S.E.K.S.

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Hiobowscy na spacerze spotkali w parku pewną panią. Pani też była na spacerze, ze swoim synem i psem. Hiobowscy obsiedli stolik na tarasie parkowej kawiarni i raczyli się deserem, a pani siedziała obok. Cały stolik miała zajęty: książką, gazetą i papierami.
- Dziwne - powiedziała siostra Łukaszka miażdżąc bakalie ślicznymi ząbkami. - Zobaczcie, takie stara i ściągi pisze.
Hiobowscy zaczęli psykać z rozdrażnieniem a potem gremialnie zaczęli przepraszać panią przy sąsiednim stoliku.
- Ależ nic się nie stało - uśmiechnęła się sympatycznie pani. - Wcale się nie obraziłam. Tym bardziej, że nie piszę ściąg.
- A co? - interesowała się siostra Łukaszka.
- Książkę.
- O Jezu! Całą książkę!
- To proste. Biorę dwie rzeczy, które Polakom podobają się najbardziej - pokazała na stół. Leżały tam "Miłość nad rozlewiskiem" i "Wiodący Tytuł Prasowy" - i łączę je w jedno. To nawet proste.
- Łał - powiedzieli Hiobowscy, jedni z podziwem, inni ze zniesmaczeniem.
- A to mój syn - pokazała hasającego po parku dzieciaka z psem.
- Idź, pobaw się z kolegą - zasugerowali Łukaszkowi rodzice.
- Z nim? Przecież jest mały.
- Ale wiele umie! - odparła pani. - Umie zwołać kolegów i wie kiedy należy znicze zapalać!
Łukaszek wbił ręce w kieszenie i leniwym krokiem (był przecież starszy!) poszedł nawiązać konwersację. Wrócił zdumiony.
- On nic nie rozumie co ja do niego mówię.
- Bo w nim nie ma ani kropli polskiej krwi - rzekła z powagą pani. - Za to są wszystkie inne. Albańska, albinoska, antyloholenderska, argentyńska...
- Jak to: ani kropli polskiej? - zdumiał się dziadek Łukaszka. - A pani?
- Y... E... - zacięła się pani i niespodziewanie zaproponowała aby pójść na spacer.
Przechadzka upłynęła w niezwykle miłej, sympatycznej i przyjaznej atmosferze. Właściwie cały czas mówiła pani. Mówiła o sobie i o swoim życiu.
Babcię oczarowała powrotem z miasta na wieś, odkryciem na nowo świata konfitur, wiejskiego świtu, spracowanych rąk, ludzi prostych a serdecznych. Chociaż sama pochodziła z miasta i w tym mieście była... Ho-ho, kim on była! To jednak wybrała wieś. Ludzie prości a serdeczni, choć nie wszyscy. Było takie plemię chorych, krzywych, garbatych z nienawiści o piskliwych głosach i pewnych poglądach politycznych.
Przychylność dziadka zdobyła intymnym wyznaniem jak z tym światem żegnała się jej śmiertelnie chora matka. I chociaż ona sama nie wierzyła w Boga to załatwiła mamie sakramenty. A samo cierpienie i towarzyszenie w odchodzeniu miało wymiar mistyczny nieomal i bardzo ją otworzyło na drugiego człowieka. Chociaż ten ksiądz, co wtedy przyjechał, to on był dokładnie taki jak czasami we "Wiodącym Tytule Prasowym" opisują. I zapewne wszyscy tacy są.
Paradoksalnie mama Łukaszka najbardziej chłodno odnosiła się do nowo poznanej. Niby miała ona pod pachą ten stygmat pewnej części inteligencji, czyli "Wiodący Tytuł Prasowy". Niby mówiła szczerze, patrzyła prosto, uśmiechała się szeroko, ale coś było nie tak. Niemniej kroczek po kroczku pani powoli mama Łukaszka przekonywała się do nowej znajomej. Tym bardziej, że ona wszystko tak ciekawie opowiadała, i wszystko ze swojego doświadczenia. A doświadczenie miała przebogate, bo i kosiła łąki i sadziła sałatę, że o kilku mężach nie wspominając. Rozwód nieraz jej życie ratował i jak to dobrze, że takie coś istnieje...
Tata Łukaszka został wygrany opowieściami o świecie przyrody. Drzewa! Krzaki! Robaki! Psy! Koty! Gile! Gile z nosa zimą! Bulwy ziemniaków! Podwiązywanie pomidorów! Praca na roli plus szacunek dla wszystkiego co żywe, a zwłaszcza dla psów, mających często ciężki los w gospodarstwach wiejskich. Ale nie u pani. Opowieść o ratowaniu szczeniaczków wycisnęła mu wręcz łzy z oczu. Bo tak się jakoś składa w okolicy zamieszkania pani, że im kto większy katolik, tym większy sadysta dla zwierząt. Tak, tak, ona wie co mówi, bo to wszystko widziała...
Siostrze Łukaszka bardzo się spodobały sercowo-łóżkowe perypetie pani. Pani była bowiem bezpruderyjna, wyzwolona, przebojowa, trzeźwo patrząca na życie i miała co opowiadać.
Łukaszkowi bardzo się spodobały przygody przedszkolne synka pani. Ale im więcej ich słuchał tym bardziej robił się sceptyczny. Stwierdził, że co prawda on do przedszkola nie chodził, ale chodzili jego kumple i mu opowiadali, że było inaczej. Jakoś nie docierało do niego, że to było dawno i wszystko mogło się zmienić.
Pani opowiadała kolejne historie. Jak to skoczyła ze spadochronem i okazało się, że zamiast spadochronu ma maszynę do szycia. Ale na szczęście nic jej się nie stało. Jak potrąciła rowerem w lesie hipopotama. Jak na imieninach koleżanki wypiła tylko, że miała szesnaście promili alkoholu. Jak jej ksiądz nie chciał dać podczas spowiedzi rozgrzeszenia a nawet wyrzucił z kościoła i uderzył w głowę klęcznikiem. Jak przypadkiem przejeżdżał koło jej domu Phil Collins. Jak...
- To co, lubicie mnie? Na pewno? - upewniała się pani. - To teraz wy opowiedzcie coś o sobie. Coś skrywanego. Niech wytworzy się między nami intymna więź... O, przepraszam na moment!
Nagle pani zauważyła jakąś staruszkę nad brzegiem stawu parkowego. Pani zatrzymała się, zmrużyła oczy i gwizdnęła na psa.
- Autorytet! Przynieś patyk!
Pies popędził między drzewa i wrócił niosąc w pysku kawał solidnej gałęzi. Pani indiańskim krokiem podkradła się do staruszki i zdzieliła ją gałęzią w głowę. Staruszka pisnęła i padła na trawę jak długa, a że była krótka (czytaj: niska) to padła szybko.
Hiobowskich zamurowało.
- Co pani robi? - wyjąkała mama Łukaszka.
- Nie widzicie? - powiedziała zimnym, beznamiętnym głosem pani. - Eliminuję niepożądany czynnik. Nie widzicie, że ona jest stara? I gruba? I niska? I wkrótce i tak by umarła? Wiecie co, idę po samochód. Tu ją utopimy i zawleczemy do wody. Może będzie z niej pożytek jako karmy dla węgorzy.
- Lecieć po kolegów? - zapytał jej synek.
- Nie, kochanie, ci państwo nam pomogą.
- To wariatka! - wyszeptał wstrząśnięty dziadek Łukaszka. Ale pani nie była wariatką, każdy jej ruch był celowy, każdy gest precyzyjny, a głos zimny i opanowany.
- Jak pani może?! - zdenerwowała się siostra Łukaszka. - Sama nam pani opowiada o pieskach, kwiatkach, o tym jak zmarła pani mama, a sama pani...
- Może kłamała - wstrzelił się Łukaszek.
- Czy nie rozumiecie, że to stare pudło może głosować nie na tą partię co trzeba? - wycedziła z pogardą pani i zmierzyła ich lodowatym spojrzeniem.
- Nie pomożemy pani - oświadczył tata Łukaszka. - Co więcej, dzwonimy zaraz po policję.
- A więc nie jesteście ze mną? A tak mnie słuchaliście! Tak się ze mną zgadzaliście!
- Bo pani fajnie opowiadała o egzotycznych rzeczach. Ale teraz? Po tym co pani zrobiła?
- Oł fak! Odkryłam się! - warknęła pani. Złapała synka za rękę i uciekła, krzycząc, że wyjeżdża daleko i żeby jej nie szukać. Z ujadaniem pognał za nią pies.
Hiobowscy stali i powoli budzili się z czaru wracając do rzeczywistości. Staruszka jęknęła i usiadła trzymając się za głowę. Pomogli jej wstać.
- Ta pani, którą spotkaliśmy, cierpi na S.E.K.S. - błysnął wiedzą naukową tata Łukaszka.
- Że co??? -zdumieli się Hiobowscy.
- Jaki seks? - zainteresowała się siostra Łukaszka.
- Nie seks, tylko S.E.K.S. To skrót. Od Syndrom Empatii Krzynę Subiektywnej.
- A przystępniej?
- Wrażliwość wybiórcza...

Brak głosów

Komentarze

I obyśmy te panią popędzili z Polski tak jak Hiobowscy. Tylko, że telefon na policję tu nie wystarczy.

oszołom z Ciemnogrodu

Vote up!
0
Vote down!
0

oszołom z Ciemnogrodu

#59036

Czyżby p. Monika ze skupu butelek od wina 0,75l a nie 0,7.

-----------------------------------------------------------
"Jeżeli państwo jest zbudowane na występku i rządzone przez ludzi depczących sprawiedliwość, niema dlań ocalenia" PLATON "Państwo"

Vote up!
0
Vote down!
0

----------------------------------------------------------- "Polska Niepodległa to Polska niebezpieczna" Lenin

#59039

Inspiracja ta sam co w odcinku "Znicze w Dzień Zwycięstwa, dodatek", czyli voit.salon24.pl
Warto poczytać cały blog.

Vote up!
0
Vote down!
0
#59041

Zajrzałem na tego bloga (Voit). Włosy stoją mi dęba do tej pory.

pozdrowienia

Gadający Grzyb

Vote up!
0
Vote down!
0

pozdrowienia

Gadający Grzyb

#59056

Precyzja i fachowość.
Gdyby ukazał się w formie książki to mam gotowy tytuł.
"Dom nad rozlewiskiem Gazety Wyborczej".

Vote up!
0
Vote down!
0
#59080