I - Niech ida na cholerne pomostówki

Obrazek użytkownika mona
Kraj

 Obiecałam, że napiszę dlaczego należy, bez względu na koszty, wysłać na emerytury- nawet pomostowe- tzw. "doświadczonych" pedagogów, wiernych apolegotów jeszcze bardziej "doświadczonych" pedagogów, którzy - na nasze szczęście - już cieszą się na ogół "zasłużonymi", psia krew, emeryturami.

Przez co rozumiem grupę ludzi, dzięki którym m.i. maluchy dźwigają swoje straszne wory z ciężkimi książkami, krzywiąc sobie mięciutkie jeszcze kręgosłupy i ogólnie niszcząc zdrowie. Dzięki którym szkoła stała się miejscem okrutnych zabaw, straciła autorytet, straciła jakiekolwiek poparcie społeczne, straciła misję, dając podwaliny pod to coś, co funkcjonuje w sferze publicznej, zwane na ogół wykształciuchem.

Przypominam: wykształciuch to człwoiek nierozumiejacy znaczenia słowa "wykształciuch" ( definicja zresztą kradziona, ale już nie pamietam, gdzie wyczytana - za to trafna naj mało co).

Oczywiście wnoszę tu bardzo pożądane zastrzeżenie - popełniam grzech uogólnienia. A jak inaczej mam napisać to, co zamierzyłam? Wywołując do tablicy po nazwisku?

Kochani nauczyciele, którzy się "nie poczuwacie" - Was doceniaja rodzice. Naprawdę! Was, pracowników szkolnych świetlic, Was - mających zapał i pomysł.Nie wiedzą, jak Wam to powiedzieć, nie znają - w wiekszości - innych niż materialne dowodów wdzięczności, więc przynoszą Wam po prostu kwiaty. Ale swoje o Was wiedzą. Nie Was mam na myśli.

Jako preludium: pierwsza fala korupcji, źródła wszelkich porażek, przyszła do szkół już w okresie "przejściowych trudności" komuny.Od tego się zaczęło.

Ale ta najgorsza, najbardziej paskudna faza - to czas kartek.

Może spłycam problem, próbując znaleźć racjonalne wyjaśnienia, ale na to nie było mocnych: większość ludzi wykombinowała metody, pozwalajace jakoś urwać z roboty, kiedy "rzucili towar". Nauczyciele nie mogli wyskoczyć do kolejki, nawet po "najwyższą konieczność", ogólnonarodową używkę - papierosy!

Sklepy i kioski były oblężone, coraz trudniej było "załatwić" coś na miejscu i coraz trudniej wynieść po zamknięciu: w blokowiskach ze stu okien patrzą argusowe oczy - i widzą wszystko! Wtedy zaczęły pojawiać się w szkołach przemykajace się chyłkiem postacie w rodzaju "baby z cielęciną", z różnymi siatkami, reklamówkami, mniej lub bardziej wypchanymi torbami. Ostatecznie każdy miał prawo kupić coś " na mieście", więc latanie z tymi torbami przez matki mające "dojścia" mniej rzucało się w oczy - właśnie w czasie pracy.

 

To zaledwie promil problemu. Szkolne "karmicielki" nie robiły tego bezinteresownie, ale wdzięczność wobec matek - ekspedientek, matek "wszechmogących" itd. - mogła wyrazić się w jakiś oględny, dyskretny sposób. Czasy były takie więcej rozpaczliwe. "Niech pierwszy rzuci kamieniem..."

Ale sprawy przybrały inny obrót, potęgując do n-tej zjawiska, które i bez nich charakteryzowały mizerię obyczajów, zwyczajne olewactwo "grona pedagogicznego", głębokie przekonanie, że szkoła należy z samego założenia do tegoż grona, które jest kwintesencją spraw wszelkich, zaś dzieci są tam niemiłym, acz koniecznym elementem. O wiele bardziej przedmiotem, niż podmiotem.

O tym swoistym zasilaniu "pań" wiedzieli wszyscy, od rodziców - po same dzieciaki, także dokonale obyte, osłuchane z problemami dnia codziennego, z rozmowami, w których słowa "kolejka" i "załatwić" były na porządu dziennym.One przyuważyły to natychmiast, ale...im też jakoś to się mieściło w ramach normalności..

Do czasu, kiedy zarówno dzieci, jak z czasem - rodzice - wszyscy zacżęli zauważać niezwykłe formy nauczycielskiej wdzięczności, czyli ewidentne, nachalne faworyzowanie dzieci "wszechmogących" matek. Sprawa dotyczyła nie tylko ocen, ale też zachowania: nawet w sytuacjach skrajnych te dzieci okazywały się z reguły "mniej winne". Dotąd dotyczyło to pociech nauczycielskich, dzieci miejscowych VIPów, itp. Te "nietykalne" były zawsze, zjawisko było rozpoznane, zupełnie normalne w skorumpowanym kraju, co jasno się przekłada choćby na dzisiejsze układy korporacyje. Ale nagle ich jakby mocno przybyło.

Tak, tak, wiem: świat nie jest sprawiedliwy, zarówno matkom jak dzieciom nie jest obce pojęcie pani, która się "uwzięła", stare zreszta jak sama szkoła.I tak oczywiście bywa. Nauczyciel też człowiek, a matki bywają różne - tak, jak różne są dzieci. Wszystkich nie da się lubić jednakowo.I właśnie tak na to patrzono, nie słuchano ostrzeżeń, nie zareagowano w porę. A można było ukrócić proceder, który obniżał autorytety, ośmieszał pedagogów, który legł u poczatku złego.

 

Wszystko to mało mnie to obchodziło, moje dzieci kłopotów nie miały - problemu nie było.Czysty egoizm.

Jednak w końcu wpadło mi to w oko: zwróciłam uwagę na przypadek krańcowy - dziecka z ewidentnym ADHD ( wtedy jeszcze problem chyba nie był rozpoznany), które zaczynało wizytę koleżeńską od skakania po łóżkach, fotelach, stołach - a zachowanie w szkole niewiele odbiegało od zachowania na "wizytach", co sprawiało kłopoty przede wszystkim samemu dziecku. Oczywiście było dokuczliwe, więc - nielubiane. "Pani" - akurat i ambitna( a narażona - z racji wychowawstwa na uwagi w pokoju nauczycielskim) i ogólnie mało cierpliwa, robiła nieustanne piekło zarówno dziecku, jak matce - na oczach całej "wywiadówki".

I nagle problem znikł jak sen złoty.

Dziecko sporządniało od jednej wywiadówki do następnej, okazało się niezwykle zdolne, szalenie inteligentne, etc, etc - choć oczywiście nic sie nie zmieniło. Tylko matka okazała się "wszechmogąca" - pracowała jako ekspedientka w najbliższym, osiedlowym, dużym sklepie. Wszyscy ją znaliśmy, więc...

Od przynoszonych "pani" tobołków nie zniknie problem ADHD. Początkowo właśnie to niektórzy z nas pomyśleli: to dziecko powinno być leczone! Dokarmianie "pani" nie rozwiąże jego problemów. Ale inni odebrali całą historię tak, jak należało, w kategoriach zwykłego, ordynarnego przekupstwa.

W moim przypadku był to pierwszy wyraźny sygnał. Odtąd z ciekawością przyglądałam się mechanice zjawiska, o którym opowiadały oburzone, rozgoryczone dzieciaki.No, ale - jeśli moje nie miały kłopotów...przecież nie zmienię świata, prawda?

Szkoła szybko schodziła schodziła na psy - na moich oczach.

Pewnie, wszystko zależy od kultury osobistej delikwenta, od jego poczucia godności, ale...dajmy spokój tej kulturze.Proszę wejść do pokoju nauczycielskiego i zerknąć na "prasę" czytaną przez tzw. grono...

Gołym okiem można było zauważyć dziwne przyjaźnie, które raczej nie miałyby szans w normalnych warunkach, na nachalne dowody wdzięczności w postaci podciągania ocen. Liczył się jeszcze "czerwony pasek" na świadectwie ( chyba dzięki tym praktykom zmalało jego znaczenie?) , a wszyscy dostać go nie mogli - i w tej nieuczciwej konkurencji przegrywały dzieci, którym się to wyróżnienie należało.

Nie obyło się bez awantur - i dalszy ciąg w kwestii pojmowania sprawy przez "grono" można wyczytać w słynnych kronikach policyjnych, w których sprawca zapodaje: " panie władzo, ta budka telefoniczna tak szybko na mnie jechała..."

 

Tak to działało: winna była "budka telefoniczna", cały otaczający świat: kiepskie zarobki, wredne dzieci, wredne matki - te rozplotkowane czarownice, które "mają czas na wystawanie w kolejkach"...Nie wątpię, że poczucie własnego upodlenia miało w tym udział. Nikt nie lubi, kiedy go sumienie uwiera - trzeba jakoś temu sumieniu wytłumaczyć złożoność zjawiska.

Kaganek oświaty powoli gasł w błocie.

"Panie" odrabiały pańszczyznę, uznały szkołę zło konieczne - miejsce, w którym płacą pensję, przynoszą żarciuszko i inne deficytowe dobra. I to były g ł ó w n e powody, zmuszające nieszczęśnice do przebywania w tym paskudnym, wrogim miejscu.

Dzieci stały się kamienistą rolą do zaorania, ale wysiłek siewu - przestał być konieczny. Co się tylko dało - przerzucano na prace domowe, szkoła "kształciła" metodą ad modum Minelli - durnych tabelek typu "data - fakt, wzór -definicja". Większość dzieci nie rozumiała z tego nic - albo prawie nic, bo nie wiązało się to z uruchomieniem wyobraźni. Własnoręcznie - w przypadkach nagłych - odrabiałam lekcje za połowę dzieci z bloku ( szybko się zwiedziały, że jest takie pogotowie!) , mogę coś o tym powiedzieć.

Pod hajrem - spotkałam wtedy nauczycieli wspaniałych, pracujących za darmo, zaganiających dzieciaki przed czekającym ich egzaminem wstępnym - na dodatkowe zajęcia w czasie, kiedy już nie musiały w ogóle pokazywać się w szkole.Chodziły tam, bo nie przyszło im do głowy, że można odmówić wychowawcy, który w ciągu roku uczył ich zupełnie innego przedmiotu!

Wszystkie z tej klasy zdały.

A był to straszny rok.

Pamiętam taką scenę: moje szczęśliwe dziecko, które odnalazło się na czele listy (dodam - w bardzo "wydziwianym" liceum" ) siedzi pod innym liceum - szkołą koleżanki, równie uszczęśliwionej. Obie dziewczynki przysiadły w chłodku, wśród krzewów, na jakiejś metalowej rurze, ogradzającej skromny ogródek przed wejściem - całe rozszczebiotane, beztrosko majtające nogami, czekające już tylko, aż wypalę papierosa, żeby nie truć ich w samochodzie.

Jakoś głupio mi było stać z papierosem pod szkolnymi drzwiami, więc zeszłam na niższy poziom, na chodnik leżący znacznie niżej, niż sama szkoła.

I nagle zobaczyłam, jak ulica zaczęła zapełniać się tłumem jakichś wymiętych, zmęczonych dzieciaków z plecaczkami. Wyciekały strumyczkami ze wszystkich stron, z kilku ulic wychodzących na niewielki placyk przed szkołą.

- Skąd się ich nagle tyle wzięło? - pomyślałam - i dlaczego wszystkie ciągną do tej właśnie szkoły?

Ale kiedy doszły, okazało sie, że niekoniecznie chcą do tego konkretnego liceum, że wędrują od szkoły do szkoły, wchodzą do wszystkich, które stoją na drodze, o których wiedzą, że gdzieś są. To były te przegrane - nie znalazły swoich nazwisk na liście.

Przed chwilą dumna i szczęśliwa - znalazłam się nagle "...w krainie Mordor, gdzie zaległy cienie...". Dziewczynek nie udało się ustrzec przed tym widokiem. W samochodzie, którym wracałyśmy do domu, nie było już radosnego szczebiotu.

Było to pierwsze pokłosie zaburzonych metod "kształcenia".

Ale nie ostatnie.O czym w następnej części.

 

 

 

 

Brak głosów

Komentarze

zyskamy wszyscy a szczególnie dzieci i młodzież odciążona tym postrkomuszym nasieniem, zatruwającym polski system edukacji.
Hall,ówę też na POmost!
pozdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#7959