W Małpim Gaju, czyli brzana i andrus

Obrazek użytkownika jwp
Blog

Kiedy szanujący się andrus przygładzał plerezę à la Elvis Presley i wkładał krawat z małpą wspinającą się po palmie, oznaczało to, że udaje się na całonocną kimę, czyli zabawę w Małpim Gaju. Do Parku Jordana, gdzie w każdą sobotę i niedzielę grała orkiestra Kazimierza Syski, chadzało pół Krakowa; od Zwierzyńca i Krowodrzy po Podgórze. Zwykły ubaw, czyli danzing kończył się o godz. 22, kima zaś trwała do rana. Miejsce, zwane Małpim Gajem, to okrąglak tuż przy głównym wejściu do parku od strony Błoń, gdzie pomiędzy sześcioma klonami skonstruowano podwyższenie w rodzaju altany dla orkiestry pana Kazimierza (klarnet, gitara, bęben, kontrabas, harmonia).

Niniejszy tekst to fragmenty mało znanej książki Pani Katarzyny Siwiec - "Andrusów Król" - obszerne fragmenty publikuję za zgodą autorki.

Na kimie bawiło się zazwyczaj trzysta, czterysta osób; było w czym wybierać. Dziewczyny przychodziły w małych grupkach, po dwie, trzy, czasem cztery. Siadały razem na ławeczkach, naprzeciw rządku chłopaków i… wybierały wzrokiem (bo wybiera, tak naprawdę, kobieta). Wszystkie w obcisłych miniówach, pończoszkach z obowiązkowym z tyłu szwem, który jedna drugiej poprawiała, żeby był idealnie pionowy do samych kostek. Do tego niezastąpione „koszyki” - buty wysoko sznurowane na koturnie, bluzeczki z krótkimi rękawkami, najczęściej w paseczki, i włosy spięte w kucyk. W tych modnych „koszykach” brzany były smukłe, zgrabne i, jak zapewnia Makino, miały nogi od ziemi do samej szyi. Chłopcy wkładali zamszowe buty, wąskie spodnie, a pewności siebie dodawała im samodziałowa, szeroka w barach marynarka w piękną jodełkę. I jeszcze kolorowe, pasiaste skarpetki.

Damsko męskim relacjom daleko było do dzisiejszej swobody i bezpośredniości. Człowiek myślał nad każdym słowem, żeby nie urazić, nie zbłaźnić się, czegoś głupiego nie palnąć. Przenigdy nie używało się w towarzystwie dam wyrazów wulgarnych; zresztą zwierzyniecka gwara nigdy taka nie była. Po zabawie odprowadzało się dziewczynę grzecznie do domu, ewentualnie umawiało się z nią na następny tydzień. Całowało się na pożegnanie w rękę lub – jeśli damie szumiało jeszcze wino - w usta. I to było wszystko, na co można sobie było pozwolić bez ryzyka przekroczenia dobrych obyczajów.

W Małpim Gaju piło się markowe, eleganckie wina (Blanca Flor, Mistella, La crima), nie jakieś tam wino marki „wino”. Używając długiej szklanej fajeczki, paliło się porządne papierosy: Camele, Morisy, Old Goldy.

Kazimierz Syska ze swoją kapelą przygrywał do tańca głównie szlagiery z lat 1910-1950. Pewnie dlatego Makino, jako stały bywalec potańcówek w Małpim Gaju, zna ich dzisiaj mnóstwo. W powyższy repertuar wprawiał się już jako dwudziestolatek, bo kiedy panu Kazimierzowi ciążyła głowa i musiał pół godzinki odpocząć (co oznajmiał rzucając hasło: przerwa! Albo: grojcie se sami!), Makino z kolegami (Leszek Machnikowski, Jurek Ornicki i in.) kombinował szybko pakę na wszystkie obecne na estradzie instrumenty i wiara bez żadnych przeszkód mogła bawić się dalej.

Andrus w wersji lux.

Zwierzyniecki szyk wymagał utrzymywania w nienagannej formie obuwia oraz fryzury. W obu przypadkach liczył się błysk. Pożądany efekt – jeśli chodzi o lakierki - osiągało się za pomocą kremu Nivea (jedyny wówczas dostępny i niedrogi krem), który starannie rozprowadzało się lekko zmoczoną w wodzie watką. Jeśli andrus nie dysponował brylantyną, błysk plerezy gwarantowało użycie smalcu jako niezawodnego nabłyszczacza (zwłaszcza, jeśli impreza odbywała się wieczorową porą), a rezultat potęgowały światła reflektorów. Do pielęgnacji butów zamszowych używało się gumowej gąbki i specjalnej kredy. Dla każdego andrusa buty były nie mniej ważne jak czapka, a może nawet ważniejsze.

Marynarz, K…a, Jan.

Kiedy Olkowi puścił się pierwszy wąsik i stanął przed komisją wojskową, bez zbędnych deliberacji skierowano go do marynarki. Dobrze się stało, bo, jak mówi, kocha morze za jego sto odcieni i kolorów. Obyło się nawet bez wnikliwych badań i dodatkowych pytań, bo okazało się, że stylowy wąs pasuje do marynarki wojennej jak ulał. Jego posiadacz w efekcie trafił do Ustki, gdzie znajdował się Ośrodek Szkolenia Specjalistów Morskich. Tam, w kompanii sterników odbył dziewięciomiesięczny kurs podoficerski, po czym, ze stopniem mata czyli morskim odpowiednikiem kaprala przeszedł od razu na jednostkę pływającą. Trafił mu się okręt „Burza”, na którym „wybranżował” – bo tak to się mówi – 25 tys. mil morskich. Zanim wyszedł do cywila, zaliczył sztorm o sile 10 stopni w skali Beauforta, kąpał się w najgłębszym miejscu Bałtyku (przy Gotlandzie), oglądał góry lodowe i pływające kry. Był m. in. w Portsmouth, Talinie i Szpitzbergenie, dokąd jednostka odprowadzała prof. Stanisława Siedleckiego, udającego się na największą z norweskich wysp, by założyć na niej polską stację badawczą Hornsund (1957 r.).

Trzy spędzone na morzu lata nie były czasem straconym także od muzycznej strony. Sprawiły, że Makino umie dzisiaj śpiewać nie tylko o Krakowie. Połknął bakcyla muzyki szanty grając na gitarze w zespole okrętowym „Morskie Orły”, gdzie udzielał się razem z kontrabasistą, skrzypkiem i akordeonistą. Śpiewało się te stare, marynarskie przeboje, układane nierzadko przez anonimowych autorów, którzy mieli w sercach morze i poświęcili mu całe swoje życie (Piraci, Morze nasze morze, Ta biała pustynia). Rozbrzmiewały na marynarskich sylwestrach, koncertach dla załogi, imprezach na morzu i w kantynach. Makino włącza je dziś do swego repertuaru, a kiedy śpiewa szantę O marynarzu, który brzydko się nazywał (jak brzydko - patrz wyżej), nie ulega wątpliwości, że wilkiem morskim morze zostać każdy, jeśli tylko dostatecznie pokocha tę białą pustynię wśród lodowych gór, gdzie życie jest szare i cięższe od chmur. Nawet, jeśli urodził się w Krakowie.

Aleksander Kobyliński wyszedł na ląd ze stopniem bosmana, czyli sierżanta w cywilu. O latach spędzonych na morzu przypomina mu dzisiaj dość często powtarzający się sen, w którym tony śledzi i innych ryb wypływają na powierzchnię brzuchami do góry. To wydarzyło się naprawdę przy zdawaniu bomb głębinowych, kiedy jedna trafiła w ławicę śledzi. Wtedy kapitan zarządził zejście do szalup i przymusowy połów, więc cały pokład zapełnił się tonami śledzi, sandaczy i dorszy, które trzeba było szybko jakoś zagospodarować. Potem aż do znudzenia były ryby smażone, duszone, mrożone i jakie tam jeszcze wymyślił mający łeb na karku okrętowy kucharz. Beczek z solonymi śledziami starczyło na jakieś 2-3 lata.

O służbie w marwoju (marynarce wojennej) przypomina mu trwały ślad – tatuaż. Właściwie nie chciał go mieć, ale koledzy go złapali, doprowadzili na siłę do stanu odurzenia, a nazajutrz obudził się z obwiązanym prawym ramieniem, sycząc z bólu i suchości w gardle. Piękne koło ratunkowe z napisem ORP „Burza” musiał mieć, wedle zwyczaju, każdy kto szedł do cywila. Taki sam tatuaż ma 176 marynarzy w Polsce, bo tylu służyło w tym samym czasie na „Burzy”. Po latach, dwóch ludzi mu ten tatuaż…pocałowało. W dowód szacunku do marwoja. Pierwszym był dyrektor jednego z domów kultury na Śląsku, drugi to ktoś z Suwałk czy Olsztyna. Zauważyli charakterystyczny obrazek na ramieniu, kiedy Olek przez występem przebierał się w garderobie. Obaj dyrektorzy mieli identyczny tatuaż.

Nie ma już dzisiaj „Burzy”, ale Makino, gdy zatęskni, może oglądać na Skwerze Kościuszki w Gdyni jego wierną replikę. A „Burzę” wspomina z łezką w oku, zazwyczaj przy porannym goleniu (została pocięta na żyletki).

Marynarskie ciągoty Makino zaspokaja dziś uprzyjemniając swoją muzyką wycieczkowe rejsy po Wiśle.

A teraz z innej beczki.

Brak głosów

Komentarze

Lubię te klimaty- prawdziwych mężczyzn, czy jak mówiła Babcia- "galantów'.To mineło chyba bezpowrotnie.Nie ma już tego szacunku dla dziewczyn,a chyba i one tego już nie chcą.Tak mi to wygląda,gdy obserwuję młodych wzajemne relacje.O ileż oni są od nas,starszego pokolenia,ubożsi.Ode mnie -jak zwykle.I pozdrowienia tez -jak zwykle.

"Nie lękajcie się!"J.P.II

Vote up!
0
Vote down!
0

"Nie lękajcie się!" J.P.II

#168827

Witaj i przepraszam, że z opóźnieniem, jestem troszkę zagoniony. Galanty kawaler, tak. Kindersztuba i choćby podstawowe zasady szacunku dla starszych, rodziców i kobiet. Jak to się mówiło ? - Ach ta dzisiejsza młodzież. Zawsze aktualne. Mamy naprawdę świetną młodzież, nie całą, niestety to jak ich chowa szkoła, państwo i media, a czasem nawet rodzice wola o pomstę do Nieba i pasy na gołą dupę. Może nie Galanty, ale swoje chłopaki... Pozdrawiam Serdecznie jwp Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.
Vote up!
0
Vote down!
0

jwp - Ja też potrafię w mordę bić. Hr. Skrzyński - Panie Marszałku, a jaki program tej partii ? Marszałek Piłsudski - Najprostszy z możliwych. Bić kurwy i złodziei, mości hrabio.

#169017