Odejście diabła

Obrazek użytkownika trinevo

<p>Rezygnacja z ubiegania się o stanowisko posła lub senatora, ogłoszona dziś w TVN24 przez Jana Rokitę, jakoś niespecjalnie zaskakuje, gdy się pamięta o tym, w jaki sposób przez ostatnie miesiące był on traktowany przez swoich partyjnych kolegów. Już od dawna pisało się o jego marginalizacji, zwracano uwagę, że nie pozwolono mu przemówić na ostatniej konwencji PO, że w wyborach samorządowych dokładnie wyczyszczono listę krakowską z ludzi z nim związanych (co zresztą sprawiło, że poparł on kandydata PiS-u, budząc wściekłość obozu Tuska i Schetyny). Czary dopełnił ostatni konflikt z młodymi działaczami partii w Krakowie o kształt listy wyborczej do wcześniejszych wyborów.</p><p>Jeśli zatem coś może tu w ogóle dziwić, to to, że Jan Rokita odszedł z polityki w ogóle, miast spróbować startu z jakiejś innej listy. Chociaż to wcale nie wydaje się postępowaniem bezsensownym. Ponieważ nie odszedł z partii, można przypuszczać, że nie spodziewa się, by odniosła ona spektakularne zwycięstwo. Zapewne liczy się coraz bardziej z możliwością powtórnej przegranej, a w takiej sytuacji bez wątpienia w Platformie nastąpi dość burzliwa dyskusja nad przywództwem Donalda Tuska. Wtedy będzie można wyjść z cienia i oddać się kolegom do dyspozycji, mając na koncie dość dobry kapitał: konsekwentnie, do samego końca okazywaną publicznie lojalność wobec PO, uniknięcie bycia "renegatem" (określenie senatora Niesiołowskiego) zasilającym obce szeregi, a w dodatku nie wyprowadzenie z PO swoich ludzi ku politycznemu unicestwieniu (jak zrobił chociażby Marek Borowski), lecz przechowanie ich na przyszłość i ewentualną próbę przejęcia cugli.</p><p>Sensowne jest to także z innego powodu. Wolta wykonana teraz, tuż przed wyborami, byłaby zupełnie niewiarygodna. A już przyjęcie propozycji (zresztą dość ogólnikowej) premiera Kaczyńskiego i zaprzęgnięcie do rydwanu PiS-u stałoby się gwoździem do trumny. Bo nie tylko trzeba by się wyrzec wszystkiego, co się dotąd przez dwa lata o tym rządzie powiedziało (a było tego naprawdę dużo), ale i dość solidnie skrytykować własną partię za zupełnie bezsensowny styl bycia partią opozycyjną, jaki PO przyjęła.</p><p>Jan Rokita był jednym z niewielu polityków, których poważałem, uważając, że wyróżniają się na tle innych posłów, i że o coś im w tej polityce chodzi. Ostatecznie i całkowicie straciłem doń szacunek w chwili, gdy wziął udział w pamiętnej nocnej konferencji prasowej, wraz z kolegami grzmiąc o politycznej korupcji po ujawnieniu przez TVN "taśm Begerowej". Wszystkie dotychczasowe sztuczki erystyczne, manipulacje i demagogię, będące chlebem powszednim polityka (chociaż wcale nie koniecznością, ale z tej furtki mało kto korzysta) uznawałem w jego wykonaniu za dopuszczalne, bo jednak trzeba do polityki podchodzić z dużą dozą pobłażliwości i wiedzieć, kiedy i co jest tam teatrem (przykład najlepszy to prowadzone przezeń kuriozalne publiczne rozmowy koalicyjne z PiS-em, tuż po wyborach). Ale wtedy właśnie, w czasie tej – oko zmruż – spontanicznej konferencji (aż się prosi cytat z "Misia": "- Jak to? To tak przypadkowo przechodziłaś z tragarzami? – Tak jest, przechodziliśmy! Bardzo cię polubiłem, chłopie! Musisz koniecznie do nas wpaść.") Jan Rokita przekroczył Rubikon. Człowiek, który wypłynął i zabłysnął dzięki śledzeniu prawdziwej politycznej korupcji w komisji rywinowskiej, za rzecz taką samą, z pełną powagą i w bardzo mocnych, ostrych słowach, uznał jeden z setek personalnych handelków, jakie się na Wiejskiej po dziś dzień odbywają już od lat (w niejednym zapewne sam uczestniczył), traktując widzów (w tej liczbie i swoich wyborców) jak imbecylów, którym można wmówić naprawdę wszystko. Zrównał się tym samym w moich oczach z resztą sejmowych kolegów, zupełnie tracąc format.</p><p>Cóż, trzeba mu oddać, co mu się należy. Niewątpliwie był jednym z autorów przełomu politycznego w Polsce w roku 2005. Niewątpliwie był wyrazistym politykiem. Niewątpliwie był sprawnym, niebanalnym mówcą. Był jednym z kilku (dosłownie) posłów, których wypowiedzi słuchałem, gdy pojawiał się w jakimś studiu, mając gwarancję, że nie będzie to – excusez le mot – pieprzenie kotka za pomocą młotka.</p><p>Czy wróci? Na pewno nie zdziwi mnie to, tak jak nie dziwi mnie jego aktualne odejście.</p>

Brak głosów