Nowi, część 1

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Zgodnie z tym, co zapowiedział pan dyrektor na początku roku szkolnego, pojawili się nowi uczniowie. Również w piątej a.
- Psze pani! - wydarł się okularnik z trzeciej ławki podczas pierwszej lekcji. - kiedy my też dostaniemy takie fajne siedzenia?!
- Jakie fajne? - spytała strasznym głosem młoda pani od polskiego.
- No, skórą obite i w ogóle - powiedział niepewnie okularnik, czują, że coś tu nie gra. I pokazał jedno z krzeseł na którym siedział jakiś nowy uczeń.
- Chętnie ci dam moje krzesło - powiedział uczeń. Okularnik wstał i dopiero wtedy zobaczył, że tamten siedział na wózku inwalidzkim. Piąta a przez chwilę litowała się nad głupotą okularnika.
- Ej, sorki, ale ja naprawdę nie widziałem - tłumaczył się okularnik.
- Kup se mocniejsze okulary! - poradziła mu jadowitym głosem dziewczynka, która prawie zawsze odzywała się jako pierwsza.
- Kto jest za tym, żeby go wywiesić za nogi przez okno? - zaproponował Łukaszek wskazując na okularnika.
- I puścić... - rozmarzył się Gruby Maciek.
Młodej pani od polskiego jakoś udało się opanować tumult. Okularnik został przekonany, że nikt go za okno nie wystawi a sam złożył publiczną samokrytykę i przeprosił kolegę na wózku.
- Tak, od tego roku nasza szkoła została w całości przystosowana do potrzeb niepełnosprawnych i mamy już takich uczniów - wyjaśniła młoda pani od polskiego.
okularnika nadal dręczyło sumienie. Na dużej przerwie, kiedy uczniów wypuszczono na dwór, okularnik nadal czuł się jakoś nieswojo. Podszedł do ucznia na wózku i przeprosił raz jeszcze.
- Jak masz na imię? - spytał okularnik.
- A wy? - odparł uczeń na wózku.
- Wy??? - zdumiony okularnik obejrzał się za siebie. Za nim stali Łukaszek i Gruby Maciek.
- Przyszliśmy cię przypilnować, tak na wszelki wypadek - wyjaśnił mu Łukaszek.
- Bo znowu coś skaszanisz, nędzna fiucino - uściślił Gruby Maciek.
Pogadali z nowym. Okazało się, że na skutek jakiejś choroby nie może chodzić i musi jeździć na wózku. Jakby tego mało, rodzice unieszczęśliwili go imieniem Sajmon.
- To Szymon, po angielsku - błysnął wiedzą Łukaszek.
- Ale ja mam Sajmon, pisane fonetyczne - stęknął Sajmon. Spytali się go jak woli i ustalili, że będą go wołać Szymek. Sajmon do tej pory dużo się uczył w domu, bo do szkoły chodził krótko i często je zmieniał.
- Czemu? - spytał Gruby Maciek.
- Bo mi dokuczali - wyjaśnił cicho uczeń na wózku i podał kilka co drastyczniejszych przykładów.
- O kurna - stęknął przejęty okularnik. - Zobaczysz, że tu zostaniesz, w naszej szkole jest fajnie...
- W łeb się puknij - zaprotestował Gruby Maciek. - Jak w szkole może być fajnie?
I się pobili. Kiedy Sajmon i Łukaszek im kibicowali nagle dotarło do nich, że na boisku zrobiło się podejrzanie pusto.
- O kurna, przerwa się skończyła! - zachłysnął się powietrzem Łukaszek.
- Co teraz mamy? - spytał Gruby Maciek.
- Niemca - wykrztusił okularnik przyduszany łokciem przez pytającego.
- Jak się spóźnimy, to będzie rzeźnia - stwierdził Łukaszek. - Lecimy!
- Ja popcham - zaofiarował się okularnik i stanął za wózkiem Sajmona.
- Dam radę! Dam se radę! - protestował Sajmon.
- Ale tak będzie szybciej! - rzekł okularnik i ruszył z kopyta.
- Gdzie on go wiezie? - zapytał Gruby Maciek.
- Do drzwi, na skróty.
- Przecież tam jest krawężnik!
- Racja! - Łukaszek poskrobał się po głowie. Dla nich, biegających na obu nogach nie stanowiło to żadnej przeszkody, nawet nie zwracali na niego specjalnej uwagi. Co innego wózek.
- Zabije go! - zawołał napiętym głosem Gruby Maciek. Okularnik faktycznie zapomniał o krawężniku. Z całym impetem walnął w niego wózkiem. Sajmon poleciał do przodu na mokry asfalt, na niego okularnik, a nich wylądował wózek. Natychmiast przygalopowali Łukaszek i Gruby Maciek i zaczęli ich rozplątywać.
- Ty idioto - Gruby Maciek dogadywał okularnikowi.
- Żyjesz?! Szymek, żyjesz?! - darł się okularnik.
- Rozjebałeś mi wózek! - Sajmon był tak przestraszony, że nawet nie płakał. - Stara mnie zabije!
- E, chyba nic się nie stało - wyjąkał okularnik. Wózek był w jednym kawałku. Nawet stał w miarę prosto. Gorzej było z jazdą. Kiwał się mocno, jedno koło było zgięte i skrzypiało.
- Co robimy? - Gruby Maciek spojrzał na Łukaszka, a ten objął komendę.
- Sadzamy Sajmona na wózek i wieziemy do drzwi, a dalej się zobaczy!
Pojechali ostrożnie przez puste boisko. Sajmona bardzo bolała lewa dłoń, miał ją zadrapaną do krwi. Dojechali do wejścia.
- Trzeba iść schodami - komenderował szeptem Łukaszek. - Może jeszcze zdążymy. Sajomn, ty w ogóle nie możesz iść?
- W ogóle.
- A nogami ruszasz?
- Też nie.
Po paru przymiarkach Sajmon objął jedną ręką za szyję Łukaszka, drugą okularnika i wiasił pomiędzy nimi podtrzymywany przez obu chłopców.
- My idziemy z nim do klasy, a ty wciągnij wózek po schodach - rzekł Łukaszek Grubemu Maćkowi i ruszyli. Wkrótce Gruby Maciek został z tyłu, wciągał powoli wózek, by nie narobić hałasu. Łukaszek z okularnikiem weszli na piętro i lekkim truchtem ruszyli korytarzem. Wzięli ostry zakręt w lewo i zderzyli się z kimś.
- W dupę jeża! - krzyknął odruchowo okularnik i wylądował na podłodze. Na niego zwalił się Sajmon, a nich jeszcze Łukaszek. Osoba, z którą się zderzyli obróciła się powoli. To była pani wicedyrektor. Była zła.
- Co wy wyrabiacie? - syknęła. - Ach... Poznaję! Piąta a! Baczność!
Łukaszek i okularnik posłusznie wstali. Sajmon siedział na podłodze i patrzył.
- Do ciebie też mówię chłopcze!
- Ale on nie może wstać, bo nie chodzi - wyjaśnił Łukaszek.
- W ogóle nie cbodzi, naprawdę - uzupełnił gorliwie okularnik.
- Nie róbcie ze mnie idiotki!
- Ja jestem inwalidą - wyjąkał Sajmon. - Jeżdżę na wózku.
- Ach tak? - pani wicedyrektor nachyliła się nad nimi. - W takim razie pozostał do wyjaśnienia jeden maleńki drobiażdżek. Gdzie jest wózek!
- Tutaj! - zadudnił Gruby Maciek i podszedł do nich pchając powoli wózek. Wózek kolebał się i sprzypiał niemiłosiernie.
- Ty jeździsz na tym wózku? - upewniała się pani wicedyrektor. - Na tym złomie?
- Wózek dachował - wyjaśnił okularnik.
- Wystarczy! Czy wy mnie macie za idiotkę?! Wszyscy dostają naganę! Gdzie macie lekcje!
- Tu, obok.
- Idziemy!
Sroga pani od niemieckiego była właśnie w trakcie sprawdzania listy obecności, gdy otworzyły się drzwi. Do klasy weszła dziwna procesja. Najpierw Łukaszek i okularnik wnieśli "na siodełko" Sajmona. Za nimi wszedł Gruby Maciek pchający skrzypiący wózek. Pochód zamykała pani wicedyrektor.
- Co się stało? - wyjąkała sroga pani od niemieckiego. - Albo nie. Nie mówcie. Nie wiem i nie chcę wiedzieć.
- Pani koleżanko... Klasa baczność! - rozległ się hurgot odsuwanych krzeseł. Pani wicedyrektor kontynuowała:
- Niedopuszczalnym jest, aby uczniowie wyczyniali podczas lekcji podobne ekscesy! Ta szkoła potrzebuje dyscypliny! Dzienniczki proszę!
- Taaak... - powiedziała sroga pani od niemieckiego z dziwnym uśmiechem. - Myślę, że wpisanie uwagi do dzienniczków radykalnie podniesie poziom dyscypliny na moich lekcjach. Mój Boże, że też sama na to nie wpadłam...
Pani wicedyrektor, niezrażona docinkami wypisała uwagi całej czwórce, szepnęła każdemu „zniszczę was” i poszła. Pani od niemieckiego westchnęła i kazała dziewczynce, która prawie zawsze odzywała się jako pierwsza, aby odwiozła Sajmona do pani pielęgniarki.
Po lekcjach mama Sajmona była bardzo zła, kiedy zobaczyła wózek. Zrobiła się jeszcze bardziej zła, kiedy zobaczyła dzienniczek swojego syna.
- Znowu trzeba będzie cię przenieść do innej szkoły - oznajmiła synowi. I dodała coś jeszcze o bydle w klasie i idiotach w gronie pedagogicznym. Ku jej zdumieniu Sajmon zaczął gorąco protestować. Przekonał swoją mamę, że chce zostać w tej szkole. Mama Sajmona zgodziła się, po czym zadzwoniła do rodziców Łukaszka, Grubego Maćka i okularnika z trzeciej ławki. Zażądała pieniędzy za wózek. Wybuchła straszna awantura.
Sajmon się tym nie interesował. Siedział w swoim wózku ze skrzywionym kołem i ściskał w rękach swój dzienniczek niczym największy skarb. Co kilka chwil zaglądał i czytał z przejęciem uwagę, jaką wpisała mu pani wicedyrektor.
"Za bieganie po korytarzu w czasie lekcji".

Brak głosów