Wyścig ze śmiercią

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Tata Łukaszka rano zaspał.
- Spóźnię się do pracy! - warczał, bo bardzo tego nie lubił. Ubrał się prędko, wypadł z mieszkania i dwie minuty później kłusował żwawo przez parking. Na dodatek w nocy padał śnieg i jeszcze trzeba było oczyścić samochód.
- Globalne ocieplenie, psiamać

- klął pod nosem tata Łukaszka machając energicznie szczotką. Sprawdził jeszcze czy wycieraczki nie przymarznięte i wskoczył za kierownicę. Ruszył na pełnym gazie... To znaczy: próbował. Bo koła zabuksowały w kopnym śniegu. Zacisnął zęby i delikatnie operując pedałami wyjechał z parkingu i zatrzymał się przy wyjeździe na ulicę. I kiedy wychylony nad kierownicą kręcił głową w lewo i w prawo wypatrując przerwy w sznurach aut usłyszał trzaśnięcie drzwi. "Ktoś mi wsiadł do samochodu!" pomyślał wystraszony tata.
- Nikogo nie podwożę! - warknął obracając się do tyłu. I wystraszył się jeszcze bardziej, bo na tylnym siedzeniu siedział kościotrup w habicie. Czyli jednym słowem - Śmierć.
- Mnie nie podwieziesz? - zapytała Śmierć lekko zachrypniętym głosem.
- Ja chyba śnię... - wymamrotał tata Łukaszka.
- Zawsze to samo - burknęła Śmierć, wyjęła z fałd habitu duży sierp i przyłożyła go tacie Łukaszka do szyi. Sierp był zimny, twardy i niewątpliwie był.
- Za co - jęknął tata Łukaszka.
- Chociażby za to, Hiobowski, żeś mi tylko w tym tygodniu trzy razy uciekł spod tego ostrza.
- Jak to??? - tata Łukaszka delikatnie odsunął sierp od swojej szyi.
- No tak to! A chociażby wczoraj, to wyprzedzanie tira??
- Spie... szyłem się...
- Wszyscy tak mówią, a potem gnają jak wariaci! No i przestań się na mnie gapić jak komisja sejmowa tylko jedź!
- Ale... Ale...
- No jedź, obiecuję, że ci nic nie zrobię! No gazu! Wczoraj tak szalałeś na wiadukcie i dziś co? A oboje się spieszymy!
Tata Łukaszka powoli się odwrócił, chwycił mocno (bardzo mocno) kierownicę i powoli wyjechał z parkingu.
- Gazu! - ponagliła Śmierć. - Możesz jechać bez obaw! Ze mną nic ci się nie stanie! Pomyśl, że to wyścig!
"Wyścig. Ze śmiercią" pomyślał tata Łukaszka. Zdecydowanie dodał gazu i slalomując pomiędzy innymi samochodami parł do przodu. Zerknął w lusterku. Śmierć zasłoniła się płachtą gazety. Było to dzisiejsze wydanie gazety "To, Co Jest" z wielkim tytułem na pierwszej stronie: "Jak ci ludzie jeżdżą! Mogą umrzeć!! Wszyscy umrą!!!". Śmierć wychyliła głowę zza gazety, popatrzyła na śmigające za oknem auta krajobrazy, pokiwała głową z uznaniem i zaczęła nucić "Nas nie dogoniat".
- A dokąd jedziesz? - odważył się zapytać tata Łukaszka
- Ty mnie nie tykaj, szczawiu jeden - zdenerwowała się Śmierć. - Kiedy ja już działałam, twojego kontynentu nie było nawet w planach!
- To jak mam się zwracać?
- Pani! Dla ciebie pani!
- Mam jedno pytanie...
- Wal!
- Czemu sierp? Przecież Śmierć zawsze z kosą...
- Czyś ty zgłupiał? - Śmierć złożyła gazetę i zmarszczyła oczodoły. - Jak ty sobie wyobrażasz, że ja będę na przykład machać kosą w samochodzie? Ja mam cały zestaw narzędzi, od scyzoryków po kosy. I to nie jakaś chińska tandeta, o nie!
- W tej dziedzinie zawsze była wielka pomysłowość - przyznał tata Łukaszka.
- Gazu! - ponagliła go Śmierć. - Bo się spóźnimy.
"Ja się spóźnię do pracy, a ona - do czego?" pomyślał tata Łukaszka. I niczym błyskawica przeleciała mu przez głowę myśl: "Im dłużej ja ją wiozę, tym dłużej nikt nie umrze!". I zwolnił.
- Ej, co ty kombinujesz? - odezwała się czujnie Śmierć z tylnego siedzenia. - Celowo zwalniasz? Żebym się spóźniła? Jak ja cię zaraz tym moim sierpem do porządku przywołam...
- Bo ruch na drodze... - zaczął tata Łukaszka, jego wzrok powędrował w bok, na grupę ludzi stojących na chodniku.
- O nie! Kubiak!!! - krzyknął tata Łukaszka na widok swego kolegi z pracy. Kubiak stał na chodniku i czekał na autobus, ale kiedy zobaczył nadjeżdżającego tatę Łukaszka to ruszył mu naprzeciw. Przeskoczył przez hałdę śniegu, poślizgnął i upadł prosto przed samochód taty Łukaszka.
- Hamuj!!! Hamuj!!! - darła się Śmierć.
Tata Łukaszka wbił nogę w podłogę, aż mu ABS bulgotał pod butem. Samochód pokręcił się po jezdni, zjechał w bok i lekko puknął w latarnię. Rozległ się trzask pękającego plastiku..
- Mówiłaś, że nic mi się nie stanie! - krzyknął z pretensją tata Łukaszka.
- Mówiłam o tobie, głąbie, a nie o pieszych!! - odparła Śmierć, która była tak zdenerwowana, że nawet nie zauważyła "tykania". - Co to za gościu rzucił ci się przed maskę?
- Mój kolega z pracy. Kubiak.
- Kubiak! - jęknęła Śmierć, chwyciła gazetę, otworzyła drzwi i salwowała się ucieczką pomiędzy jadące auta. Kubiak podniósł się, otrzepał, obszedł samochód taty Łukasza i wsiadł przez otwarte drzwi.
- Dzięki stary, spóźniłbym się - powiedział zadowolony Kubiak moszcząc się wygodnie i zatrzaskując drzwi. - O, jakaś klamka odpadła. Sama. Tu ją położę. Dzięki, że mnie podwieziesz.
- Nie mówiłem, że cię podwiozę - jęknął zrozpaczony tata Łukaszka. - I niczego nie dotykaj!
- Daj spokój, zakonnicę podwiozłeś to i mnie podwieziesz.
- Zakonnicę?
- No tą w habicie, co przed chwilą wyskoczyła z twojego wozu. Ale chudzina. Normalnie skóra i kości. Ała! Skaleczyłem się! - Kubiak possał palec a drugą ręką podniósł zapomniany przez Śmierć sierp. - Co ty, narzędzia ogrodowe wozisz? Zimą? Czy to do obrony?
- Kubiak!!! Zostaw to!!! Nic ci nie jest?! - tata Łukaszka spojrzał wystraszony na Kubiaka. Kubiak nie umierał, wręcz przeciwnie. Wyglądał kwitnąco.
- Nic. Jestem odporny. W młodości miałem otwarte złamanie kości - pochwalił się od niechcenia Kubiak.
- Jakiej?
- Nie pamiętam... Chyba ogonowej!
Najgorsze miało jednak dopiero przyjść. Tata Łukaszka musiał się wytłumaczyć ze stłuczki przed całą rodziną (okazało się, że zrobił dziurę w plastikowym zderzaku). Z początku dukał, czerwienił się i wyłamywał palce, ale potem jakoś się przełamał i wszystko opowiedział. Wszystko.
Niestety, reakcja była oczywista do przewidzenia.
- Śmierć?! - spytała mama Łukaszka z maksymalną ironią unosząc brew. - Przyznaj się lepiej, że sam rozbiłeś samochód! Jeździsz jak wariat! Albo to był ten twój kolega z pracy... Jak mu tam... Kubiak!

Brak głosów