Komu sondażyk, komu?

Obrazek użytkownika Romek M
Kraj

Nie wierzę w sondaże. To wszystko co podaje się jako wynik żmudnych badań na reprezentatywnej próbie ble ble ble - jest dla mnie śmieszne.

Nie wierzę też w żadne wyniki takich badań. Od kiedy zapoznałem się z mechanizmami, które rządzą tego rodzaju rozpoznaniami, bawi mnie bardzo kiedy jakiś polityk z poważną miną, snując jakieś niezwykle frapujące historie, podpiera się na ich wynikach jak pijany na kuli.

Badacze nastrojów doszli, kiedyś tam do wniosku, że ludzie są istotami społecznymi i chcą należeć do tak zwanej większości, bo w grupie czują się raźniej. Sondażownie tę większość im z radością wskazują. Czuwają jednak, czy ta przewaga jest wyraźna i czytelna. Poważnym "badaniom" często przychodzą w sukurs "poprawni" publicyści, wspierając "przodującą" grupę sondażową artykułami (oczywiście w prawomyślnych mediach) na temat "ciemnej strony mocy", która depcze po piętach biednej drużynie Luke'a Skywalker'a. Dzieje się tak najczęściej wówczas gdy zachodzi niepokojące zjawisko spadku poparcia dla partii przyjaznych "grupie sprawującej władzę". Pojawiają się wówczas historie o mścicielach w moherowych beretach, którzy przygotowują się do desantu na spokojny lud boży. Ci nienawistnicy mają ponoć na wszystkich parkingach i podjazdach wbijać krzyże, aby nikt z cywilizowanych ludzi nie mógł zaparkować swego pojazdu i te ple,ple. Gdy to nie skutkuje, można przejść do bardziej wyrafinowanych metod. Na przykład wyraźnie i jasno pokazać na słupkach, że jakieś "dziwaczne partie" mocą zakulisowych rozpytań potencjalnych wyborców, stają się z dnia na dzień "czarnymi rumakami" tej kampanii. Pojawiają się kolejni jeźdźcy bez głowy, którzy porywają za sobą milczące dotychczas tłumy, a gumowe penisy stają się nagle hetmańskimi buławami. Jaki cel może mieć takie przedstawienie preferencji wyborczych? Sądzę, że oprócz aktu desperacji, tak przedstawiony wynik ma udowodnić, iż każde ugrupowanie posiada potencjalną możliwość dostania się do parlamentu (co jest prawdą) i jest na najlepszej do tego drodze (co już nią być nie musi). Oczywiście tego rodzaju działanie może stać się samospełniającą się przepowiednią. Co niekoniecznie jest dobre, bo wprawdzie gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść, ale przecież gdy ich wiele, dopiero można mieszać w kotle: Buchaj ogniu, kotle wrzej. Bagnistego węża szczęka, niech w ukropie tym rozmięka, że tak powiem za Szekspirem. Tymczasem przecież nie od dziś jest wiadomo, że najbardziej stabilne systemy polityczne są dwupartyjne (np.USA, Japonia, Wielka Brytania). Czyżby więc komuś stabilność systemu przeszkadzała?

Temat można rozwijać. Każdy wynik sondażu analizować pojedynczo i dorzucać jako kolejny przykład manipulacji. Mnożyć pytania. Ale mi się wydaje, że w skrócie i na dwóch ogólnych przykładach w wystarczający sposób można pokazać na czym mniej więcej polega manipulacja sondażowni i do czego może (ma) to prowadzić. Można snuć dalej tę opowieść, lub też bezkrytycznie podniecać się wynikami, tylko po co? Czy nie lepiej po prostu nie kierować się sondażami, a wyłącznie zdrowym rozsądkiem i głosować za tym, do kogo jest się przekonanym?

Brak głosów