Przeciw poezji ipsacyjnej

Obrazek użytkownika Romek M
Kultura

Współczesna, młoda poezja, czyli ta zdefiniowana po 1989 jako poezja naszych czasów, wprawdzie jeszcze nie wywołuje we mnie odruchu wymiotnego, ale już reaguję na nią alergicznie, co objawia się narastającym znużeniem, poczuciem senności i bezsensu. Kiedy biorę do ręki tomik współczesnego młodego poety otrzepuje mnie. Może poezja ta ma wywoływać tego typu reakcję? Wcale bym się temu nie zdziwił, gdyby tak było w kilku przypadkach, ale nie podejrzewam ogółu młodych twórców o świadomie przyjęcie takiego założenia, dla poezji jako zjawiska, w ogóle. Tego typu odruch, to raczej efekt mojego uczulenia na pewien rodzaj pisania. Uczulenia na co? Na ksenofobistyczny nurt w państwie poetów. Język wewnętrzny niedostępny dla profanów. Ale także na biegunowo odmienny nurt populistyczny, bazujący na szokowaniu i łechtaniu. Poezję facecjonistyczną. Jest to tak samo jak ten pierwszy trend, poezja o niczym, a jej głównym celem jest ekwilibrystyka językiem, żonglerka słowem, bądź konstruowanie kwadratowych jaj.

Ktoś mógłby się obruszyć, że tak nieprofesjonalnie dzielę współczesną młodą poezję na ksenofobiczną i facecjonistyczną, choć nawet każdy laik doskonale wie, że obowiązujący obecnie nurt postmodernistyczny dzieli się zupełnie inaczej. Nurt ten (do którego wlicza się nie tylko poezję postbruLionową ale również neoklasycyzm i neolingwizm) traktuje literaturę jako swoistą grę, intelektualną zabawę, a jego teksty karmią się innymi tekstami pod transparentem wyrafinowanego pastiszu. Bo przecież nic głębszego w tej bezsensownej egzystencji nie uchodzi robić jak tylko przedrzeźniać ze smakiem przeszłe pokolenia wykazując się zarówno znajomością przedmiotu jak i prezentować modną postawę wycofania.

Konwencja żartu zawsze pozwala na eskapizm. Innym sposobem na osiągnięcie tego celu jest wygłoszenie jakiejś własnej prawdy, ale koniecznie owiniętej samozaprzeczeniami, aby przypadkiem nie być posądzonym o dogamtyzm. Taka poezja nie może być ani na chwilę serio. Powinna być zajęta ciągłym wycinaniem numerów lub zaskoczeń. Byle tylko ktoś przypadkiem nie pomyślał, że ja tak myślę rzeczywiście. Jest to taka nibyprawda ukryta za maską prawdy. Pisanie zmierzające zawsze do jednego stwierdzenia: czy coś w ogóle można traktować na serio? Życie to przecież bezsensowny żart.

Szczytem hipokryzji jest moim zdaniem odrzucanie przez całą współczesną młodą poezję problematyki społecznej, używając argumentów rynkowych. Ponoć to czytelnik nie jest zainteresowany tego typu problematyką, optując za osobistym widzeniem świata. Stąd ta tak zwana mała prywatyzacja poezji. A ja się pytam, jaki kurna czytelnik? Skąd miałby się wziąć czytelnik współczesnej poezji? Nie ma kogoś takiego. Już sama duma środowisk nowopoetyckich ze swego totalnego wyalienowania, wyklucza istnienie czytelnika.
Poeci stworzyli własne małe państwo, w którym obywatelstwo posiąść mogą wyłącznie poeci. Obywatele poeci - rzec by można ironicznie. W państwie tym, co chwalebne, tylko starzy poeci posiedli przywilej wolności mówienia. Jeśli jesteś młody i chcesz zostać przyjęty do grona, musisz pisać postmodernistycznie. Najlepiej tak, aby można cię było zakwalifikować do jednej z trzech królujących dykcji. No, ewentualnie zostać namaszczonym przez któregoś z papieży neoawangardy. Ale praktycznie tylko w ramach jednego z usankcjonowanych metajęzyków można sobie pozwolić na odrobinę dezynwoltury. Najistotniejsza bowiem jest nie tyle forma, co podejmowana problematyka. Wiadomo, że dykryminującym twórcę jest jego zaangażowanie, (nie tylko społeczne ale i twórcze)Passe jest podejmowanie problematyki wspólnotowej, które mogłoby być próbą rozpoznania świata. Taki jest warunek sine qua non dopuszczenia do elity.

Młodych poetów nie interesuje ani dramatyzm istnienia, ani drugi człowiek, ani wspólnota. Nie interesuje ich także dziedzictwo historyczne. Najważniejsze jest ja i chwilowe odczucie błogości wynikające z poczucia opisywania swojego świata. Taki werbalny onanizm.

Spróbowałem posegregować negatywne przymiotniki opisujące tą poezję. Ułożyły mi się w cztery zasadnicze grupy:
1) żartobliwa; opisująca przerażenie; relatywistyczna (eskapiczna)
2) bluźniercza; wulgarna; buntownicza; ekshibicjonistyczna (prowokująca)
3) enklawowa; sekciarska; nieufna (ksenofobiczna)
4) pospolita; bełkotliwa; naskórkowa; o niczym (banalna)

Opisując małe, prywatne życie, małe prywatne prawdy, poezja (literatura) ucieka od problemów społecznych, Właściwie tłumi je, bo staje się watą która wciska się w umysły w miejsce rzeczy istotnych. Czy literatura powinna służyć tłumieniu społecznych konfliktów? Zapytam się jeszcze inaczej, złośliwie, używając drażniącego postmodernistów słówka : czy taka powinna być jej rola?

Przecież poezja jest buntem. Przeciwko schematom myślenia, manierom pisania, układom środowiskowym. Buntem totalnym. Tymczasem dziś pisanie to jest konfromistyczna paplanina. Ciamcianie językiem po klawiaturze. Dziś, kiedy właśnie poezja powinna być podobna raczej do graffiti. Oszczędna i celna. Pisana pod presją czasu. Z bacznym rozglądaniem się na boki i do tyłu. Stawiająca pytania ważne dla tej niewielkiej grupki ludzi, którzy jeszcze myślą. Których głowy nie zostały jeszcze wypchane telewatą. Bzdurą jest mówienie, że poezja wspólnoty zdechła. Że pisanie, które przeniknięte jest ideą, jest dla ludzi ograniczonych, lewaków, ewentualnie dla sekciarzy.
Moim zdaniem jeśli poeta pisze po polsku to znaczy że wybrał. Czy język nie określa wspólnoty?
Czy celem każdego człowieka nie powinno być poszukiwanie Prawdy?
I nie jest prawdą, że jest prawda Herberta, Różewicza czy Norwida. Są tylko różne (mówiąc językiem internetu) ścieżki dotarcia do Prawdy. Każdy ma inną, bo każdy ma inny kod dostępu.

Literatura utraciła swą pozycję na własne życzenie. Stając się wyłącznie autoterapią dla piszącego, olała czytelnika, a on olał ją. Poezja stała się slangiem. Nie jest już w stanie pomóc nikomu, na zakorzenienie się w świecie, poza samym piszącym. W ten sposób spełnia się wprawdzie częściowo postulat budowania przez poetę wspólnoty. Z tym że jest to wspólnota pacjetnów oddziału neurologicznego.

Czy poezja zaangażowana rzeczywiście traci z punktu swojego widzenia sprawy metafizyczne, wolnościowe i egzystencjalne jak uważali krytycy starej sztuki, tej powstałej przed 1989, przeciwnicy paradygmatu romantycznego?

Postaram się odpowiedzieć na to stawiając pytania.
Jakie są główne cechy poezji romantycznej? Nie jest to przypadkiem metafizyczność i apoteoza wolności?
A czy banał i bełkot nie są sposobem, na zagadywanie rzeczywistości? Wypełnianie czasu czczym gadaniem aby nie słyszeć ani żadnych pytań ani nawet własnych myśli? Po co to? Aby zagadać prawdę, a może nawet i śmierć? Banał ma zająć całą przestrzeń. Nie dopuścić do zadawania pytań. Czy nie jest to ucieczka od pytań egzystencjalnych?

Krytykowanie w czambuł wszystkich zdobyczy młodej poezji byłoby nie w porządku.
Dlatego przedstawię, dla przeciwwagi cztery cechy pozytywne, które starała się ona promować

1) odrzucenie wzniosłości, pathosu, zadęcia, przemądrzalstwa i megalomanii
2) założenie, że poezja nie powinna nudzić nawet za cenę drażnienia ( ale tu jest bardzo wąska granica pomiędzy tym co może być jeszcze uznawane za ożywcze drażnienie, a co już jest nihilistyczną prowokacją)
3) naturalny język, można powiedzieć, że wręcz niepoetycki, słuchając którego wie się że autor autentycznie mówi od siebie,
4) mieszanie zjawisk kultury wysokiej i masowej, bez uszczerku dla tej pierwszej (nobel dla tego kto wie jak to zrobić)

Brakuje tu tylko jednej cechy. Moim zdaniem dzisiejsza polska literatura, a więc i poezja musi być zaangażowana, albo nie będzie jej wcale. Żyjemy bowiem w czasach kiedy zagrożona jest nie tylko Prawda. Ale również Dobro i Piękno. Cały grecki kanon estetyczny i etyczny. W jego miejsce nie wdziera się wcale kultura barbarzyńska (to byłoby jeszcze do przyjęcia) ale potężny koń trojański antykultury, z założenia mający za zadanie zniszczyć trzy kolumny, na których już nie opiera, a chwieje się nasza cywilizacja.
Stąd mój postulat brzmi : w czasach gdy mechanizmy i wytwory kultury, stworzone po to by przekazywać prawdę stały się narzędziami do manipulowania, to poezja powinna stać się medium.

Brak głosów

Komentarze

Bardzo ciekawy artykuł ze śmiałym wezwaniem do zaangażowania w poezji. To trochę, jak próba powrotu do Nowej Fali. Który z młodych poetów odważy się jednak na środowiskowe samobójstwo? Sami mistrzowie Nowej Fali (litościwie nie będę powtarzał ich nazwisk) uciekli w prywatność i większość z nich tworzy z pozostałymi "wielkimi" stadną rodzinę poprawnej politycznie elity. Jak długo będzie trwało ich dobre samopoczucie?

Vote up!
0
Vote down!
0

http://www.nessundormablog.com

#87226

że to tylko kwestia czasu. I to niezbyt długiego :) To jest równocześnie odpowiedź na dwa pytania - który z młodych poetów odważy się na środowiskowe samobójstwo, oraz jak długo będzie trwało dobre samopoczucie Ziewajewskich i innych nowofundlandów? :))

Vote up!
0
Vote down!
0
#87320

Ciekawy tekst. Myślę, że podobnie jest w innych dziedzinach. "Cywilizacja" poprawiana przez lewusów zjada własny ogon (żeby tylko ogon...)

Vote up!
0
Vote down!
0
#87237

Tekst oceniam jako ciekawy i potrzebny. Bo ja np. nie wiedziałam, że istnieje jakaś polska poezja współczesna;))). Widziałam tylko bełkot o niczym. Taka podkultura (pradon! miało być "popkultura") udająca kulturę... Tak w piosence, jak w poezji. I chyba całej reszcie? Wiecie... Jak przewodnik oprowadza po Wrocławiu, to pokazuje, owszem katedra, kościół, aula, rynek, kamieniczki, to tamto, ale znacznie ważniejsze są... krasnale (obrzydliwe potworki, nieślubne dziatki niemieckich gipsowych "łozdubek" ogrodowych), niż fakt, że akurat w tych dniach Muezum Naodowe ma wystawę skarbu średzkiego...

Vote up!
0
Vote down!
0
#87248

Ci świetny artykuł o Muzeum Narodowym w ostatniej GP. Dzięki za miłe słowa :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#87321