidne historyczne uzasadnienie. Zapewne nie zniknie jutro czy pojutrze.

Politykiem sięgającym po nie najczęściej był Jarosław Kaczyński. Najlepiej pamiętamy jego słowa z 14 marca 2006 roku, kiedy to w Radiu Maryja przy okazji ataku na Donalda Tuska wskazał jako zaplecze PO "siły wywodzące się z Komunistycznej Partii Polski", a za symbol tego związku uznał komentarz wicenaczelnej "Gazety Wyborczej" Heleny Łuczywo. W tym momencie charyzmatyczna dziennikarka stała się kimś w rodzaju personifikacji KPP.

Sprawa wywołała oburzenie samej gazety i wielu jej obrońców z różnych kręgów. Umieszczono tę deklarację na liście niedyplomatycznych wystąpień prezesa wówczas rządzącej partii, konfliktującego się chętnie z różnymi środowiskami. To prawda, ta redakcja sama atakowała ostro obu braci Kaczyńskich od lat. Ale autor niniejszego tekstu pamięta, jak dokładnie po tej wypowiedzi ten wpływowy zespół ludzki porzucił ostatnie skrupuły. Osoby do tej pory choć odrobinę bardziej miękkie zrezygnowały (jak Ewa Milewicz) z niuansów w ocenach. Jednocześnie nagrodą dla Kaczyńskiego był aplauz niektórych innych środowisk.

Pomijając sferę epitetów i przerysowań, sięgnięcie do historii pomaga zrozumieć. Nawet jeśli niektórzy tropiciele "czerwonych dynastii" sami jawią się mało wiarygodnie.

Sprawa miała też ludzki wymiar. To prawda, Łuczywo nadawała się na uosobienie pewnej grupy. Jej ojciec Ferdynand Chaber był dawnym członkiem KPP żydowskiego pochodzenia, a w latach PRL dogmatycznym funkcjonariuszem PZPR-owskiego aparatu, zmarginalizowanym dopiero w następstwie "antysyjonistycznych" czystek w 1968 roku. Jednocześnie jego córka to od 1968 roku buntowniczka przeciw systemowi. Po 1976 zaangażowana w KOR, niosła ulicami Warszawy torbę wyładowaną numerami "Robotnika", pisma będącego zapowiedzią tego, czego dokona potem "Solidarność". Człowiekiem, który trzymał tę torbę za drugie ucho, był... Jarosław Kaczyński. Gdy zbliżyli się do przechodniów, których wzięli za tajniaków, przez moment udawali zakochanych...

Czy takie wspólne doświadczenia to dużo czy mało? Z pewnością w roku 2006 żadne więzy ich już nie łączyły. Za dużo wyrosło między nimi barier politycznych i towarzyskich. Zarazem Łuczywo podobno naprawdę mocno to wystąpienie przeżyła. Nie ma powodu, by w to nie wierzyć. Inna sprawa, że nadała tym emocjom zabarwienie typowe dla swego środowiska. Zwierzając się na łamach "Przekroju" Piotrowi Najsztubowi, dziennikarka oskarżyła lidera PiS, że chce wywołać w niej i jej kolegach poczucie obcości. Od tego tylko krok do zarzutów o antysemityzm.

Naturalnie obrońcy uznali uwagę Kaczyńskiego za coś w rodzaju "pierdnięcia w salonie", poprzestając na zgryźliwych uwagach w stylu: no tak, nie uszanuje najbardziej zasłużonych ludzi. Niektórzy dziennikarze "Wyborczej" ponazywali się z kolei w swoich blogach "żydokomuną", ale ludzie niewtajemniczeni niewiele potrafili z tego zrozumieć. Sam Kaczyński także nie potraktował tego skrzyżowania szabel jako punktu wyjścia do wyłożenia kart na stół w sporze z tym środowiskiem. Dźgnął aluzją i szybko się cofnął.

Lecz tak naprawdę nie było to pierwsze jego wystąpienie w tym duchu. Już w roku 1992, polemizując z gazetą Michnika na temat relacji polsko-rosyjskich, lider Porozumienia Centrum porównał środowisko "Wyborczej" do SDKPL oraz KPP. W roku 1993, udzielając wywiadu rzeki Michałowi Bichniewiczowi i Piotrowi Rudnickiemu, poszedł najdalej w wyjaśnieniach. "Jest to problem formacji politycznej, którą ja nazywam formacją KPP. Powojenny komunizm za sprawą sowieckiej okupacji Polski wprowadził tę formację w centrum życia kulturalnego i społecznego lat 50. Ludzie do niej należący byli w przeważającej mierze pochodzenia żydowskiego. Skądinąd była to resztówka Komunistycznej Partii Polski, a wszystko wskazuje na to, że to formacja czysto enkawudystowska. (...) Tamten układ można nazwać kluczem z alei Przyjaciół czy alei Róż. Przecież jak Michnik szedł ze mną tamtędy, to co drugiemu człowiekowi podawał rękę, a potem mnie pytał: Wiesz, kto to jest? I wymieniał nazwiska, które się jednoznacznie kojarzyły. Z tego pokolenia wywodzili się rodzice wielu obecnych czołowych działaczy Unii Demokratycznej i »Gazety Wyborczej« oraz wielu czołowych dziennikarzy prasy i telewizji".

Czerwone dynastie

Była więc nie tylko teza polityczna, ale i socjologiczny obrazek. To zaś, czego nie mówili głośno politycy, dopowiadali komentatorzy. Już we wrześniu 1993 roku w "Gazecie Polskiej" ukazał się tekst historyka Leszka Żebrowskiego "Ludzie UD. Trzy pokolenia". Był on poświęcony rodowodom ludzi, o których mówił Kaczyński. Przy czym o ile politycy Unii Demokratycznej pojawiali się w nim sporadycznie (ta partia miała wbrew stereotypom bardzo zróżnicowaną kadrę przywódczą), o tyle zdominowały ją historie rodzinne redaktorów "Wyborczej" - poza Michnnikiem i Łuczywo między innymi Ernesta Skalskiego, Edwarda Krzemienia, Konstantego Geberta czy Krystyny Naszkowskiej. Teza była jednoznaczna: to potomkowie "formacji zdrady narodowej", dziedziczący jej sympatie i fobie. Ten nurt rozważań pojawiał się potem wielokrotnie, a jego klasykiem stał się ulubiony intelektualista Radia Maryja profesor Jerzy Robert Nowak, tropiący genealogiczne i towarzyskie powiązania "czerwonych dynastii".

Ludzie przyjmujący ze zgrozą te rewelacje uważają całą kontrowersję za coś w rodzaju dopustu bożego. Produktu złych ludzi, którzy z powodów politycznych postanowili opluskwić wrogów. Z kolei po prawej stronie tym wywodom towarzyszą czasem naprawdę spiskowe interpretacje. Antoni Macierewicz, który zakładał razem z Michnikiem i Kuroniem Komitet Obrony Robotników, ale potem, jeszcze przed rokiem 1980, śmiertelnie się z nimi poróżnił, traktuje tych przeciwników jako jednorodną grupę, która od połowy lat 60. realizuje cały czas te same antynarodowe cele. Występując w różnych rolach: najpierw partyjnych dysydentów, "komandosów". Organizatorów lewego skrzydła KOR. Wreszcie ekspertów "Solidarności".

Kaczyński nigdy tak jednoznacznej tezy nie postawił. Współpracował z Kuroniem i Michnikiem dużo dłużej niż Macierewicz - do roku 1989. W jego wywodach w "Alfabecie braci Kaczyńskich" pojawiają się co prawda sugestie znaczących różnic politycznych: jego zdaniem obaj lewicowi politycy, mówiąc o przywódcach PZPR, rozumowali kategoriami o wiele bardziej "wewnątrzsystemowymi" niż inni ludzie opozycji. Ale to raczej luźne obserwacje niż spójne twierdzenia. Skądinąd budzące więcej zaufania niż domknięte pointy Macierewicza.

Spotkanie różnych światów

Doświadczenia braci Kaczyńskich, synów rodziny z Żoliborza mającej akowską kartę, to modelowy przykład zderzenia różnych światów w opozycyjnym tyglu. Już w liceum w połowie lat 60. zetknęli się z walterowcami, dawnymi czerwonymi harcerzami skupionymi wokół Jacka Kuronia. Ludźmi dziedziczącymi szczególnie wiele rytuałów i przesądów KPP (na czele z żarliwym internacjonalizmem) w przeciwieństwie do oficjalnej ideologii PZPR, która traktowała tamtą tradycję trochę jako mit założycielski, a trochę kłopotliwy balast. To spotkanie okazało się nieudane. W swojej biografii Jarosława Kaczyńskiego cytuję jednego z członków tej grupy, Marka Maldisa, który tłumaczy: "Kaczki były przywiązane do międzywojennej Polski, do Piłsudskiego, Dmowskiego. My byliśmy lewakami".

W marcu 1968 bracia podpisują na Uniwersytecie list inspirowany przez "komandosów", ale denerwują się na koleżankę z tamtego środowiska, gdy używa ironicznie słówka "moczarstwowy". Ona drwi sobie w ten sposób z nacjonalistycznego komunisty ministra Moczara, ale także i z II RP. Dla nich to bolesne. Podobne różnice pojawiają się w obrębie antypeerelowskiej opozycji na każdym kroku. Marek Jurek zaczynający opozycyjną drogę o schyłku lat 70. w Poznaniu opisywał charakterystyczną kontrowersję między nim, początkującym młodopolakiem, a tamtejszymi kuroniowcami: "Oni na milicję mówili chętnie »policja« żeby podkreślić »reakcyjny« charakter PRL. My rozróżnialiśmy: to komunizm, a nie międzywojenna Polska" - relacjonował po latach.

Od tego już tylko pół kroku do najbardziej fundamentalnej różnicy, którą definiował w mojej książce "Historia Ruchu Młodej Polski" jeden z dawnych "komandosów" Jan Lityński: Oni (prawica - P.Z.) woleli mówić "naród". My upieraliśmy się przy słówku "społeczeństwo".

A jednak te historyczne i ideowe różnice jawiły się ciągle, wbrew Macierewiczowskiemu manicheizmowi, jako rozmazane, niekonkretne, gdyż obie strony nie znały dokładnie ani drogi "wyjścia z systemu", ani tym bardziej ostatecznego celu. Bronisław Wildstein, wtedy współpracownik KOR-owskiej lewicy, dziś krytyk jej spadkobierców, tak wspomina te czasy: "Mimo wszystko dawni "komandosi" mówili o porozumieniu z Kościołem, otwierali się na inne sposoby myślenia. Kres tego otwarcia przyszedł, kiedy skończyła się rewolucja".

Kim byli tak naprawdę ludzie wpychani potem w schemat nowej KPP? "Bardzo odważni. Niezadowoleni, gdy osądzało się ostrzej ich rodziców. Ale też wynoszący z komunistycznej tradycji duch sprzeciwu. Na pewno nieufni wobec odmiennych kierunków myślenia, zwłaszcza prawicowych. U schyłku lat 60. bardzo elitarni, byłem jednym z nielicznych wywodzących się z innego środowiska społecznego, których tolerowali. Potem zaczęli się otwierać, ale nigdy do końca. A zarazem kiedy podróżowałem w połowie lat 70. po Europie, domy pomarcowych emigrantów były często bardziej otwarte na polskość niż domy typowych Polaków" - relacjonuje ich dawny towarzysz opozycyjnej drogi, ale syn cieśli z Sochaczewa, Ryszard Bugaj.

Wojna na kostiumy

Rok 1989 przyniósł, jak zauważa Wildstein, zasadnicze zmiany. Znaczące środowiska, wywierające dzięki autorytetowi i zręczności takich ludzi jak Kuroń czy Michnik wielki wpływ na "Solidarność", znalazły się nagle w sytuacji narastającej politycznej konkurencji. I to chyba one szybciej zaczęły budować koślawe historyczne analogie, niż padać ich ofiarą. Można nie ufać ocenom Kaczyńskiego czy Macierewicza, gdy mówili o politycznych przeciwnikach. Ale skąd krytycyzm Stefana Kisielewskiego, który skądinąd traktował Adama Michnika z sentymentem i choćby z racji wieku stał trochę ponad podziałami? "Ten dzisiejszy Michnik to totalitarysta" - pisał w "Alfabecie Kisiela" wydanym na początku 1989 roku. "Demokratą jest ten, kto jest po mojej stronie. Kto ze mną się nie zgadza, jest faszystą i nie można mu podać ręki".

To nie były gołosłowne wrażenia. W ogniu kampanii wyborczej 1990 Ernest Skalski ogłosił na łamach "Wyborczej", że jakikolwiek byłby program PC, gromadzą się wokół niego ludzie o poglądach populistycznych i nacjonalistycznych. Epitet "lewica" używany wobec przeciwników miał zastępować rodzącej się prawicy etykietkę "Żyd". Równanie było proste: kto opowiada się za podziałem sceny, optuje za najbardziej czarnosecinną wersją przedwojennej polityki. Te histeryczne analogie prowokowały do odwetu.

Pojawiały się one przez cały okres III RP. Oburzonym współczesnymi analogiami między łódzkim mordem i zbrodnią na prezydencie Narutowiczu przypomnijmy, jak to w połowie lat 90. do endeckiej tłuszczy porównywano Ligę Republikańską wygwizdującą prezydenta Kwaśniewskiego. Naturalnym finałem są dzisiejsze porównania PiS do przedwojennej endecji, chybione, bo w programie i praktyce formacji Kaczyńskiego nawiązań do tamtej tradycji jest bardzo mało. Wystarczą pozorne zbieżności językowe (kto może mówić o "interesie narodowym", jak nie nacjonaliści?) i wyłowienie w tłumie zwolenników choćby pojedynczego wyznawcy spiskowych teorii.

Czy jednak bez tego wpychania historycznych kostiumów na ramiona polskiej prawicy formułka KPP by się nie pojawiła? Zapewne tak, prowokowała ją bowiem sama logika sporu "Wyborcza" kontra reszta świata, który był w dużej mierze sporem o komunistyczną przeszłość i o sposoby radzenia sobie z nią. Unia Demokratyczna była w tym starciu tylko miotanym rozterkami statystą. To Michnik i jego ekipa stanowili prawdziwy punkt odniesienia. W coraz większym stopniu zresztą dla Kaczyńskich i ich obozu.

Nie pochwalali komuny, ale...

Gazeta Michnika nie wychwalała komunizmu. Nawet kiedy wytoczył proces IPN-owi, występując w obronie dobrego imienia swojego ojca Ozjasza Szechtera, jej naczelny nie podjął próby objaśnienia postawy "dobrego KPP-owca". Słowne flirty z tradycją kompartii były na tych łamach stosunkowo rzadkie. Co zabawne, najcieplej napisał o przedwojennych wyznawcach tej ideologii Jarosław Kurski, dawny prawicowy młodopolak. W maju 2001 wyraził ogólnikową sympatię dla podsądnych w wileńskim procesie komunistycznych intelektualistów. Ludzie o korzeniach rzeczywiście KPP-owskich bardzo się podobnych akcentów wystrzegają.

Zarazem zaś całą linię "Wyborczej" od 1989 roku można określić jako antyantykomunistyczną. Składało się na to wszystko: od spraw fundamentalnych do drobiazgów. W roku 2008 w eseju "Oczy poetów" Adam Michnik zawyrokował, że najlepszą książką o historii PRL jest "Lawina i kamienie" jego redakcyjnych koleżanek: Anny Bikont i Joanny Szczęsnej. Był to wyrok na większość publikacji poświęconych komunizmowi. Zgodnie z tą linią "Wyborcza" od lat zwalczała takie książki jak "Hańba domowa" Jacka Trznadla, które szły o milimetr dalej niż redakcja na Czerskiej w osądzaniu zarówno komunistycznych, jak i peerelowskich biografii. Z drugiej zaś strony przeczulenie na tym punkcie przybierało groteskowe formy. Jak wtedy, gdy recenzenci filmowi w "Gazecie Telewizyjnej" wydawali wyroki na najbardziej niewinne amerykańskie kryminały, jeśli tylko poruszały tematykę szpiegostwa na rzecz sowieckiej Rosji (autentyczne i do udowodnienia!).

Naturalnie zasadniczym wyrazem stosunku do przeszłości stały się teksty mające rangę manifestów. Gdy Michnik próbował uzgadniać wspólną wersję historii PRL z Cimoszewiczem, szykując historyczny kompromis między liberałami z dawnej opozycji i peerelowskimi pragmatykami. Kiedy Jacek Kuroń ubliżał manifestantom przed domem Jaruzelskiego od "hunwejbinów". Czy kiedy wywiad z generałem Kiszczakiem kończył się, używając dzisiejszego języka, "kiczem pojednania".

Czy można się dziwić, że niektórzy ludzie niejako w odpowiedzi sięgali, nieraz i w obsesyjnym stylu, do minionych ludzkich historii? Do opowieści Kuronia, jak to w latach 50. wędrował przez polskie wsie na czele "czerwonych harcerzy", śpiewając po rosyjsku lub w jidysz, niczym przez ostępy dzikiej krainy do skolonizowania. Albo do wspomnień opozycjonistów z lat 70. o mieszkaniu Michnika w alei Przyjaciół, które było największe i miało telefon. Co oczywiście bardzo ułatwiało konspirowanie, ale było też świadectwem przynależności niektórych dysydentów do klasy uprzywilejowanych.

Dziś spory o rozliczenie komunizmu mocno już ostygły, nikt nie propaguje kompromisu dawnych peerelowców z dawną opozycją. Dlaczego więc formuła KPP nie tylko odżyła, ale za sprawą choćby Rymkiewicza trafiła z niszowych pisemek na najgórniejszą półkę? Po części z powodu intensywności konfliktu, który wciąż żywi się historycznymi maskami. Konfliktu, o którym nie daje zapomnieć zwłaszcza niestrudzony Kaczyński. Ale też i dlatego, że dawne wojny ideowo-polityczne są zastępowane nowymi, kulturowymi.

- Czy ludzie Agory to spadkobiercy SdKPL i KPP chcący wynaradawiać Polaków? - zastanawia się Wildstein. - Widzę w tym ewentualną pożywkę dla antysemitów. A jednak w zasadniczym sensie jest to zarzut słuszny, przecież oni naprawdę traktują narodowe tradycje jako balast. Swoje żydostwo powymyślali sobie po latach jako ideologiczny konstrukt, czyste zaprzeczenie polskości.

Ostrożniejszy jest Bugaj. - Przypisywanie tym ludziom spójnych antynarodowych tendencji to zawracanie głowy. Ale bez przyjrzenia się ich korzeniom nie zrozumiemy ich obecnych wyborów - zwraca uwagę skłócony od lat z Michnikiem ekonomista.

No właśnie, bo pomijając sferę epitetów i przerysowań, sięgnięcie do historii pomaga zrozumieć. Nawet jeśli niektórzy tropiciele "czerwonych dynastii" sami jawią się mało wiarygodnie, jak Jerzy Robert Nowak, dawny peerelowski dyplomata, który w swoich książkach wychwalał Kadarowską komunistyczną normalizację na Węgrzech. I nawet jeśli teza Kaczyńskiego z 1993 roku o fundamentalnej roli ludzi z KPP-owskich rodzin zaczyna już trącić myszką. Mieli oni znaczący wpływ na zablokowanie w Polsce rozliczeń komunizmu. Ale ich obecna rola jest dużo mniejsza, a oni sami z łatwością do zastąpienia. W końcu w takich państwach jak Anglia, Holandia czy Hiszpania to nie sowiecka okupacja wyłaniała elity, a w swoistej "rewolucji kulturalnej" zaszły dużo dalej niż Polska.

Gdy czytam dziś Wyszkowskiego używającego nazwiska Szechter niczym epitetu, pamiętam też, że ojciec Michnika to także uczestnik głodówki w Podkowie Leśnej z maja 1980 roku. To symboliczne wystąpienie łączące sędziwego żydowskiego komunistę z przyszłym antysemitą Kazimierzem Świtoniem poprzedzało "Solidarność"! Lecz zarazem ma rację Bronisław Wildstein, kiedy mówi: "Od socjologii nie uciekniemy. Każdy ma jakieś korzenie".

Pomijając wszystko inne, biografie tamtych postkapepowskich elit są też kawałkiem fascynującej historii. Helena Łuczywo to panna z czerwonej arystokracji, trochę wyobcowana w morzu zgrzebnej polskości, której buntownicze ulotki wygrzebała z bieliźniarki służąca. Zarazem osoba, która, przystępując do antysystemowego buntu, powtarzała: "Muszę ich zwalczyć, aby się nie bać". A jeszcze zarazem jak mało kto ma osobiste, rodzinne powody, aby przeciwstawiać się takim cywilizacyjnym oczywistościom jak choćby przejrzystość ludzkich życiorysów.

Elity nadal bez kronikarza

Ci ludzie są opisani niezwykle fragmentarycznie. W dużej mierze na ich życzenie. Całą Warszawę obiegła w 1993 roku smaczna historia. Znany dziennikarz "Polityki" chciał opublikować tekst oparty na relacjach dawnych "komandosów" opowiadających mu o wyborach ideowych i życiu osobistym. Tekst został zdjęty w ostatniej chwili na żądanie Aleksandra Smolara, jednego z guru tego środowiska.

Jesteśmy więc skazani na lektury przypadkowe i niepełne: od plotkarskiego pamiętnika żydowskiej emigrantki Vicky Korb, dawnej przyjaciółki Heleny Łuczywo, po skandalizujący wywiad dziennikarza "Wyborczej" Michała Cichego, którego te kręgi ogłosiły wariatem (a rozmawiającego z nim Cezarego Michalskiego - antysemitą). Bo na przykład historyk Andrzej Friszke opisujący początki środowiska "komandosów" w głośnej książce "Anatomia buntu" sprowadził wątki socjologiczne i obyczajowe do minimum.

Oni sami nie czekają na kronikarza. Wpływowi, do pewnego stopnia spełnieni, czują się zarazem zmuszeni do częściowego ukrywania swojej przeszłości. Zdawkowy panegiryk i nie mniej powierzchowny pamflet to jedyne sposoby przypominania o nich publiczności. Niedługo, gdy Adama Michnika i Helenę Łuczywo zastąpią jako apostołowie modernizacji Tomasz Lis i Kuba Wojewódzki, nawet i one przestaną być potrzebne.

 

 
Vote up!
1
Vote down!
0
#1427491

Negatywne treści na temat Adama Michnika redaktora naczelnego Gazety Wyborczej oraz wydawcy tej gazety Agory S.A. są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego (wyrok sądowy z 26 września 2005, sygn. III C 1225, orzeczony w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej, sędzia przewodnicząca Agnieszka Matlak). 

pisanie zle o Michniku to antysemityzm a gdy piszemy zle o Aaronie Szechterze to juz HOLOKAUST

Vote up!
1
Vote down!
0
#1427497

Jakoś półszpagaty Zaremby i do tego Gedroyć ? No zgrzyta, zgrzyta. Aż siarką jedzie. Albo ja jakaś niekumata jestem...

Pozdrawiam.

Vote up!
1
Vote down!
0

contessa

___________

"Żeby być traktowanym jako duży europejski naród, trzeba chcieć nim być". L.Kaczyński

 

 

#1427498