Święta Bożego Narodzenia

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Święta miały mieć miłą i rodzinną oprawę. Mamie Łukaszka zabrano wszystkie egzemplarze "Wiodącego Tytułu Prasowego". Płakała, krzyczała i tupała nogami, ale reszta rodziny była nieugięta. Z dużą ciekawością przypatrywała się mamie siostra Łukaszka. Zazwyczaj to siostra tak się zachowywała kiedy to mama zakazywała jej iść na randkę albo nie chciała kupić jakiegoś elementu garderoby.
O ile z samą choinką nie było problemu, to sprawa bombek okazał się problemem.
- Żadnych bombek! - krzyczała mama. - Bombki kojarzą się z wojną!
- Może wcale nie dekorować? - zaproponował tata i o dziwo nikomu to się nie spodobało. Wreszcie dziadek z bólem serca zaproponował parytet (czyli każdy dostaje kawałek choinki i dekoruje samodzielnie) co najbardziej ucieszyło pomijanego zazwyczaj przy ubieraniu choinki Łukaszka, który w swojej części powywieszał bombki w barwach swojego ukochanego klubu piłkarskiego.
Nagle zaczął wydzwaniać telefon tata Łukaszka.
- To z pracy - powiedział tata.
- Nie odbieraj, masz przecież urlop - nalegała reszta rodziny. Tata Łukaszka przez kilka dłuższych chwil obracał w dłoni dzwoniący telefon. Wreszcie uśmiechnął się. Wyszedł na korytarz, a rodzina, zaciekawiona podeptała za nim. Tata wyszedł na schody, nacisnął guzik telefonu, po czym chwycił się za nos i powiedział cienkim głosem:
- Taty nie ma w domu!
Hiobowscy byli w szoku.
- Jak można tak kłamać i to w święta! - burzył się dziadek.
- Jakie kłamać? - tata Łukaszka wrócił do mieszkania. - Wtedy mnie nie było w domu...
Zasiedli do wigilijnego stołu. Potrawy były tradycyjne. Co prawda mama Łukaszka próbowała zrobić wigilijnego indyka, ale... Jakoś tak się stało, że musiała wyjść na chwilę, a w kuchni zostały babcia z siostrą, a gdy mama wróciła do kuchni, to indyk był już dokładnie spalony. Podobno przypadkiem. Mama podejrzewała, że to był sabotaż, ale brakowało dowodów.
Otwarto prezenty. Dziadek dostał różowy sweter i książki: "Homoseksualizm to nie choroba" oraz "PRL w obrazkach: jak wtedy było nam dobrze!". Tata przepiękny wazon, piżamę w spidermany i mapę miasta z zaznaczonymi klubami gejowskimi. Mama dostała książki Mackiewicza, a babcia Tyrmanda. Łukaszek też się bał, że dostanie książki, ale dostał coś znacznie gorszego.
- Same ciuchy! - jęknął załamany.
- Ciuchy są fajne - odparła siostra, która chyba jedyna była zadowolona ze swoich prezentów. Co prawda książkę "Tabliczka mnożenia dla opornych" odłożyła na bok, ale zostały jeszcze najróżniejsze gadżety.
- Co to za sznurek? - zapytała babcia.
- To jest smycz - wyjaśniła siostra. - Można na tym powiesić telefon, albo klucze, albo jeszcze coś innego, a ta jest fajna, bo z limitowanej serii z podpisem gwiazdy serialu!
- Smycz! Jak dla psa! - prychnął pogardliwie dziadek. - Jeszcze obroża do kompletu!
- Obróżkę też mam! - zaszczebiotała radośnie siostra Łukaszka i pokazała maleńki, czarny paseczek.
- Śliczna - zachwyciła się mama. - Do czego ją zakładasz?
- Do niczego! - odparła dumnie siostra. - To jest na noc poślubną! A jak się uda to i na przedślubną!
Wieczorem Hiobowscy zasiedli przed telewizorem. Niestety, do wyboru były tylko filmy lub teleturnieje. Z filmów do wyboru były: "Upadek" - o ostatnich dniach Hitlera, "Stalingrad", "Poznańska masakra pyrą mechaniczną" - parodia filmów gore, czy nieśmiertelne "Szklane pułapki" i "Keviny".
- To może teleturniej - zaproponował tata Łukaszka.
Teleturnieje miały same świąteczne wydania. Celebryci i aktorzy zasiadali na fotelach i marszczyli swoje gładkie czoła nad odpowiedziami. A pytania był trudne.
- Jak miał na imię Adam Mickiewicz? - pytał jeden z prowadzących. - a, Adam, be, Mickiewicz, ce, Spielberg!
Celebryci i aktorzy długo poszukiwali dobrej odpowiedzi...
- Nie no, tego nie można oglądać - zirytowała się mama.
- Kiedyś wszyscy wiedzieli takie rzeczy - popierał tata i wspomniał o ogólnym upadku kultury wysokiej.
- Co to jest kultura wysoka? - zapytała siostra.
- Koszykówka - odparł Łukaszek.
Zrobiło się małe zamieszanie, bo każdy zaczął Łukaszka poprawiać, aż wreszcie przebił się dziadek i zaproponował, aby w celu uratowania świątecznej atmosfery włączyć radio. Rodzina się zgodziła. wyłączyła jeden aparat i włączył drugi, po czym rozsiadła po kątach i zajęła prezentami. Niestety, po emisji piosenki "Thank God, it's Christmas" grupy Queen zadzwonił do stacji radiowej jakiś oburzony słuchacz.
- Skandal! Skandal! - darł się do telefonu. - Jak tak można! Ja się poskarżę! Ja napiszę! Do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka!
- Ale o co chodzi? - zapytał zdumiony prezenter.
- No jak to o co? Jestem ateistą! Siedzę w domu...
- Nie jest pan w pracy?
- Co? Nie. Bo w tym katolickim grajdole oczywiście w Christmas nikt nie pracuje! Ja to jeszcze jakoś zniosę, to zawłaszczanie przestrzeni publicznej, bo samo Christmas jest fajne, choinka, prezenty, kebab świąteczny i tak dalej. Ale God? Na litość boską, czy Christmas musi być łączona zaraz z God?! Czy Christmas nie może być samo, neutralne religijnie Christmas?
- To co pan proponuje?
- W ogóle nie grać tej piosenki Queen! Zamiast niej grać "Last Christmas" zespołu Wham!
Poleciała piosenka grupy Wham!, a po niej zadzwonił drugi słuchacz. Też był oburzony, ale czym innym. Konkretnie: wypowiedzią pierwszego słuchacza.
- Chciałbym zauważyć, że i "Thank God, it's Christmas" i "Last Christmas" to piosenki śpiewane przez gejów - powiedział drugi słuchacz miękkim głosem. - Co to znaczy, że jedną można puszczać a drugą nie? Komuś się gej nie podoba?
- To co pan proponuje? - zapytał prezenter zmęczonym głosem.
- Takiego homofoba to na pal by trzeba! Wtedy by zrozumiał geja!

Brak głosów