Gdzie się podziały tamte podsłuchy, niezapomniane…?

Po czterech latach od chwili, kiedy nasi „obrońcy demokracji” zaczęli ujadać na cały świat o jej zagrożeniu przez juntę Kaczyńskich, padają kolejne wyssane z palca zarzuty, a prokuratury umarzają kolejne postępowania.

Pamięć ludzka jest ulotna i nikt już prawie nie pamięta wstrząsających konferencji prasowych z zamordowanymi laptopami. Niewielu przypomina sobie krwawą rozprawę kaczystowskiego reżimu z pielęgniarkami z „Białego Miasteczka” polegającą na przesunięciu ich z jezdni na ulicę. Wątpię czy jeszcze ktoś sobie przypomina te chwile mrożące krew w żyłach, kiedy TVN24 bił nas po oczach karetką pogotowia wioząca na sygnale omdlałą ofiarę.

Sierakowski powołał wtedy specjalny organ prasowy o nazwie „Kurier Białego Miasteczka” gdzie na bieżąco liczono „ofiary”, a w krótkich chwilach między kolejnymi atakami „pisowskich szwadronów śmierci” pokazywano w stacji Waltera i pisano w piśmie, nadziei polskiej lewicy, o wsparciu, z jakim pospieszyło „powstańcom” społeczeństwo.

Najsztub dowoził rosół z własnej restauracji, Gronkiewicz -Waltz kanapki, Kwaśniewska róże, Flinta koncertowała, Konrad recytował, a Karol Modzelewski wykładał.

Czy ktoś sobie przypomina tą całą plejadę „podsłuchiwanych” przez służby Kaczyńskich, którzy przewinęli się przez TVN24, Tok Fm, czy Radio zet?

Ja pamiętam te pełne empatii pochylanie się dziennikarzy nad „inwigilowanym” nielegalnymi podsłuchami, Kwaśniewskim, Marcinkiewiczem i politykami PO.

Po dwóch latach usilnych starań prokuratury działającej z zawiadomienia Bondaryka słyszymy, że:

„Nie uzyskano żadnych dowodów na złamanie obowiązujących procedur, związanych ze stosowaniem przez poszczególne służby technik operacyjnych, a w tym kontroli operacyjnych oraz procedur związanych z ujawnianiem, przekazywaniem i przechowywaniem informacji niejawnych - można przeczytać w komunikacie zamieszczonym na stronach internetowych zielonogórskiej prokuratury.”

W Polsce nie istnieje coś takiego jak kompromitacja uczestników „salonu”, zmuszająca ich do uderzenia się w pierś i czasowego choćby wycofania z pierwszej linii z powodu zwykłego wstydu, który ogarnia czasem przyzwoitych ludzi.

Oni wszyscy dalej brylują w mediach z rozpromienionymi i zadowolonymi obliczami. Nikt nie będzie się już zastanawiał, jak to się stało, że ta cała histeria wyglądała na jakąś świetnie zorganizowaną akcję, aktywnie wspieraną przez niemieckie i rosyjskie media.

Dziś nasze „elity” są spokojne, choć o szóstej rano wyciągani są z mieszkań ludzie, którzy ośmielili się skrytykować kolesia Grzegorza Schetyny. Nikt nie protestował, kiedy na samym początku sprawowania władzy policja nie tylko spychała z jezdni protestujące na przejściach granicznych „mrówki”, ale strzelała do nich z broni gładko lufowej.

Nikomu za bardzo nie przeszkadza, że strumieniami leje się „pieprzowy żel miłości”, a do rozprawy z polskimi kupcami angażowana jest przez miasto, bez przetargu, prywatna firma ochroniarska, której szturmować po prostu nie wolno, bo zabrania tego prawo.

Hanna Gronkiewicz-Waltz stała się dzisiaj symbolem przemiany PO z doktora Jekylla w mr Hyda. Kiedyś do łamiących prawo przybywała z kanapkami, dzisiaj wysyła na łamiących prawo prywatną firmę ochroniarska należącą do człowieka szkolonego przez Edwarda Misztala, komunistycznego bandyty odpowiedzialnego za uprowadzeni w 1983 roku Komitetu Prymasowskiego z kościoła św. Marcina.

Tymczasem Moskwa i Berlin zdaja się być zadowolone z sytuacji w Polsce, więc nie dziwi też błogi nastrój tych wszystkich rodzimych „obrońców demokracji”.