Chodnik horror

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Pod szkołą zaczynało robić się dramatycznie. Hałdy śniegu oddzielające chodnik od jezdni i zalegające pod szkolnym płotem zaczynały się topić. Nocą jednak, to co się roztopiło - zamarzało.
- No i personel szkoły nie może wjechać bezpiecznie na teren placówki! - zdenerwował się pan dyrektor i zwrócił się do pana od wuefu:
- Proszę się tym natychmiast zająć!
- Może woźny... - bąkał pan od wuefu.
- Nasz woźny ma grupę inwalidzką i nie może się zajmować pracą fizyczną - poinformował go pan dyrektor. - Dzisiaj sprawa śniegu ma być rozwiązana!
Pan od wuefu poskrobał się po jajkach, potem po głowie, a potem przystąpił do rozwiązywania problemu. Sprawdził z jaką klasą ma mieć teraz zajęcia. Była to czwarta a. Poszedł do szatni dla chłopaków i oświadczył, że nie mają się przebierać w stroje do wuefu tylko w odzież wyjściową.
- Hurra! Idziemy na dwór! Pogramy w nożną na śniegu! - ucieszyła się męska część czwartej a. Ale pan od wuefu szybko wyprowadził ich z błędu. Ustawił ich na boisku i wręczył im łopaty od odśnieżania.
- Cały chodnik - zakomenderował. - Szybko!
Niestety, nie dało się ani szybko, ani wcale. Czwarta a zamiast pracować wolała gadać albo bić się łopatami (Gruby Maciek kontra okularnik z trzeciej ławki). Pan od wuefu już tracił cierpliwość, gdy nadciągnął ratunek w postaci pani pedagog.
- Pan ma złe podejście do dzieci - stwierdziła pani pedagog, kiedy na sam jej widok młodzieńcy z czwartej a w panice rzucili się szuflować śnieg.
- To skoro pani ma takie świetne to ja panią tu z nimi zostawię - rzucił złośliwie pan od wuefu i wycofał się do budynku. Pani pedagog wzruszyła ramionami i zobaczyła, że przed nią stoi okularnik z trzeciej ławki.
- Dostała pani moją walentynkę? - zapytał cicho. - Wysłałem mailem.
- Więc ten fotomontaż był od ciebie! - zachłysnęła się pani pedagog. - Jak śmiałeś, gówniarzu...
- Kocham panią - rzekł śmiertelnie poważnie okularnik. Pani pedagog potrząsnęła z rozpaczą głową. I dobrze zrobiła, bo poszerzyło jej się pole widzenia. Zobaczyła, że po chodniku pędzi na nich coś, co nie powinno się tam znajdować.
- Uwaga!!! Samochód!!! Wszyscy na bok!!! - krzyknęła przeraźliwie i widząc, że okularnik udaje żonę Lota pchnęła go w zaspę. Własnym ciałem. Upadli w śnieg, najpierw okularnik, a na niego pani pedagog. Za nimi z potwornym piskiem zatrzymało się wielkie, terenowe auto i wysiadł z niego jakiś facet.
- Jak pan jeździ, do cholery!!! - wściekła pani pedagog wygramoliła się z zaspy i otrzepała śnieg ze spodni w lamparcie cętki. Spojrzała na wtłoczonego w śnieg okularnika, który też z wolna zaczynał się podnosić.
- Pani jest ciężka - poskarżył się niewdzięczny okularnik i wypowiedział jedne z najbardziej lekkomyślnych słów na świecie:
- Powinna pani trochę diety...
- Milcz, szczeniaku!!! Jestem lekka jak piórko!!! - wrzasnęła ugodzona w mentalne żywe mięso pani pedagog i lewym prostym wbiła okularnika z powrotem w zaspę.
Zrobiła się straszna draka. Kierowca krzyczał, pani pedagog krzyczała. Ze szkoły wyłoniło się grono pedagogiczne, a w oknach szkoły momentalnie zaroiło się od twarzy uczniów.
- Co tu się dzieje?! - próbował opanować sytuację pan dyrektor.
- Ten kretyn jechał po chodniku! - pani pedagog nadal nie mogła się uspokoić. - Mógł mnie rozjechać!
- Wypraszam sobie! - odparł pan kierowca, który do tej pory pokrzykując "swołocz jedna" próbował odpędzić czwartą a od swojego auta.
- Jechał pan po chodniku? - zapytał surowo pan dyrektor.
- Nie pamiętam!
- Niech pan sobie nie robi jaj! - opierniczył go pan dyrektor.
- Proszę pana - zaczął kierowca. - Ja jestem poważnym biznesmenem, przedsiębiorcą. Ja nie jeżdżę ot tak sobie. Zawsze jak jadę to załatwiam jakiś interes. I spieszę się, bo czas to pieniądz.
- Ale chodnikiem?!
- Proszę pana! Ja jestem przedsiębiorcą, rozumie pan? Ja codziennie muszę sobie radzić w gąszczu najróżniejszych przepisów, często sprzecznych i niewykonalnych! Taka urzędowa jazda po chodniku to dla mnie chleb powszedni!
- Ale tak nie wolno, nie może pan jeździć po chodniku!
- Wie pan, dla mnie to nie jest problem. Mogę nie jechać, mogę nie załatwić tego interesu. Jedna z moich firm może upaść. Ja to przetrzymam. Tylko co pan powie ludziom, których będą musiał zwolnić? Że mają sobie szukać nowej pracy bo pan ma takie widzimisię? Zresztą i tak daleko nie ujechałem.
- Niech pan nie odwraca kota ogonem!
- O tak, proszę krzyczeć i pomiatać! Polska zawiść, polskie piekiełko! Do wszystkiego sam doszedłem! Tymi rękami, tym telefonem! W Stanach takich jak ja się szanuje, a w Polsce? W Polsce takim jak ja rzuca się kłody pod nogi! Pan w ogóle wie kim ja jestem?
- A wie pan kim jest mój stary? - wtrącił się niezawodny okularnik z trzeciej ławki i skłamał gładko:
- Jest ministrem Tego i Owego!
- Ciekawe, bo akurat przed chwilą z nim rozmawiałem - wydął wargi kierowca. - Opieprzyłem go, że jeszcze mi nie załatwił papużki falistej.
- Minister załatwia panu papużkę falistą??? - zdumienie pana dyrektora nie miało granic.
- Przecież jest po to, żeby służyć społeczeństwu! - przypomniał kierowca. - A poza tym ja na niego głosowałem! No i to bardzo uczynny człowiek...
- Proszę natychmiast zabrać uczniów do budynku - pan dyrektor polecił nauczycielkom. - I wezwać policję! Pani pedagog zaczeka tu ze mną.
Kiedy czwarta a wchodziła do szkolnego budynku Łukaszek zapytał dyskretnie młodą panią od polskiego czy ten pan kierowca zrobił źle.
- Oczywiście, że zrobił źle, a dlaczego pytasz?
- To w takim razie mu nie oddamy.
- Co mu zabraliście? - zapytała czujnie młoda pani. Gruby Maciek pokazał coś na umorusanej dłoni i wyjaśnił lakonicznie:
- Wentyle.
Młoda pani od polskiego spojrzała przez okno. Kierowca miotał się wokół swojego auta wygrażając pięściami.
- Czy ktoś was widział?
- Nie...
- Oddajcie mi to. Natychmiast - skonfiskowała im wentyle. - I nie mówcie o tym nikomu!
Szli jeszcze przez jakąś chwilę w milczeniu, a młoda pani dodała jeszcze:
- Jak ja się cieszę...
- Myślałem, że nas pani opierniczy - wyznał szczerze Łukaszek.
- Jak ja się cieszę - powtórzyła młoda pani. - Że jesteśmy po tej samej stronie...

Brak głosów