"Demokracja, głupcze!" - polemika z Chłodnym Żółwiem

Obrazek użytkownika LunarBird
Blog

Coraz więcej blogerskich tekstów trąci głupotą ostatnimi czasy. To jakaś epidemia? Mogę rozumieć, że szarzy ludzie nie rozumieją podstaw. Ale że blogerzy tacy jak Chłodny Żółw nie myślą logicznie, tego już nie rozumiem.

Wspomniany wyżej osobnik popełnił ostatnio dwa teksty: „O cywilizacji kłamstwa – nieśmiała obrona PSLu” oraz „Owieczki w obronie wilków (o kłamstwach demokracji)” Oba pełne przeinaczeń i niedopowiedzeń. Jak można traktować poważnie faceta, któremu mylą się podstawowe pojęcia?

 

Ale po kolei. Chłodny Żółw zaczął od rzeczy ważnej, to jest od krytyki obrońców PSLu. I słuszne, bo usprawiedliwianie złodzieja tym, że wszyscy jego koledzy kradną, jest cokolwiek idiotyczne. Tyle że sam autor zaraz potem zjechał na swoją stałą manię, to jest dopieprzanie demokracji jako takiej.

 

Między prawdą a demokracją występuje fundamentalna sprzeczność. Te drogi prowadzą w przeciwnych kierunkach!

Efektownymi opowiastkami łatwiej pozyskać większość. W zderzeniu z nimi nudna prawda jest bez szans.  Czy narracje medialne są prawdziwe? W demokracji nie ma to większego znaczenia. Chodzi tylko o jedno: ludzie mają w te wymysły wierzyć.

 

Czytajcie, drodzy państwo i uczcie się. Oto jest kliniczny przykład szkodliwego wpływu na mózg życia w realiach III RP. Chłodny Żółw już nie odróżnia tego co jest, od tego co być powinno. Jego mózg już nie szuka prawdziwych powodów sytuacji, tylko ogranicza się do rzucania sloganami. „Demokracja to zawsze zło”, „politycy to zawsze kłamcy”, tego typu debilizmy. „Zawsze”, „nie da się”, „tylko głupcy w to wierzą”. Słowa-klucze obliczone na uniknięcie merytorycznej dyskusji.

 

Czy Chłodny Żółw zadał sobie pytanie, skąd wiadomo, że na pewno każda demokracja, na pewno każdy polityk? Jasne, że nie. Musiałby oderwać się o schematu podłej demokracji i rzetelnie przeanalizować sprawę. A to po prostu nie jest mu na rękę z powodów ideologicznych. Woli okłamywać siebie i czytelników.

 

Na początek może zdemaskujmy największy dogmat, jakim posługuje się Chłodny Żółw oraz wszyscy monarchistyczni fanatycy.

 

Dlaczego tak popularny jest pogląd, że ludzie nie mający żadnej wiedzy o polityce powinni głosować?

 

No właśnie. Ludzie to debile, więc mordy w kubeł i mają dobrowolnie zostać niewolnikami Wielkiego, Genialnego Władcy, Który Wie Lepiej, Co Dla Nich Dobre. Chciałoby się szyderczo zapytać: „a tobie w takim razie kto dał prawo pisać bloga?” Jeśli ludzie nie mają prawa decyzji w wyborach dlatego, że się nie znają – tak samo Chłodny Żółw nie powinien pisać bloga politycznego. Albo powinien się wylegitymować skąd ma profesjonalną wiedzę o polityce, że się waży bezczelnie zabierać głos wbrew głoszonej przez siebie zasadzie „ignoranci mordy w kubeł”.

 

Tu się kryją dwa podstawowe kłamstwa.

 

Po pierwsze to rząd decyduje o sprawach obywateli, a obywatele nie rządzą tylko oceniają efekty rządzenia. To wyraźna różnica. Gdy przychodzi do Chłodnego Żółwia hydraulik, informatyk, ślusarz czy malarz to powinien wpieprzyć się do jego domu, za niego podjąć wszelkie decyzje, nic gospodarzowi nie powiedzieć o niczym i w ogóle olać jego zdanie bo gospodarz się nie zna? Czy może ma zapytać o pozwolenie na rozpoczęcie prac i konsultować każdą ważniejszą decyzję?

 

Domyślam się, że jakby się specjalista zaczął rządzić za pieniądze Żółwia i w jego domu to tenże by się lekko wnerwił. A jednocześnie bezczelnie wmawia czytelnikom, że źle jest, gdy politycy wydający wspólne pieniądze i podejmujący decyzje wpływające na życie obywateli są związani decyzjami społeczeństwa tylko dlatego, że społeczeństwo się nie zna.

 

Jak to jest, że ludzie oceniają czy hydraulik dobrze naprawił kran chociaż nie znają się na hydraulice, oceniają czy informatyk dobrze naprawił komputer chociaż nie kończą studiów informatycznych, a do rangi absurdu Chłodny Żółw podnosi ideę, że wyborcy mają prawo oceniać czy rząd dobrze rządzi nie kończąc politologii, ekonomii ani zarządzania? Może w takim razie swobodę wybierania sobie fachowca też trzeba koniecznie ludziom odebrać, a o tym czy hydraulik dobrze naprawił kran i kogo następnym razem do obywatela przysłać powinno decydować odrębne Ministerstwo Fachowości?

 

Drugim kłamstwem jest to, że wiedza o sprawowaniu władzy ma cokolwiek wspólnego z decyzją o wyborze kandydata. To wynika z wykoślawień obecnej ordynacji wyborczej. Chłodny Żółw jednak raźno krytykuje ideę demokracji w ogóle, całkiem z kosmosu biorąc założenie, że zawsze i w każdej formie demokracji trzeba znać się na polityce żeby właściwie ocenić czy władza dobrze rządzi.

 

Przecież nie jest tak, że jest Sejm czy rząd i już. To tylko w naszym chorym kraju jest sytuacja, że wyborca ma do wyboru Jarka z północnego krańca województwa, Marka ze wschodu, Czarka z zachodu – a dobrze znany wyborcy i popularny w okręgu pan Janek Kowalski, który dobrze sobie radził w samorządzie i jest uczciwym człowiekiem, nie startuje w ogóle, bo go żadna partia nie przyjęła na listy. W normalnym kraju najpierw wybiera się ludzi uczciwych do samorządu. Jak dany człowiek kłamie już na etapie samorządu, to po prostu nie ma po co startować dalej. I właśnie z tego powodu partie polityczne powymyślały duże, wielomandatowe okręgi wyborcze, rządy koalicyjne, ordynację proporcjonalną, próg 5% czy listy partyjne. Żeby do sejmu nie wchodzili ludzie uczciwi, tylko posłuszni bossowi partyjnemu oszuści i kombinatorzy. I żeby oderwać politykę od wpływu wyborców.

 

W skrócie Chłodny Żółw obciąża wyborców i posądza ich o idiotyzm za coś, na co wyborcy od dawna nie mają żadnego wpływu. Nie wiem skąd w ogóle wyraźna pewność Żółwia, że większość Polaków chce lub kiedykolwiek chciała rządów PO-PSL. PKW praktycznie nie podlega żadnej kontroli. Oprogramowanie używane przez PKW jest na zamkniętej licencji i do tego autorstwa firmy powiązanej z kliką kolesiów. Miażdżąca większość mediów ogólnopolskich mieści się przy jednym stoliku. Okręgi wyborcze są tak duże, że wyborcy nic nie mówi większość nazwisk kandydatów. Ludzi uczciwych w polityce nie ma bo bossom partyjnym tacy nie są na rękę, a o dopuszczeniu kandydatów łaskawie na listy partyjne mające jakiekolwiek szanse przekroczyć próg wyborczy.

 

Wyborcy o czymś decydują? Wyborcy popierają PO? Skąd mianowicie takie informacje? Bo niewiadomej jakości program PKW od kolesi z tej samej paczki wypluł takie dane? Bo kolesie z TVN podali sondaż kolesi z tej czy innej sondażowni z którego tak wynikało?

 

Chłodny Żółw przyjął a priori kilka dogmatów swojej monarchistycznej wiary w podłą demokrację. Dogmat o wymaganiu bycia profesjonalistą żeby ocenić czy profesjonalista dobrze zrobił swoją robotę. Następny to dogmat o niemożliwości istnienia uczciwych polityków, dogmat o nieuniknionym zakłamaniu polityki jako całości. I wreszcie najbardziej idiotyczny dogmat o niemożliwości rozpoznania kłamcy i hipokryty przez prostych ludzi.

 

Tak jakby rozpoznanie tego było czymś skomplikowanym w przypadku ludzi znanych w danym regionie.

 

Tylko właśnie. W przypadku ludzi znanych w danym regionie. Co może ocenić wyborca w sytuacji gdy celowo odebrano szanse ludziom znanym w danym regionie bez łaskawego przyklepania kandydatur przez partyjnych bossów? Idzie prosty człowiek do lokalu wyborczego, a tam na kartce nazwiska jakichś gości z drugiego krańca województwa, o których jedyne co wyborca wie to z partyjnych plakatów i z opanowanej przez kolesi prasy. A jeśli nawet wyborca pozna się na oszuście, to oszusta wystarczy przenieść do innego okręgu, gdzie ludzie go jeszcze nie znają. I będzie naciskał przycisk na rozkaz bossa za opłatą przez kolejne 4 lata.

 

A już absolutne Himalaje idiotyzmu zdobywa Żółw tym oto tekstem:

 

Na koniec sprawa "dobrej" i "złej" demokracji (czyli inaczej mówiąc: budowy "dobrej" i "złej" cywilizacji kłamstwa). 

Nie wiem czy dobrze zrozumiałem Czytelnika. Próbował wskazać na to, że dzisiejsi demokraci (Putin, Tusk) kłamią więcej od demokratów poprzedniego wieku (Stalin, Hitler)? A może chciał zasugerować, że tylko w naszym regionie świata kłamstwa wchodzą w zakres podstawowych obowiązków polityków? Oba wnioski wydają mi się błędne.

 

Hitler i Stalin demokratami? Po pierwsze Stalin nie doszedł do władzy w demokratyczny sposób więc przywoływanie go tutaj jest ciężkim nadużyciem. Chłodny Żółw mógłby szanować się na tyle by przynajmniej nie kłamać tak ordynarnie i z takim tupetem nie robić z czytelników idiotów.

 

Po drugie partia Hitlera doszła do władzy w specyficznych warunkach i z pomocą nielegalnych metod. Już tylko na tej podstawie wyniki wyborcze NSDAP możnaby zakwestionować i nie doszłoby do niego, gdyby organa ścigania działały sprawnie i zdecydowanie. NSDAP wielokrotnie stała za bandyckimi atakami, wydawała także pisma brutalnie szkalujące Kościół Katolicki i każdego niewygodnego tej partii polityka. Również pełnię władzy Hitler zdobył nielegalnie – drogą szalowania, szantaży i gróźb pod adresem opozycji. Również temu zapobiegłaby dojrzała postawa wojska i organów ścigania, a rząd Hitlera w normalnym kraju zostałby obalony natychmiast po ujawnieniu prawdziwych metod działania. Jednak sytuacja w Niemczech była wtedy specyficzna, a armia niemiecka zbyt fanatycznie parła do zemsty za upokorzenie w Pierwszej Wojnie Światowej by zwracać uwagę na moralne aspekty sprawy. To rozbroiło naturalne mechanizmy obrony dojrzałej demokracji przed tyranią.

 

Hitler nie doszedł do władzy tak sobie z winy demokracji. On po prostu był zdolnym kłamcą i miał nieziemskiego fuksa. Trafił dokładnie na wygodny sobie czas w dziejach Niemczech. Gdyby próbował dojść do władzy kilkadziesiąt lat później po unormowaniu się sytuacji, skończyłby w więzieniu z wyrokiem za zdradę stanu po buncie armii gdy tylko spróbowałby zalegalizować dyktaturę. Wiadomo przecież jak się skończyła jego próba dojścia do władzy w 1923. Wtedy jakoś demokracja nie zawiodła. Czyli co, Niemcy nagle zgłupieli?

 

Zacznijmy od odkłamania prawdziwego sensu istnienia demokracji.

 

Spieranie się o to, które oblicze demokracji jest bardziej zakłamane, a które mniej nie ma sensu. Bo ten system zbudowany jest jako alternatywa wobec prawdy.("Prawda nieważna! Policzmy głosy!"). Albo prawda, albo demokracja...

 

Załóżmy, że Chłodny Żółw ma za sobą prawdę, a popiera go trzech innych. Załóżmy, że ja kłamię ale mam dziesięciu zwolenników z mięśniami jak postronki. W jakimże to mianowicie systemie Chłodny Żółw by rządził? W monarchii? Żółw próbuje mi rozkazywać, ja ogłaszam bunt, przychodzę ze zwolennikami, dajemy w ryj zwolennikom Żółwia i tyle jeśli chodzi o jego monarchię. W ustroju totalitarnym? Ta sama sytuacja. Chłodny Żółw mógłby mieć w rękach media, wojsko i co sobie chce – tak długo jak mam do dyspozycji większą siłę, mogę po prostu wymordować jego zwolenników. Tak długo jak mam za sobą wystarczającą siłę, w żadnym systemie nie muszę przekonywać nikogo do niczego. Prawda? Uczciwość? A ile prawda i uczciwość mają dywizji i jaką bronią dysponują? Można takie podejście nazwać cynizmem. Ale to po prostu świadomość realiów tego świata, o których Chłodny Żółw nagminnie zapomina, opowiadając bajki o cudownej magii prawdy. Prawda bez stojącej za nią siły może się ugryźć w dupę, a nie cokolwiek na świecie zmienić. Takie są realia. A najprostszym sposobem zyskania siły na potrzeby prawdy jest wolny obieg informacji, by móc dotrzeć do ludzi. Dlatego wolny obieg informacji to pierwsza rzecz z jaką walczy każdy ustrój niedemokratyczny.

 

Przykro mi sprowadzić Chłodnego Żółwia na ziemię. Prawda i uczciwość same w sobie nie mają absolutnie żadnej zdolności stanowienia prawa i tworzenia państwa. Za prawem musi stać siła. Siła większości lub siła militarna – ale jedna z tych dwóch być musi. Inaczej prawo po prostu będzie zaczynało się i kończyło na papierze. Można na papierze napisać, że przykładowy Urban jest banitą bo to słuszne, dobre i co tam jeszcze. Ale jak Urban zbierze więcej zwolenników niż ci co uchwalili takie prawo, to albo zmieni władzę w wyborach, albo zwyczajnie zrobi wojnę domową i przeciwników politycznych pozakuwa w kajdany i pozabija. I efekt będzie taki, jakby nikt nigdy Urbana banitą nie ogłaszał.

Niezorientowanych informuję, że Urban to imię męskie przytoczone na zasadzie przykładu :) Nie chodzi mi o naczelnego „Nie”.

 

I tu dochodzimy do demokracji. Systemy niedemokratyczne wiążą się zawsze ze zobojętnieniem ludzi. Jakie ma znaczenie w monarchii z punktu widzenia obywateli kto rządzi, skoro obywatele nie mają realnej możliwości wpływu na władze w inny sposób niż otwarty bunt? Tak samo w ustrojach totalitarnych. Ano nie ma to żadnego znaczenia. W takich krajach szary obywatel choćby sytuacja się pogarszała może tylko dbać o siebie. Dyskusja, rozmowa, wymiana argumentów mijają się z celem. Bo to systemy, w których rządzi się siłą militarną. Argumenty nie mają znaczenia. Prawda i racja tym bardziej. Kto ma lepiej uzbrojoną armię, ten rządzi. To systemy programowo niszczące w ludziach poczucie, że siła większości cokolwiek może. Dlatego by zdobyć władzę w systemach niedemokratycznych wystarczy mieć dobrą broń i wystarczająco liczne oddziały. Większość mogłaby w sporej ilości przypadków wielkich rewolucji i przewrotów je powstrzymać bez większego trudu. Ale większość nic nie robiła, bo większości było wszystko jedno.

 

W końcu jakie ma znaczenie czy rządzi król blondyn, rudy cesarz czy ciemnowłosy pierwszy sekretarz KC PZPR? Kłania się „Krótka rozprawa...” Mikołaja Reja. Gdy monarchia święciła triumfy na świecie większość obywateli stanowili ciemiężeni ludzie prości, którym ani przyszło do głowy co by było gdyby choćby ćwierć chłopów w kraju chwyciła w jednym momencie za widły.

 

Co nowego wnosi tu demokracja? Ano wybory stanowią element wpływu na władzę. W demokracji ludzie nabierają powoli naturalnego dystansu do władzy opartej na sile militarnej i dociera do nich świadomość, że jest ich wielu i mają jednak jakieś możliwości. Demokracja to dialog, przekonywanie, argumenty. Nawet najgorszy kłamca u władzy nadal jest lepszy od brutala rozmawiającego wyłącznie na argumenty typu „zgadzasz się ze mną czy mam ci strzelić w łeb?” Co za tym idzie słabym punktem demokracji jest obieg informacji oraz ordynacja wyborcza. Jeśli ten obieg informacji jest zakłócony albo jeśli władza pokombinuje w odpowiednio cwany sposób przy ordynacji wyborczej, demokracja realnie przestaje być demokracją. Bo gdy władza nie opiera się realnie na sile większości, demokracja znika, a prawo traci siłę oddziaływania.

 

Chłodny Żółw wyśmiewa się z oparcia władzy i prawa na sile większości. Ale jaką mamy alternatywę? Prawo można oprzeć albo na sile większości (stanowimy prawo i jak go nie szanujesz, zbierzemy się w kupę i damy ci w ryj) albo na sile militarnej (ja stanowię prawo i jak go nie uszanujesz, wydam rozkaz moim siepaczom żeby cię wypatroszyli i powiesili twój łeb na latarni dla postrachu). Tylko takie mamy pole wyboru. Nie wiem skąd Żółw bierze dogmat, że jak jeden koleś dostanie władzę na zasadzie „jestem królem i rządzę” to będzie się trzymał jakichkolwiek zasad, nie będzie kłamał, nie będzie wyzyskiwał i nie będzie mordował. Ależ będzie! Premier demokratycznego kraju musi przynajmniej przekonująco kłamać, a nawet wtedy zawsze pozostaje problem niezależnych mediów, które mogą obnażyć kłamstwa i jeśli dotrą z tym do odpowiedniej liczby obywateli, to będzie problem. Dlaczego natomiast król miałby zniżać się do rozmów z motłochem? Protestują to pośle wojsko i wymorduje oponentów nie zważając na to jakie mają argumenty, czy mają rację czy nie itp. Historia wielokrotnie udowodniła, że każda władza nieoparta na sile większości prędzej czy później opiera się na sile militarnej i zwyczajnie morduje ludzi inaczej myślących.

 

Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ja nie twierdzę, że to dobra sytuacja, gdy prawo trzyma się wyłącznie na strachu, że jak nie trzymasz się prawa to dostaniesz w ryj. Obojętne, od większości czy od siepaczy jednego autokraty. Prawo w miarę możliwości powinno obowiązywać dlatego, że ludzie rozumieją, dlaczego ono obowiązuje. Ale jest pewien gatunek ludzi, z którym inaczej postępować się nie da jak tylko na zasadzie „moja prawa pięść zabija, a lewej sam się boję”. Dlatego prawo które nie ma argumentu siły nie ma szans wejść w życie. Tyle że jest też druga strona tej samej monety. Każda siła musi być należycie kontrolowana. W przypadku siły większości jest ta pożyteczna okoliczność, że większość społeczeństwa ma zazwyczaj bardzo ugodowe nastawienie i żeby większość poparła użycie siły trzeba to społeczeństwo naprawdę rozwścieczyć.

Ale to nie jest wykluczone jeśli znajdzie się bezczelna grupka pewna, że osłoni ich sprowadzona do absurdu tolerancja i prawo które pozostaje na papierze. Tu jest właśnie błąd wojujących ateistów, feministek i ludzi spod znaku Palikota. Społeczeństwo ich toleruje. Ale to się czasami może zmienić szybciej, niż tacy bezczelni ludzie przypuszczają.

 

Patrzą ludzie dobrej woli na konferencje prasowe premiera Donalda Tuska.

Patrzą, słuchają i dziwią się. No bo, jakże to? Pan Premier od lat demonstracyjnie "mija się z prawdą", a demokracja... od lat go za to wynagradza.

 

No właśnie. Mamy demokrację? Demokracja nie działa? A niby gdzież ta demokracja? Polska nie jest krajem demokratycznym. Gdyby Chłodny Żółw zadał sobie trud i racjonalnie pomyślał, to by musiał zadać sobie pytanie: „jaki jest sens mówić o demokracji gdy wszystkie mechanizmy zapewniające decyzję większości są zniszczone?”. Demokracja w Polsce to tylko fasada, żeby się społeczeństwo nadmiernie nie burzyło.

 

Zacznijmy od partii politycznych. Ordynacja wyborcza w Polsce ogranicza drastycznie bierne prawo wyborcze obywatelom. Tu należy się dobre słowo Nowemu Ekranowi, Łazarzowi i panu Oparze. Inicjatywa Obywatelskich List Wyborczych może wielkich szans nie miała, ale za to obnażyła hipokryzję tego systemu. Wystarczy poczytać jak było i widać jasno, że monopol na władzę mają największe partie polityczne. Możliwość zdobycia władzy ma tylko ktoś mający pieniądze i możliwości na zbudowanie liczącej się partii w jedną kadencję. Teoretycznie są Komitety Wyborcze Wyborców, ale nie mają one absolutnie żadnych szans na przekroczenie progu wyborczego, więc się nie liczą. Realnie więc każdy człowiek, który chce zostać parlamentarzystą, musi pochylić głowę przed partyjnym bossem. Czyli wszelkiego rodzaju ludzie niezależnie myślący odpadają w przedbiegach. Prezesi partii w sposób naturalny tępią konkurentów, więc wolą przyjmować miernych, biernych ale wiernych. „Demokratyczne” procedury wybierania prezesów, konwencje partyjne i tym podobne to kpina. Bo o tym czy ktoś awansuje wyżej w strukturach decyduje centrala. Więc ludzie wybrani przez prezesa głosują, kto ma być prezesem. Komedia.

 

Oczywiście, jak już wspomniałem, można założyć własne ugrupowanie albo niezależny komitet wyborczy. Tyle że tu dopiero się zaczynają prawdziwe schody. Po pierwsze ordynacja wyborcza premiuje wielkie ugrupowania. Sytuacja ma raczej mało wspólnego z demokracją W demokracji lokalna społeczność wybiera sobie przedstawicieli i wszelkie bariery tylko fałszują sytuację. A w Polsce teoretycznie możliwa jest sytuacja gdy w jakimś okręgu 99% głosów zdobywa lokalny komitet wyborczy, a i tak do Sejmu wejdzie wielka partia polityczna mająca w danej mniej niż 1% poparcia. Ma to sens? Ani trochę. Żeby było ciekawiej okręgi wyborcze obejmują po kilka powiatów. Nawet jeśli w danym powiecie jest ktoś popularny, w innych go znają tylko z plakatów. Realnie więc w natłoku nieznanych sobie nazwisk ludzie zmuszeni są wybierać albo na podstawie medialnych informacji, albo po prostu na chybił trafił.

 

Rynek medialny w Polsce jest wykoślawiony. Większość mediów ogólnopolskich mówiąc obrazowo mieści się przy jednym stoliku. Praktyczny monopol na informację ma oligopol ITI-Agora z przystawkami. Ludzie powiązani z poprzednim systemem są praktycznie wszędzie. Pamiętamy przecież jak panikował Tomasz Lis na wieść o lustracji i jak skamlał o pomoc u Lecha Wałęsy. W normalnej sytuacji media by się interesowały nieprawidłowościami. Sęk w tym, że jak naczelny jakiejś gazety zdecyduje się skrytykować obowiązujące dogmaty polityczno-medialne, to występuje jedna z dwóch sytuacji. Albo dzwoni do niego któraś z grubych ryb polskiego rynku medialnego i w imieniu oligopolu przedstawia ofertę nie do odrzucenia. Albo znajduje się jakiś pretekst i większość mediów bije w niepokorne medium jak w kaczy kuper, przy czym sam powód całego zamieszania ginie w szumie informacyjnym. Przykłady można by mnożyć. Tylko niektóre media regionalne pozostają jeszcze niezależne. Jakakolwiek nowa partia czy komitet wyborczy żeby marzyć w ogóle o przekroczeniu progu musiałaby wejść w zasięg rażenia „konsorcjum medialnego” mającego miażdżącą przewagę w Polsce.

 

Pomyślano jednak również o ewentualności wejścia na polski rynek medialny nowego, wielkiego gracza. Strażnikami status quo stają się w takim razie Krajowa Rada Radiofonii i telewizji oraz Rada Etyki Mediów.

 

 

Całość wyborów nadzoruje PKW. To kolejna ciekawa kwestia. To PKW zatwierdza złożone podpisy. De facto nie ma możliwości skutecznego podważenia decyzji PKW. Nawet jeśli zakwestionuje ją Sąd Najwyższy, media ogłoszą że czas na zbieranie podpisów już minął. Przećwiczył to przecież komitet OLW. Dalej nawet gdy już wybory się odbędą, to przypomnę, że PKW używa oprogramowania na zamkniętej licencji. Nie wiemy jak ten program przelicza głosy. Nie wiemy czy czegoś nie pomija. Nie ma możliwości kontroli.

 

Jaki więc jest sens oburzać się na demokrację? Jaki jest sens postulować, że demokracja nie działa, że głupi wyborcy i tego typu slogany? Każdy kraj ma swoje problemy z demokracją. W większości krajów nie wyborcy wybierają władzę wykonawczą, tylko politycy handlując stołkami w rozmowach koalicyjnych. W USA tego nie ma, ale w USA z kolei rozmiary kraju wymuszają ogromne okręgi wyborcze i skazują wyborcę na informacje medialne. Więc najpierw niech ci „głupi wyborcy” mogą wybierać, kogo chcą, niech ich głos będzie decydujący w kwestii wyboru władzy. Najpierw niech proces liczenia głosów będzie jasny i przejrzysty. Niech władzę sprawuje człowiek wybrany w wyborach, a nie wyłoniony przez kolegów premier. A narzekać na demokrację można dopiero jak ta demokracja realnie będzie.

Brak głosów

Komentarze

Jedynka jest za sformułowania - odnoszące się do Ch.Ż. - w rodzaju (tylko wybrane przykłady):

"Oto jest kliniczny przykład szkodliwego wpływu na mózg życia w realiach III RP."

"Coraz więcej blogerskich tekstów trąci głupotą ostatnimi czasy. To jakaś epidemia?"

"Woli okłamywać siebie i czytelników" - skąd to wiesz, że okłamywanie, czyli działanie świadome?

Jesteście mi obaj równie sympatyczni. Gdyby tak zaczął Ch.Ż., też dałabym jedynkę. Ja po prostu nie aprobuję zaczynania od razu od niegrzeczności, impertynencji. A i w dalszym przebiegu dyskusji też nie.

Zasadą dyskusji jest "Suaviter in modo, fortiter in re". Czyli (mniej więcej) "Elegancko/miękko w sposobie, mocno co do meritum".

Pomyśl, jak ma ktoś przez Ciebie wyzwany do dyskusji
odpowiadać, skoro narzuciłeś na początku taką konwencję? Ma odpowiadać w podobnym stylu? A przecież ma się wtedy ochotę nawet eskalować. Po co?

Nie gniewaj się, dla mnie styl dyskusji jest ważny.

Vote up!
0
Vote down!
0
#277172

I dobrze zrobiłaś, Proxenio.

Pozdrawiam :-)

Vote up!
0
Vote down!
0
#277174

Chłodny Żółw posądza o głupotę Polaków BEZ DOWODÓW. Ja wyraziłem się ostro o Żółwiu - podając argumenty. O co chodzi? Nie chciał oberwać, trzeba było nie obrażać Polaków.

Na temat Tuska i Komorowskiego wypowiadałem się podobnie jak teraz o Żółwiu. Ciekawe, że wtedy nikomu to z tutejszych hipokrytów nie przeszkadzało.

rip LunarBird CLH
BOW TO NO MAN. TRUST NO ONE.
Vote up!
0
Vote down!
-1

rip LunarBird CLH
BOW TO NO MAN. TRUST NO ONE.

#277204

 

Warto jednak i można przekazać to samo krócej, np. tak:

http://niepoprawni.pl/blog/3095/sakiewicz-wyautowany-w-telewizji-trwam#comment-438741

i niżej.

Vote up!
0
Vote down!
0

Piotr Kraczkowski

#381639

 Ten żółw:

"Sprzeczność między prawdą i demokracją jest fundamentalna. Albo interesuje nas prawda, albo wynik głosowania."

Kretynizm polega tu na tym, że głosowania w demokracji nie zajmują się ustalaniem prawdy, demokracja jest systemem wyrażania woli politycznej i każdy normalny człowiek wie, że podjęta w demokracji decyzja może być błędna, że gdyby nie pewna doza przypadku, gdyby nie panujące akurat w dniu wyborów nastroje, gdyby nie konieczność wyborów co 4 lata, to decyzja byłaby inna. Każdy normalny człowiek rozumie, że opozycja uważa opinie rządzącej większości za błędne i gdy dojdzie do władzy, to je być może zmieni - niekiedy ta sama sprawa będzie decydowana wiele razy: raz tak, raz tak. Głosowania w demokracji przypominaja raczej stwierdzanie, która decyzja jest piękniejsza, a nie która decyzja jest prawdziwa. Co jest piękne, co jest bardziej lub mniej piękne, to sprawa gustów, a nie prawdy.

Przez cały PRL Polacy dążyli do demokracji, a teraz nie możemy się opędzić od skrajnie antypolskich kretynizmów o demokracji. Np. red. Michalkiewicz twierdzi, że w demokracji każdy chce mieć władzę nad każdym, "każdy chce rządzić każdym" : http://www.youtube.com/watch?v=uNhFmoy0TEg  Gdy jednak klasa szkolna demokratycznie decyduje o celu wycieczki, lub wybiera trójkę klasową, to przecież nie chodzi o panowanie nad innymi uczniami z klasy, lecz o załatwianie wspólnych spraw - nie inaczej jest w całym demokratycznym społeczeństwie.

Jakim kretynem trzeba w ogóle być, by sobie wyobrazić, że premier w demokracji nad kimkolwiek panuje, kimkolwiek rządzi? Rząd w demokracji nie panuje nad nikim, lecz w imieniu wszystkich zajmuje się szukaniem rozwiązań wspólnych problemów. Wprawdzie mówi się, że rząd "rządzi", albo, że premier jest "ojcem narodu", ale to są w demokracji puste, odziedziczone z historii sformułowania. Ich treść jest w demokracji zupełnie inna niż w nie-demokracji: w demokracji premier jest urzędnikiem, który przez 4 lata rozwiązuje problemy demokracji tak samo jak np. dyrektor szkoły - jedyna różnica polega na innym zakresie pracy, ale nie na panowaniu. Premier panuje nad demokratycznym społeczeństwem nie więcej niż dyrektor szkoły. Co z tego, że premier może wymuszać posłuszeństwo stojącymi mu do dyspozycji wojskiem, policją, służbami tajnymi itp. Posłuszeństwo może wymuszać także każdy szeregowy policji np. podczas kontroli drogowej - czy jest przez to premierem lub panującym?

Rozwiązanie znalezione przez rząd, prawo uchwalone przez parlament w demokracji nie są wyrazem panowania, lecz są informacją o tym, co demokracja uważa przejściowo za słuszne, nie za prawdziwe, lecz za tymczasowo najbardziej użyteczne. Tak samo jak decyzja większości w klasie o celu wycieczki. Policja w demokracji stosuje środki przymusu nie w imieniu panującego dyktatora/króla, lecz w imieniu obywateli, którzy nie naruszają prawa. Z represją spotyka się tylko ten, kto narusza istniejące prawo, czyli wolę wszystkich obywateli - także tych, którzy głosowali przeciwko temu prawu, ponieważ wszyscy zgodzili się w demokracji na to, że każdy może zmieniać każde prawo wg własnego widzimisię, ale nie poprzez jego łamanie, lecz poprzez uchwalanie lepszego prawa. Gdzie tu miejsce na panowanie?

Suwerenem w demokracji są pojedyńczy obywatele, którzy jednak muszą decydować wszyscy razem - analogicznie tak samo jak osoba, która jest właścicielem jednej dziesiątej przedsiębiorstwa, do każdego właściciela należy 0,1 tej firmy, ale nie konkretnej maszyny, lecz ogólnie całości, więc wspólnie decydują o jego sprawach. Czy któryś z właścicieli rządzi pozostałymi, jest ich panem, tyranem, czy tyranizuje pozostałych, chce nimi rządzić, nad nimi panować? Nawet gdyby miał coś z głową i chciał, to nie może, bo należy do niego tylko część przedsiębiorstwa, a więc musi uznać pozostałych za równorzędnych sobie.

Demokracja i tylko demokracja jest wolnością, bo w demokracji każdy może zmieniać prawo jak chce i jako jedyną przeszkodę ma problemy organizacyjne (musi zorganizować demokratyczną większość), natomiast przeszkodą nie jest, że jakiś dyktator, jakaś PZPR, jakiś król itp. wtrącą do więzienia, spałują, będą torturować lub pozbawią życia. Lepszych warunków dla wolności, dla wolnej woli człowieka nie ma i być nie może, ale wolność oznacza oczywiście, z definicji, także wolność popełniania błędów i ponoszenia porażek.

Jeżeli kretynizmy zśmiecają nam czas publiczny, to nie jest to tylko kwestia estetyki, lecz także dobrobytu, bo zamiast dyskutować z kretynami o oczywistych sprawach, powinniśmy dyskutować na wyższym poziomie o rozwiązywaniu konkretnych problemów: edukacji, infrastruktury, ZUSu, bezrobocia, demografii itd. Jeśli z Polski uciekło tylu ludzi, to głownie przez to, że kretyni wywołują wrażenie braku perspektyw - kraj, w który można na serio wyjść do ludzi, podważać sens demokracji i nie dostać kopa w tyłek jako jedynej odpowiedzi, faktycznie budzi wątpliwości co do swych perspektyw.

Vote up!
0
Vote down!
0

Piotr Kraczkowski

#382087