Weselnicy

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj


Słysząc o nowym pomyśle min. Kudryckiej, zastanawiam się, czy to nie jest kolejna inicjatywa, która za chwilę będzie wyciszana – niepodobna bowiem, by PO nagle chciało podciąć gałąź na której siedzi. Na razie napływają wieści, że Kudrycka chce zapoznać się ze stanem inwentarza na uczelniach pod kątem „dorabiania sobie na boku” przez kadrę naukową, co w naszym kraju przyjmuje postać „oblatywania” rozmaitych placówek przez „utytułowanych” gości, którzy swoimi tytułami „podtrzymują” ten i ów kierunek, swoją wyrozumiałością wzmacniają „przepustowość uczelni” (tzw. bezstresowa edukacja – minimum pał, maksimum zadowolenia studentów i władz), a za to wszystko dostają godziwy pieniądz. Wszystkie strony są zadowolone z takiego obrotu rzeczy, ponieważ studenci nie muszą się uczyć (stopnie za czesne), placówka naukowa ma wszystko w papierach jak należy, a przy okazji dostaje kasę od studentów, „oblatywacze” nie muszą się przygotowywać do zajęć, tylko je klasycznie odbębniają (o ile na nie w ogóle przyjeżdżają), a kasa leci. Eldorado, słowo daję, któremu mogła kiedyś zagrozić ustawa lustracyjna dotycząca środowiska akademickiego, lecz tę, jak wiemy, to środowisko skutecznie oprotestowało, każąc się za pomocą swych najwybitniejszych jednostek, całować w tylną część ciała. Nie ma w tym zresztą niczego nadzwyczajnego, wszak proceder „życia z fuch” w szkolnictwie wyższym możliwy jest właśnie dzięki temu, że jego beneficjenci to w głównej mierze peerelowska kadra „naukowa”, która tytułów dochrapała się dzięki wsparciu „partii robotniczej” i odpowiedniej „postawie ideowej”, a która żadnego wkładu w rozwój nauki nie ma, bo i mieć nie może. To wspomniane wsparcie i ta postawa liczą się oczywiście po dziś dzień, gdyż wielu z tych, co „obalali komunizm”, jak np. słynny prof. Reykowski, psycho-socjotechnik Jaruzelskiego, za swoje zasługi w tymże obalaniu żyje sobie obecnie nawet lepiej niż za komuny.

Eldorado to można by ukrócić dzięki gruntownej kontroli owego „oblatywania”, no ale przecież to całe zastępy „naukowej korporacji” wsparły PO w „obalaniu kaczyzmu”, jakże więc tak teraz zaglądać tym wszystkim PO-entuzjastom do portfeli i garderoby? Jakżeby to wyglądało, gdyby się okazało, że nie tylko kierunki na poszczególnych uczelniach podtrzymywane są dzięki fikcyjnym mechanizmom, ale i że tak naprawdę dydaktyka w wielu szkołach polega na udawaniu uczenia (dotyczy to obu stron – prowadzący udają, że uczą, zaś studenci udają, że nabywają wiedzę, bo nawet nie kryją, że interesuje ich wyłącznie „papier”)? Jakżeby to wyglądało, gdyby się okazało, iż cały „wielki sukces polskiego szkolnictwa” po 1989 r. to jedna gigantyczna potiomkinowska wioska? Jakżeby na tym tle prezentowały się „instytucje kontrolne”, które przecież także z całkowitą powagą oblatują rozmaite placówki naukowe i wystawiają swoje certyfikaty? Jakżeby to było, gdyby i te instytucje przeżerała, aż ciężko wypowiedzieć to słowo, korupcja? No i kto by się zajął zjawiskiem gnicia w polskim środowisku naukowym - gnicia na taką skalę?

Oczywiście nie można winić ludzi, którzy nie mają w nauce nic do powiedzenia, którzy udają, że są naukowcami, a z racji peerelowskich przywilejów, ciągną swój wózek dalej, odchowując czujnie kadry przydupasów, które znakomicie się w tym paradygmacie odnajdują, wiedząc, że bycie miernym, lecz wiernym znakomicie procentuje na „drodze kariery” (zawsze można zostać dziekanem albo kimś więcej, jeśli ma się dostatecznie giętki kręgosłup). Oni bowiem nie są w stanie ani konkurować z naukowcami z prawdziwego zdarzenia (częstokroć nawet nie znają języków obcych, a o czytaniu literatury wychodzącej na Zachodzie nawet nie chcą słyszeć), ani rozwijać nauki w naszym kraju – pozostaje więc klasyczne odwalanie chałtury, za co, jak za objazdowe granie po weselach, są całkiem godziwe wynagrodzenia. I tak jak zespoły weselne zmuszone do grania po kilkanaście godzin, a nawet i po parę dni z rzędu, tak i nasi naukowi chałturnicy biorą na siebie po setki godzin dydaktycznych i wiele etatów, bo przecież tego się od nich oczekuje.

Gdyby Kurdycka chciała teraz ten proceder ukrócić, to nie tylko ściągnęłaby na siebie błyskawicznie „klątwę” tego środowiska, lecz musiałaby zarazem podważyć sensowność „reform szkolnictwa wyższego”, które w Polsce postpeereloskiej przyjęły generalnie postać uwłaszczania się peerelowskiej nomenklatury „naukowej”, tworzenia „szkół-krzaków”, pseudorankingów uczelni i właśnie chałturzenia na niewyobrażalną skalę, a przecież nikt rozsądny nie chce ukręcać sobie sznura na własną szyję. Spodziewam się więc, że lada chwila nie tylko Kudrycka o tym pomyśle zapomni, lecz i „polskie wolne media”. Nie można wszak przerywać wesela, skoro „cała sala tańczy”.

http://www.dziennik.pl/polityka/article379247/Minister_przeswietla_dochody_profesorow.html

Brak głosów