Co wiedzieliśmy, czego się dowiedzieliśmy cz. 2

Obrazek użytkownika Peacemaker
Kraj

Wszyscy rzucili się na chwytliwe słowa Sienkiewicza o państwie funkcjonującym tylko teoretycznie. Jednak jeśli przyjrzymy się kontekstowi tych słów, to wniosek jest przerażający - tej ekipie chodzi o integrację wszystkch służb i instytucji w celu zbudowania państwa w pełni totalitarnego. Jeśli przyjmiemy założenie, że dla władzy najbardziej niebezpieczne były dwie rozmowy, które nie zostały opublikowane, to pozornie nieporadny atak na redakcję "Wprost" okazuje się bardziej skuteczny, niż nam się wydaje - chwilowo te dwie rozmowy się nie ukazały. 

Sienkiewicz wyraźnie mówi o tym, że niby różne służby i instytucje działają i funkcjonują, ale każda sobie. Solą w oku szefa MSW są "tłuste misie", czyli jak można się domyślić prężni biznesmeni, którzy akurat jak na złość nie chcą łamac prawa, więc nie można na nich zbyt wiele wymusić (nie mówiąc o skorumpowaniu), bo służby w obecnej postaci nie potrafią znaleźć na nich żadnego haka. Trzeba więc tak zintegrować wszystkie służby i instytucje, aby można było dorwać i zniszczyć lub zmusić do współpracy każdego człowieka, zgodnie ze stalinowską zasadą "dajcie mi człowieka, a ja znajdę na niego paragraf". Mocne świadectwo daje tutaj Zbigniew Jakubas - właściciel wielu firm produkcyjnych, w tym także mennicy państwowej. Nie ukrywa tego, że dwa lata rządów PiS to był dla najbogatszych ludzi trudny czas wzmożonych kontroli i nieufności. Jednak wszystko to przetrwał, nie musiał (jak twierdzą bajkopisarze pokroju Waldemara Kuczyńskiego i Jadwigi Senyszyn) uciekać za granicę, nikt nie wpadał do niego o 6 nad ranem w kominiarkach i z naładowaną bronią. Władze pisowskie po przeonaniu się, że działa zgodnie z prawem odpuściły sobie kontrole. Natomiast rząd PO - ugrupowania, które on popierał i uważał za bardziej prorozwojowe nęka go kontorlami i nie ma zamiaru odpuścić, a z opublikowanej rozmowy wynika, że planują pokazać mu jak jeszcze bardziej mogą go okraść. Skojarzenie z czasami stalinowskimi zaczerpnąłem właśnie z wypowiedzi Zbigniewa Jakubasa. 

Szach i mat 

Można powiedzieć, że Sienkiewicz zagnał Tuska w kozi róg. Przecież integracja różnych służb pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry była głównym zarzutem stawianym pod adresem Ziobry i Kaczyńskiego. Miał to być przecież powód postawienia jednego i drugiego przed Trybunałem Stanu. Co więcej - ta integracja była jedynym deliktem prawnym, jakie wykryły dwie komisje ("naciskowa" nie znalazła nic, "blidowa" znalazła właśnie to, plus "duszną atmosferę") prześwietlające rządy PiS przez czas dwukrotnie dłuższy od czasu samych rządów! Mało tego, w wykonaniu PiS-u ta integracja miała ograniczony zakres i jasno określony cel - walkę z korupcją, natomiast tutaj zakresu nikt nie określa a celem jest niejasna walka z "tłustymi misiami". Okazuje się więc, że straszenie zamordyzmem PiS-u i IV RP nie tylko było robionym pod publikę "cyrkiem" (co wyrażają wprost najnowsze nagrania), ale że władze PO w tym, czym tak straszyły i przed czym w działaniach PiS-u tak ostrzegały, same posunęły się dużo dalej. Jeśli PiS umiejętnie rozegra ten wątek w najbliższych dniach, to "zgrilują" Tuska, jak tluste prosię na ruszcie z jabłkiem w ryjku. 

Atak nie do końca bez sensu 

Większość publicystów określa najzad ABW i prokuratury na redakcję "Wprost", jako bezsensowny i nieudolny. Co niektórzy dopatrują się w nim nawet jakiegoś sabotażu w ramach spisku przeciw Tuskowi lub wewnętrzncyh rozgrywek między służbami. Inni, jak Rafał Ziemkiewicz (z którego niektórymi argumentami się zgadzam, ale nie z tezą końcową) twierdzą, że próba zajęcia materiałów miała na celu powstrzymanie dalszych publikacji, gdyż wszystko, co znajdowało się na dyskach redakcji stabowiłoby dowód w śledztwie i jako taki byłoby objete tajemnicą śledztwa. Zgadzając się z tym argumentem śmiem twierdzić, że efekt został w pewnym sensie osiągnięty, gdyż chwilowo, wbrew zapowiedziom nie zostały opublikowane dwie najbardziej oczekiwane rozmowy, z których pierwsza tak rzestraszyła prezesa NIK, że nagle się obudził i poinformował ABW o tym, że z przebiegu rozmowy może wynikać, że gdzieś popełniono przestępstwo, a druga - ta między Wojtunikiem (obecny szef CBA) a Bieńkowską ("sory, taki mamy klimat")  zapowiadała się najciekawiej w związku z cyrkiem wokół odbierania immunitetu byłemu szefowi CBA Mariuszowi Kamińskiemu. Może właśnie dlatego służby zamiast działać dyskretnie, narobiły wielkiego hałasu. Podobnie przecież postąpiono w przypadku Roberta Frycza (Antykomor.pl), którego sprawa miała skutecznie zastraszyć ewentualnych naśladowców. Czy efekt zastraszenia został osiągnięty dowiemy się za kilka tygodni. Jeśli zapowiedziane rozmowy zostana ujawnione na końcu pokaźnego archiwum, to znaczy, że efekt jest odwrotny od zamierzonego - ktoś, kto ich nagrał, najwyraźniej się wurzył i postanowił ich zatopić na amen. Natomiast jeśli będą się pojawiały same pierdoły, o których i tak wszyscy uważniejsi obserwatorzy od dawna wiedzieli (np. że Raduś Sikorski jest pyszałkowatym bufonem, nie lubi Amerykanów i ma za długi język), będzie to znak, że w tym zakresie znów się łobuzom udało. 

Oprócz tego wszystko po staremu 

Najnowsze rewelacje na temat Sikorskiego nie robią wrażenia na kimś, kto pamięta za co ten fircyk wyleciał z rządu PiS. Podobnie nazwanie wprost wyciągania zarzutów przeciwko Macierewiczowi "cyrkiem". Nikogo znającego cynizm oficjalnych wypowiedzi polityków tej formacji nie dziwi, że w rozmowie nieoficjalnej znalazły się drwiny z ofiar Katastrofy Smoleńskiej o charakterze tak obraźliwym, że redakcja nie zdecydowała się ich zacytować. Tekst Tuska o benzynie za 7 złotych (jakże różny od troski o ceny pietruszki i zarobki "pani Ewy ze szpitala w Skarżysku") też może zaskoczyć rasowego leminga (który oczywiście w żadne zdanie nagłośnione przez tych "rosyjskich szpiegów" nie wierzy), ale nie kogoś, kto obserwował to niebezpieczne inwdywiduum, co na nieszczęście tego kraju, zostało jego premierem. Pewną nowością jest wzmianka o wykupieniu długów komitetu wyborczego Zbigniewa Religi, ale i to zbytnio nie zaskakuje kogoś kto pamięta, jak wyeliminowano z walki o fotel prezydencki Włodzimierza Cimoszewicza (nie mówiąc o zaskakującym "nawrócenu" na platformizm Romana Giertycha - niby wcale nie związanego ze zbiegającym się w czasie wypadkiem, jaki przytrafił się samochodowi jego partyjnego kolegi Mirosława Orzechowskiego w momencie, gdy właściciel tego pojazdu był kompletnie pijany). Mówiąc krótko: wszystko to było osobom patrzącym krytycznym okiem na PO w jakiś pobieżny sposób znane i liczne poszlaki wskazywały na to, że podobne procedery mogą mieć miejsce. Jednak teraz wszyscy - zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy obecnej władzy otrzymali niezbity dowód, ze takie patologie nie tylko mogły mieć miejsce, lecz miały miejsce i zostały zarejestrowane. 

"Pro publico bono" czy "Pendolino"? 

Znów trudno się nie zgodzić z argumentem jednego z braci Karnowskich (redaktorzy naczelni "W sieci"), że opublikowane taśmy pokazały dobitnie, że niezależność różnych instytucji takich jak prokuratura, sąd, "skarbówka", bank centralny niestety w państwie Tuska jest tylko ułudą. To samo napisałem w pierwszej części niniejszego artykułu, więc od "zawodowca" oczekiwalbym czegoś wiecej, niż dojścia z tygodniowym "poślizgiem" do tego, co jest oczywiste dla blogera - amatora. Natomiast zupełnie nie zgadzam sie z jego tezą, że mamy do czynienia z zamachem stanu, w który mogą być zaangażowane służby rosyjskie. Moim zdaniem mamy do czynienia z przywracaniem tego, co w krajach demokratycznych jest wyznacznikiem normalności: że media patrzą na ręce władzy (a nie tylko biją w opozycję), że politycy są "na świeczniku" wiec słowa wypowiedziane nierozważnie w momencie, gdy są przekonani, że nikt oprócz zaufanego rozmówcy ich nie słyszy, mogą zakończyć ich karierę i przede wszystkim tego, co do niedawna w tym pseudodemokratycznym totalitaryzmie wydawało sie nie do pomyślenia, że opozycja może wkrótce w wyniku demokratycznych procedur przejąć władzę. 

Kto stoi za nagraniem i dostarczeniem dziennikarzom rozmów, na których dygnitarze III RP na własne życzenie sami się kompromitują? Czy jest to dzieło służb specjalnych (jak podejrzewałem do niedawna), czy ananimowego patrioty, który widząc cynizm władzy i nieudolność opozycji postanował ratować ten kraj na własną rękę, czy też biznesmena lub grupy biznesmenów, któremu ta władza nadepnęła na odcisk? Tego nie wiem. Nad tym zastanawiają się z pewnością umysły znacznie bystrzejsze od mojego, dysponujące przy tym wiedzą, o której ja nawet nie marzę - powiem więcej, jaką bałbym się posiadać - za bardzo cenię życie swoje i najbliższych, aby za mocno "drążyć", będąc tylko osobą prywatną bez potężnej ochrony.

Na odnotowanie zasługuje fakt zbiegającego sie w czasie jakże błyskawicznego i jakże cichego (zwłascza w porównaniu z jakże hucznym jego zawarciem) wycofania się z kontraktu na dostarczenie "Pendolino". Prawdopodobnie grupa strategów doszła do wniosku, że to Zbigniew Jakubas (oprócz bicia monet produkuje także tory i tabor kolejowy) jest człowiekiem tak potężnym (lub jak kto woli tak "tłustym misiem") że zatrząsł tym rządem w posadach. Wycofując się z zakupu włoskiego pociągu ktoś próbuje uciec od odpowiedzialności lub też powstrzymać i udobruchać poirytowanego biznesmena (podkreślam - w logice spójnik "lub" oznacza także mozliwość wystąpienia obydwu przesłanek jednocześnie). Czy ma rację i czy osiągnie skutek - jak napisałem na początku tego artykułu, o tym dowiemy się w najbliższych tygodniach.

Niezależnie od tego, kto ujawnił te wszystkie patologie u szczytów władzy i czym się kierował, można powiedzieć z całą pewnością, że zrobił ogromny kawał dobrej roboty. Otworzył oczy uśpionego społeczeństwa na bolesną prawdę o tym kto nami rządzi i jak nami rządzi. Nawet niektórzy dziennikarze, którzy do tej pory pełnili rolę tuby propagandowej rządu, zaczynają się budzić i mówić wprost niektóre rzeczy, o których wcześniej milczeli lub wręcz odwracali je na drugą stronę. Pamiętam milczenie, a nawet oklaski towarzyszące pacyfikacji redakcji dziennika "Rzeczpospolita" i tygodnika "Uważam Rze". Biedna Monika Olejnik teraz sama musiala stanąć na czele buntu, bo przecież gdyby sprawy potoczyły się według węgierskiego scenariusza, to gdyby dalej klaskała Tuskowi, wówczas nawet tatuś nie załatwiłby jej w mediach chaćby posady babci klozetowej. Gdy się na to wszystko patrzy, to człowiek nie wie czy śmiać się z obłudników czy płakać nad stanem Rzeczpospolitej. Ale mimo wszystko warto to było zobaczyć! Ktokolwiek to zrobił i czymkolwiek się kierował, moim zdaniem, zasługuje na najwyższe odznaczenie państwowe.

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 3.7 (4 głosy)