Kiedy myślę: „molestowanie”

Obrazek użytkownika Peacemaker
Kraj

Czy abp. Józef Michalik powinien spotkać się z Agatą Baraniecką – Kłos? Tak, i to jak najszybciej! To spotkanie pozwoli wreszcie zakończyć bezprecedensową nagonkę na Kościół

, a jednocześnie zamknąć wstydliwy rozdział z dziejów hierarchii kościelnej. W obecnej sytuacji nie pomogą kolejne homilie, konferencje, moralizowanie, tłumaczenie i wszelkie inne słowa. Tym bardziej, że po lapsusie językowym wszystko, co powie abp. Michalik będzie użyte przeciw niemu. Tu potrzebne jest konkretne działanie. Trzeba jak Papież wrócić do korzeni biblijnych, zacząć dialog z ofiarami, a nie mediami i jak nawrócony celnik zrobić wszystko, aby im zadośćuczynić wszelkie wcześniejsze czyny, słowa i zaniedbania. Dopiero to zamknie usta żądnym krwi krytykom. Dobre instrukcje są potrzebne na przyszłość i dobrze, że powstają. Ale one same nie wystarczą.

Dla osoby obserwującej scenę polityczno – medialną w Polsce (zwłaszcza jeśli osoba ta ma choć trochę dystansu do obecnych władz państwowych) nie jest żadną tajemnicą to, że ostatnie zamieszanie wokół tematu pedofilii w kościele przyjęło formę nagonki, której cele są jasne: osłabienie autorytetu kościoła, promocja postaw antyklerykalnych, doraźne odwrócenie uwagi od referendum w Warszawie (oczywiście przed referendum – po nim to jego wyniki i komentarze stały się tematem nr 1). Wśród celów tych trudno szukać jakichkolwiek pobudek altruistycznych: troski o bezpieczeństwo dzieci i komfort psychiczny ofiar. Piszę te kategoryczne słowa, bo wiem co czują ofiary niegodziwych zachowań seksualnych księży – jestem jedną z nich. Jednak w imieniu ofiar muszę napisać także inne gorzkie i kategoryczne słowa: kościół w Polsce sam się o to prosił.

Grzechy księży i kryjących ich hierarchów wołają o pomstę do nieba

Zalecenia Papieża były bez zarzutu. Jan Paweł II bez owijania w bawełnę głosił, że kto w imię niewłaściwie rozumianego interesu Kościoła w jakikolwiek sposób ochrania księdza dopuszczającego się przestępstw seksualnych, ten staje w obronie zbrodniarza i jednocześnie krzywdzi jego ofiary. Niestety w ojczyźnie Ojca Świętego wielu hierarchów nie posłuchało Jego słów. Jako były katecheta pracujący niegdyś w parafii, której proboszcz - homoseksualista dopuścił się seksualnych nadużyć (także wobec nieletnich ministrantów) muszę z przykrością wyznać, że tego typu problemy były rozwiązywane w sposób wyjątkowo niegodny: rodzinom skrzywdzonych dzieci wypłacano pieniądze, dorosłym, którzy mieli nieszczęście wpaść w oko zboczonemu proboszczowi łamano kariery i charaktery, a proboszcz dalej był sobie proboszczem jak gdyby nigdy nic. Dlaczego to robiono? Prawdopodobnie dlatego, aby nie potwierdzać zarzutów (najwięcej na temat prawdziwego lub rzekomego gwałtu na ministrancie pisał antyklerykalny tygodnik, który „obiektywizmem” i „bezstronnością” mógłby konkurować z „Gazetą Wyborczą”), nie sprowokować nagonki... i tak właśnie sprowokowano giganagonkę, której świadkami jesteśmy. Obowiązywała hipokryzja przejawiająca się nawet w specyficznym słownictwie. Do niewtajemniczonych mówiono się o „oszczerstwach” i „pomówieniach”. Z osobami, które (najczęściej wbrew swej woli, jako ofiary) odkryły tajemnicę podwójnego życia proboszcza nie rozmawiano o homoseksualizmie, pedofilii, zboczeniu, dewiacji, czy nawet „kochaniu inaczej” (eufemizm, ale za to modny i „poprawny politycznie”), tylko o „słabości”, „problemie” proboszcza. Tam, gdzie powinny paść słowa „molestowanie seksualne” używano słowa „umizgi”. Natomiast gdy któraś z ofiar (konkretnie: ja) chcąc obronić swoje dobre imię włączyła dyktafon i udowodniła hipokrytom w kurii jak świątobliwy proboszcz okłamuje wszystkich, z nimi włącznie, a nawet wprost sobie z nich drwi, wtedy dopiero padały mocne słowa typu „ubeckie metody” - oczywiście pod adresem ofiary. Co najgorsze, usłyszałem te słowa z ust kapłana, który znał moje bezkompromisowe i bezinteresowne zaangażowanie w służbę kościołowi od najmłodszych lat! Gdy dziś spoglądam na tę sprawę z dużego dystansu, to muszę przyznać, że w moim przypadku sam fakt przekroczenia przez zboczeńca w sutannie granicy dopuszczalnej w kontakcie z osobą w której się nie jest w bliskiej relacji nie był najgorszy (choć wtedy zaskakiwało mnie, że głupia, pogłaskana noga może godzinami piec jak poparzona). Bardziej bolało to, że kapłan najpierw nadużył mojego zaufania, podszedł mnie w sposób podstępny udając miłego, zaszczutego staruszka, próbował wciągnąć w grzeszną relację, a gdy odpowiedziałem dezaprobatą, wówczas zaczął zachowywać się jak przestępca wobec niewygodnego świadka, wykorzystując przy tym moją zależność służbową. Jeszcze bardziej bolało to, że osoby odpowiedzialne za katechizację dzieci w diecezji zamiast udzielić mi pomocy potraktowały mnie w ten sam sposób. Co najgorsze wiedzieli, że w parafii dzieje się źle, i dotyczyło to nie tylko seksualnych ekscesów proboszcza. Wiem o sprawie wyjątkowo poważnej, jednak o niej gotów jestem porozmawiać wyłącznie z Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski – nie chcę wykorzystywać ludzkiej tragedii do robienia sensacji.

Ja jakoś sobie z tym poradziłem. Dzięki ogromnemu wsparciu (duchowemu jak i materialnemu) ze strony rodziny zacząłem nowe życie, rozpocząłem drugie studia i ukończyłem je z wieloma nagrodami. Dziś zarabiam (uwzględniając inflację) ponad czterokrotnie więcej, niż zarabiałem jako katecheta, a do tamtej nerwowej i bardzo odpowiedzialnej pracy nie wróciłbym za żadne pieniądze! Jednak jakie to miało skutki dla mojego życia? Przez pewien czas byłem praktykującym – niewierzącym. Aby nie sprawiać jeszcze większego bólu rodzicom w niedzielę chodziłem na mszę do klasztoru Franciszkanów (ci akurat w niczym mnie nie skrzywdzili) oddalonego o godzinę marszu. Ta godzina – zwłaszcza w drodze powrotnej - była mi potrzebna, aby wyciszyć w swym sercu gniew, jaki wzbierał we mnie w trakcje Eucharystii, która przecież powinna być „ucztą miłości”. W związek małżeński wstąpiłem dopiero w wieku 40 lat – trochę dlatego, że zaczynanie życia od nowa kosztowało mnie dużo czasu i poświęceń, a trochę dlatego, że najzwyczajniej nie potrafiłem zaufać. Dziś z całego serca dziękuję Bogu za Żonę, nasze małżeństwo, nową pracę i pokój który mi przywrócił oraz życie duchowe, które odbudował. Ale ja przecież nie zostałem zgwałcony, nie byłem przy tym dzieckiem, miałem wsparcie rodziny... Nawet nie wiem czy dziś bym żył, gdybym go nie miał i był z całą rodziną uzależniony od pracy katechetycznej. W sytuacji bez wyjścia różne straszne rzeczy przychodzą ludziom do głowy. Jednak w moim przypadku wszystko dobrze się skończyło, choć zabrakło słowa przepraszam lub nawet najmniejszego gestu ze strony winnych tamtej sytuacji. Dlatego zakończę te moje wspomnienia i dziękując Bogu oraz Rodzicom za wsparcie przejdę do fatalnych słów arcybiskupa Michalika o dzieciach wciągających dorosłych, które ostatnio wywołały taką burzę.

Słowa arcybiskupa pokazują dwie prawdy

Pierwsza - pozytywna, że rzeczywiście osoby otoczone w domu rodzinnym miłością i wsparciem lepiej sobie poradzą wobec zakłamanego i podstępnego zboczeńca (czy to w sutannie, czy bez niej). Bo przecież problem nadużyć seksualnych nie jest problemem samego kościoła – zdarza się w pracy (wykorzystywanie uległości podwładnych), w biznesie (uzależnianie kontraktów lub zatrudnienia od czynności seksualnych), patologicznych rodzinach i konkubinatach, a nawet uprawiając jogging można paść ofiarą gwałtu. Oczywiście asertywność może na nic się zdać wobec brutalnej siły, a podstęp może uśpić czujność nawet rozsądnej osoby – zwłaszcza dziecka.

Druga – negatywna, że w słowach tych echem odbija się język zakłamania, hipokryzji, eufemizmów, bronienia przestępców w sutannach i oskarżania ich ofiar, o którym napisałem wcześniej. Oczywiście oskarżenie niekochanych dzieci, że pogrążają siebie i jeszcze wciągają w to osoby dorosłe jest kwestią przejęzyczenia. Jednak wskazywanie na współwinne cierpień dzieci patologie naszych czasów typu: propaganda homoseksualna, komercyjna seksualizacja życia i mediów (oj, jaki ja jestem szczęśliwy, że z Żoną nie kupiliśmy sobie telewizora), wprowadzanie przedwczesnej edukacji seksualnej, filozofia gender, feminizm i diabli wiedzą co jeszcze nie zastąpi uczciwego rachunku sumienia (wcale nie musi on być publiczny), żalu za grzechy, postanowienia poprawy i zadośćuczynienia ofiarom. Te kroki (wraz ze szczerą spowiedzią) powinny podjąć wszystkie osoby, które w jakikolwiek sposób broniły przestępców w sutannach – zwłaszcza kosztem ich ofiar.

Przestępstwa księży jednostkowe, rzadkie, ale wyjątkowo bolesne i mocno nagłaśniane

Aby być uczciwym muszę tu napisać, że znam wielu wspaniałych księży. Niektórzy z nich wręcz przygarniali pod swoje skrzydła młodzież zrażoną niegodnym postępowaniem tego jednego. Fakt, było kilku również niegodnych w kurii, co tuszowało tę sprawę, zaś reszta z bólem serca nic nie mogła zrobić. Sprawa ta przez kilkanaście lat kładła się cieniem na życiu wszystkich parafii tego miasta – także tych przygarniających rozbitków. Po pierwszych doniesieniach o prawdziwym lub rzekomym gwałcie na murze parafii w której mieszkałem pojawiały się napisy „do kościoła - pedał woła”, a nawet fekalia, choć nasz proboszcz był w permanentnym konflikcie z tym niesławnym. Doszło także na terenie miasta do dewastacji krzyża. To były niestety takie czasy: zachłyśnięcie się wolnością po 1989 roku, Kościół bardziej skoncentrowany na pozyskiwaniu wpływów niż na potrzebach wiernych, co tworzyło podatny grunt dla zjawiska nowego w raczkującej demokracji – antyklerykalizmu. Pamiętam, jak do naszego mentora, idola i opiekuna ś.p. ks. Jarosława Burskiego na wyjazdach mówiliśmy „tato” lub „szefie”, bo młody ksiądz w otoczony grupką nastoletnich dziewcząt i chłopców budził niezdrową sensację. Tak oto za złe skłonności jednego (powiedzmy, że w skali kraju będzie ich kilkunastu) oraz hipokryzję kilku (w skali kraju kilkudziesięciu) facetów w czerni cierpieli i nadal cierpią wszyscy księża.

Ale nie zapominajmy o ich ofiarach. Tym walił się na głowę cały świat. Zaufanie – bo ktoś kto miał być autorytetem okazał się dwulicowym, podstępnym, niegodnym i krzywdzącym. Życie duchowe – bo z reguły były to osoby głęboko wierzące, a często przez to przeżywały kryzys wiary lub zupełnie ją traciły. Seksualność – ta sfera zawsze pozostawia zranienia i pozostaje długo niestabilna nawet po nieistotnym incydencie (nie mówiąc o ofiarach gwałtu). Niekiedy życie zawodowe – jeśli swoją przyszłość wiązali z życiem kapłańskim, zakonnym lub pracą katechetyczną. Dlatego jeśli nawet w sumie w skali kraju jest to kilkadziesiąt ofiar kilkunastu niegodnych księży, to każda z tych ofiar powinna być wyrzutem sumienia dla tych, co zamiast je ochronić lub zmniejszyć ich cierpienie chronili przestępców. Wiem sam po sobie, że choć nie jestem żadnym homofobem (nigdy wcześniej nie przeszkadzało mi, że przykładowo podczas zabawy do nas, jako do zespołu przysiadł się facet znany w całej wsi jako homoseksualista i zachowywał się jakby nas podrywał – cóż kiepsko trafił, gdyż jestem zdeklarowanym miłośnikiem biustów i innych kobiecych krągłości) to zderzenie sutanny z seksualnymi podchodami wywołało u mnie taki szok, że nie wiem czy wiekowi czy sutannie koleś zawdzięcza to, że tylko odsunąłem się nie waląc go przy tym z całej siły w pysk.

Ofiarom najbardziej potrzebny jest święty spokój

Odbudowanie zaufania, wiary, życia duchowego i przywrócenie do normalności swej seksualności i relacji z innymi wymaga wiele czasu i wysiłku. Czy szanują to ci, co rozkręcają antyklerykalną nagonkę w mediach? Nie! Nic ich nie obchodzi to, że wiecznie rozdrapują cudze rany i sypią w nie sól. Dla nich ważniejsza jest osobista wendetta, kariera, pieniądze, cel polityczny. Symbolem takiego megazakłamania może być Kotliński – były ksiądz, który z trybuny sejmowej zapowiada, że będzie bronił biedne, chude owieczki przed pazernymi księżmi... i czyni to w marynarce za 4 000 PLN (słownie: cztery tysiące – zapamiętałem tę marynarkę, bo sam kilka dni wcześniej chciałem ją sobie kupić – charakterystyczna, piękna, ciemnozielona – niestety dziesięciokrotnie droższa niż mój ślubny smoking).

Co robiłbym, gdybym chciał się bawić w jakąkolwiek działalność społeczną jako ofiara księdza? Dokładnie to, co robiłem w czasie nieformalnych spotkań w cztery oczy, gdy jeszcze chciało mi się działać. Przede wszystkim docierał do młodych księży i kleryków, aby byli wrażliwi na wszelkie osoby zranione przez księży – czy to tych zboczonych, czy zachłannych, czy to jakiegoś nieostrożnego spowiednika, co zamiast uleczyć sumienie jeszcze bardziej je zranił. By także nie powielali takich zachowań. Także ostrzegał kandydatów na studia teologiczne, żeby zastanowili się czy łączenie pogłębiania wiedzy religijnej z rozwojem duchowym i pracą zawodową jest aby bezpieczne – czy poradzą sobie, gdy ktoś zachwieje ich wiarą? Oczywiście zachęcałbym rodziców do tego, aby byli jak najbliższymi powiernikami swych dzieci – tylko dzięki temu mogą odróżnić przyjaciela dzieci i młodzieży od pedofila zanim będzie za późno. No i oczywiście, aby trzymali swoje dzieci jak najdalej od person o kiepskiej reputacji, bo ja przez to, że nie wierzyłem w opowieści o księdzu – homoseksualiście – gwałcicielu zapłaciłem za to zszarganymi nerwami, pokaźna łysiną (stres odbija się na wyglądzie) i koniecznością budowy życia od nowa w wieku 30 lat. Taka jest cena mojej naiwności i dobrego serca. Natomiast dziecko mogłoby zapłacić cenę nieporównywalnie wyższą.

A czy to robią postacie przedstawiane w mediach jako ofiary lub obrońcy skrzywdzonych dzieci? Obawiam się, że nie. Rzekłbym, że robią wszystko, tylko nie to. Robią strasznie dużo krzyku, gdy ofiarom potrzebny jest spokój, rozdrapują ich rany, zamiast pozwolić im się zagoić, spychają kościół do „oblężonej twierdzy” choć to właśnie ta postawa była przyczyną przypadków tuszowania przestępstw księży kosztem ofiar.

Ile wśród osób zapraszanych do programów telewizyjnych jest prawdziwych ofiar zranionych przez księży? Ilu natomiast jest wśród nich zbuntowanych lub byłych księży i innych ludzi o których ojciec Paweł Głużyński mówi „sami sobie zmarnowali swoje powołanie”? Trudno mi oceniać. Jednak w tym przypadku akurat jestem skłonny przyznać rację sympatycznemu Dominikaninowi reprezentującemu przeciwny biegun sceny politycznej. Swoją drogą mam przyjemność często słuchać jego kazań – świetny, charyzmatyczny, a nawet wybitny kaznodzieja i beznadziejny politykier. Jednak tutaj mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Ludzie, którzy sami zmarnowali swoje powołanie zrobili z tego nie tylko swój sposób na życie, ale nawet atut, misję życiową, lub (a może przede wszystkim) sposób na sławę i pieniądze. Są jednak pewne chwalebne wyjątki.

Czy abp. Józef Michalik powinien spotkać się z Agatą Baraniecką – Kłos?

Moim zdaniem zdecydowanie TAK i to JAK NAJSZYBCIEJ. Przeczytałem Jej wypowiedź w niecałą dobę po napisaniu prawie całego tego artykułu, zanim jeszcze zdążyłem go opublikować. Słowa prawdziwej Ofiary pedofila (dodam, że w tym przypadku oprawcą nie był ksiądz, tylko konkubent Jej matki) brzmią zupełnie inaczej niż ujadania lewackich aktywistów przewodniczących tej nagonce. Potwierdzają one moje spostrzeżenia, że ofiary potrzebują od otoczenia wsparcia i empatii oraz ogólnie świętego spokoju, a nie medialnego zgiełku. Wypowiedź tę wyróżnia spośród innych także to, że Autorka nie chce walczyć z kościołem, lecz z pedofilami w sutannach, togach sędziowskich czy prokuratorskich, z tymi z kredą przy tablicy, w garniturach, ze wszystkimi. Dlatego z całym przekonaniem uważam, że abp. Michalik powinien zarówno w imieniu swoim, jak i Episkopatu Polski przyjąć zaproszenie Agaty Baranieckiej – Kłos i spotkać się z Nią bez fleszy i kamer. Jest rzeczą ze wszech miar godną aby arcybiskup przeprosił tę Kobietę za ból jaki wbrew zamierzeniom sprawiły Jej Jego słowa i poprosił Ją o podjęcie współpracy w celu jak najbardziej kojącego ból zadośćuczynienia ofiarom wszelkich przestępstw i wykroczeń seksualnych, napomnienia lub ukarania wszystkich tych, którzy mową, uczynkiem lub zaniedbaniem nieświadomie lub świadomie choćby w najmniejszym stopniu chronili przestępców kosztem ich ofiar, skutecznemu zapobieganiu tego typu wykroczeniom w przyszłości oraz przeciwdziałaniu zjawiskom, które pobudzają pedofilów i usypiają czujność dzieci. Po spotkaniu powinno zostać wydane uzgodnione przez obydwie strony oświadczenie, a po nim powinny nastąpić konkretne działania. Jakie? Tego już nie będę uczył instytucji, która ma ponad dwa tysiące lat doświadczenia, a ponad to: Pismo Święte, Tradycję i asystencję Ducha Świętego.

Czyż nie tak właśnie postąpił ewangeliczny celnik? „Jeśli kogoś kiedyś skrzywdziłem, to poczwórnie wynagrodzę...” Czyż nie do tego zachęcają Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek I? Skoro Ojciec Święty osobiście odwiedził ofiarę przestępstwa seksualnego, to czy ucierpi na tym autorytet Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski? Tylko ta droga: pokorny dialog z ofiarami, a nie przekrzykiwanie się z mediami, dyskretna pokuta i nawrócenie wewnątrz Kościoła, a nie udawanie, że problem nigdy nie istniał pozwoli wreszcie zakończyć tę bezprecedensową nagonkę na Kościół, a jednocześnie zamknąć wstydliwy rozdział z dziejów hierarchii kościelnej pewnego nie do końca jeszcze postkomunistycznego państwa, jakim jest Polska.

Dwie dygresje na koniec

Dygresja pierwsza.
Co w naszym kraju uczyniono ze słowem „przepraszam”? Z założenia powinno ono służyć temu, do czego zachęcam księdza arcybiskupa: wyrażenia żalu wobec osoby, którą się niechcący skrzywdziło. Może także służyć do proszenia o przebaczenie osoby, którą niegdyś skrzywdziliśmy świadomie, ale dziś tego żałujemy i postanawiamy poprawę. A jak jest ono używane w naszym kraju? Już od dziecka cwaniaczki w szkole uczą się tego, że odpowiednio szybkie, choć nieszczere przeprosiny pozwolą uniknąć kary, lub znacząco ją zmniejszyć. Dokładnie to samo doradza adwokat przestępcy śmiejącemu się w twarz ofierze lub jej rodzinie. Politycy z prezydentem na czele przepraszają za wszystkich, tylko nie za siebie. Jednocześnie od swoich przeciwników domagają się przeprosin w imieniu tych, co wcale nie poczuli się dotknięci i nie zostali skrzywdzeni. Najgorsze jest jednak to, że ludziom, którzy mówili prawdę, całą prawdę i tylko prawdę sądy nakazują publiczne przepraszanie (powiązane z ogromnymi kosztami) tych, którzy jak niektórzy dziennikarze, a nawet całe gazety z poniewierania i krzywdzenia innych uczynili dochodowy interes i sens swego życia.

Dygresja druga
Ciekawi mnie to, jak się czuje o. Paweł Głużyński (któremu w pewnej kwestii w tym artykule przyznałem rację), gdy media, w których tak chętnie gości rozpętują antyklerykalną nagonkę? Jak się czuje abp. Michalik, który jeszcze rok temu był zachwalany przez te media przy okazji polsko – rosyjskiego przesłania kościołów i używany do okładania „smoleńskiej” opozycji (tytuł mojego artykułu jest parafrazą tytułu wywiadu z ks. arcybiskupem z sierpnia ubiegłego roku), gdy teraz nagle media robią z niego wroga publicznego nr 1 (no może nr 2 – po Kaczyńskim)? Nie mówiąc już o tym, jak powinien się czuć arcybiskup Kowalczyk, który niecałe dwa miesiące temu trywializował tematy tuszowania pedofilii i materializmu księży jednocześnie podlizując się władzy i atakując reżimowym slangiem opozycję oraz organizatorów referendum w Warszawie (np. mówił o „obalaniu” rządu a nie odsunięciu go w demokratycznych wyborach) gdy teraz jego protegowani rozpętali antyklerykalną nagonkę właśnie między innymi w tym celu aby odwrócić uwagę od atakowanego przez niego referendum? Kiedyś w artykule „Szatan w koloratce” pokazałem na przykładzie zestawienia dialogu Ewy z wężem (Księga Rodzaju) i stosującego logikę węża artykułu ks. Bonieckiego, że z szatanem nie wchodzi się w dialog, bo wiadomo jak to się kończy. Daleko mi od nazwania lewicowo – liberalnych mediów „szatanami” (na samą myśl o takim fanatycznym określeniu chce mi się śmiać – to jak nazwanie obrony własnej „ubeckimi metodami”), ale coś w tej biblijnej mądrości jest.

Brak głosów

Komentarze

"Daleko mi od nazwania lewicowo – liberalnych mediów „szatanami” (na samą myśl o takim fanatycznym określeniu chce mi się śmiać – to jak nazwanie obrony własnej „ubeckimi metodami”)"
No panie kochany to coś teraz napisał jest  o wiele gorsze niz bajanie Michalika. To nikczemne i podłe. Artykuły o zabarwieniu pornograficznym na największych portalach dostępnych dla dziecka za jednym kliknięciem są  molestowaniem ale na masową skalę. Widzę u pana ograniczone do czubka własnego nosa postrzeganie problemu.

 

Vote up!
0
Vote down!
0
#385854