Stanwojenki

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Dziadek Łukaszka celowo nie kładł się spać dwunastego grudnia, tylko poczekał do północy i obejrzał pierwszy serwis informacyjny w telewizji. Mile się rozczarował. Informacje o stanie wojennym były na pierwszym miejscu. Dziadek z satysfakcją wyłączył odbiornik i poszedł spać, ale spał krótko. Wstał zaraz po świcie i sprawdzał dzienniki na wszystkich kanałach, a potem obudził resztę rodziny. Próbowali protestować, ale dziadek bezlitośnie zagonił ich przed telewizor.
- Co to jest? - zapytała babcia mrużąc oczy.
- Archiwalne wydanie Teleranka, który miał polecieć w dniu wprowadzeniu stanu wojennego - objaśnił dziadek.
- Aaaa, bo dzisiaj jest rocznica - powiedziała siostra Łukaszka.
- Skąd ty to wiesz??? - Hiobowscy byli zaskoczeni.
- W "Hedonce" o tym piszą...
- Niemożliwe! - i Hiobowscy zażyczyli sobie dowodu. Dziadek był uskrzydlony. Wreszcie naród odzyskuje pamięć! Siostra przyniosła gazetę i zaprezentowała artykuł. Faktycznie, był. Opowiadał o tym, że wprowadzono stan wojenny w nocy. Milicjanci chodzili po mieszkaniach i przerywali ludziom pożycie intymne. Dziadek odłożył "Hedonkę" zniesmaczony.
Koło południa pojechali do centrum handlowego na zakupy. Nawet mało wnikliwy obserwator mógł zauważyć zmianę dekoracji. Pomiędzy choinkami, mikołajami i bombkami pojawiły się transparenty z napisem "promocja z okazji stanu wojennego". Promocjami były objęte telewizory, zabawki-czołgi oraz absolutny hit tej zimy - koksowniki. Były nowoczesne, lekkie, w różnych rozmiarach, przystosowane do spalania ekologicznego paliwa, a niektóre modele miały nawet podstawkę pod grilla. Cieszyły się olbrzymią popularnością wśród firm budujących drogi czy ochraniających pustostany pobudowane podczas wielkiego boomu budowlanego sprzed kilku lat.
W markecie zobaczyli plakaty reklamujące jakiś piknik związany ze stanem wojennym i dziadek uprosił rodzinę, żeby pojechać i zobaczyć. Miał nadzieję, że chociaż tam stan wojenny zostanie pokazany w odpowiednim, według niego, świetle. Zawiódł się niestety srodze.
Piknik faktycznie był imponujący, wymagał sporej przestrzeni, więc kosztem wielu milionów euro zorganizowano wystawę zamykając przy okazji kilka najważniejszych arterii w mieście. Większość mieszkańców była zła i pomstowała na władzę, na korki, na rozrzutność decydentów oraz na sam stan wojenny. A dalej było jeszcze gorzej. Wśród malowniczo porozstawianego sprzętu z epoki można było się przejść ścieżką dydaktyczną i uwiecznić to na zdjęciach.
- Zachęcamy! Zapraszamy! Uczmy się o stanie wojennym - zachęcali poprzebierani aktywiści pod płótnami z napisami "Stan wojenny - dzień, który zmienił Polskę". Można było zrobić sobie fotografię z milicjantami przy radiowozie - "Stań tam, gdzie stało ZOMO!". Pobladły z gniewu dziadek spojrzał na babcię. Ale babcia nie triumfowała. Stała, patrzyła na czołgi i trzymała się za serce.
- Boże - babcia naprawdę musiała być wstrząśnięta, skoro taki wyraz padł z jej ust. - Jak ja się wtedy bałam! Jak zobaczyłam czołgi na ulicach to przypomniałam sobie Niemców... I wojnę... I... - babcia przerwała, obróciła się i poszła do samochodu. Hiobowscy poszli za nią, jedynie tata Łukaszka zmarudził chwilę na poszukiwanie syna. Wyciągnął go uszczęśliwionego spod jakiegoś czołgu, gdzie wraz z innymi chłopakami bawił się w wojnę.
- Nie wolno! Nie wypada! - strofował go tata.
- Ale dlaczego? Przecież czołgi to czad!
- Nie wtedy!
- To kiedy są czad?
Tata Łukaszka tłumaczył synowi, że ta wystawa upamiętnia pewne wydarzenie, kiedy to Polacy strzelali do Polaków. Łukaszek nie mógł w to uwierzyć.
Wieczorem w domu oglądali telewizję. Każdy kanał, ze względu na rocznicę, nadawał w czerni i bieli. Znaczki stacji były przyozdobione a to czołgiem, a to czarną wstążką, a to dwoma palcami ułożonymi w literę V. Wiadomości były głównie o stanie wojennym. Posłowie w Sejmie przerzucali się projektami. Jedni chcieli uczynić ten dzień wolnym od pracy, inni chcieli go uczynić świętem państwowym, a jeszcze inni chcieli w ten dzień zakazać handlu poza sklepami należącymi do jednej sieci handlowej.
- Co dziadek taki smutny? - zaszczebiotała radośnie siostra siadając koło seniora.
- Echh... Bo ten stan wojenny... Niby wszyscy wiedzą, niby wszyscy obchodzą, a wszystko jakoś tak... Czy ty mnie słuchasz?
- Fufam.
- To co ty jesz?
- Pierniczka - i siostra zaprezentowała dziadkowi torebkę słodyczy. Były tam lukrowane czołgi, koksowniczki, telewizorki, wrony i facjaty generała. - Chce dziadek schrupać Jaciecha-Wojruzelskiego?
To proste pytanie rozsierdziło strasznie dziadka. Krzycząc i tupiąc dał upust gromadzącej się przez cały dzień złości. Że naród świętuje w sposób wynaturzony, płytki i bezrozumny. Że stan wojenny to nie tylko trzynasty grudnia, ale długi okres krzywdy i niesprawiedliwości.
- Jak to długi? To kiedy on się zakończył? - zapytał Łukaszek.
- No, kiedy? - dziadek podparł się pod boki i spojrzał po rodzinie w oczekiwaniu odpowiedzi.
- Dwudziestego drugiego lipca. Tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku - uratowała sytuację babcia Łukaszka. - Stan wojenny trwał ponad półtora roku.
- No coś takiego! - zdumiał się Łukaszek. - A ja myślałem, że to był jeden dzień!
- Właśnie! - poparła go siostra. - Coś jak walentynki. Takie stanwojenki!

Brak głosów

Komentarze

Ostre!

:)

Vote up!
0
Vote down!
0
#40331

palce lizać. Ja tak z Jasiem i Panią Krakowską nie potrafię. Ale się staram.

Vote up!
0
Vote down!
0
#40346