W walce z polską wspólnotą

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj


B. Wildstein słusznie konstatuje, że w III RP, czyli postpeerelu, wielu mędrcom udało się wytworzyć antynacjonalistyczną fobię, której zadaniem było nie tylko zwalczanie polskiego patriotyzmu, lecz i uniemożliwianie zawiązania się naszej narodowej wspólnoty.

Oczywiście ta fobia miała swe fundamenty w inżynieryjnych, socjotechnicznych pracach mędrców poprzedniej epoki, którzy rekonstruowali patriotyzm w taki sposób, by przede wszystkim Polak kochał socjalizm, następnie ZSSR, potem blok sowiecki a w nim peerel, a przy tym nienawidził Niemców zachodnich, pamiętając zarazem, że są Niemcy bratni, wschodni, zaś, jeśli chodzi o okres zaborów, to żeby miał świadomość, że czym innym była wstrętna carska, biała Rosja, a czym innym Rosja po „Wielkim Październiku”, do którego wzdychali – zdaniem peerelowskich sowieciarzy – już co poniektórzy polscy poeci-romantycy (z pominięciem, rzecz jasna, Z. Krasińskiego, który po głupiemu, w proletariacie widział niszczącą, antycywilizacyjną siłę). Oczywiście tego rodzaju układanka mogła się trzymać kupy jedynie przy regularnym, pedagogicznym (a czasem resocjalizacyjnym) wymachiwaniu policyjną pałką, która tłumaczyła opornemu obywatelowi więcej niż niejeden czerwony mędrzec.

Gdy doszło do „obalenia komunizmu” i pałka została demonstracyjnie odłożona (co nie znaczy, że schowana), mędrcy okrągłostołowi uznali, że najgorszym z możliwych scenariuszy jest „puścić Polaków na żywioł”, gdyż wtedy rozpuszczą się jak dziadowski bicz. Miało to całkowicie racjonalne uzasadnienie – komuniści bali się, że żywioł może przestać się wsłuchiwać w przedstawicieli „strony społecznej”, którzy zresztą też się bali „polskiej wojny domowej” (z tego choćby względu, że mogliby utracić swoje zdolności przywódcze i zająć się jedynie pisaniem pamiętników, nie zaś dalszym dyrygowaniem), a konstruktywna opozycja bała się utracić „społeczny mandat”, który do negocjacji sama sobie przyznała. W końcu nie po to idzie się do władzy, żeby już na starcie wylądować za pałacową bramą. Koncepcja, by nie dopuścić do trwałego odbudowania się narodowej wspólnoty okazywała się więc niezłym zwornikiem obu „stron” okrągłostołowych „negocjacji” i stanowi też klucz do zagadki III RP. Proszę bowiem zauważyć, jak wokół tej właśnie sprawy od 20 lat krzątają się zgodnie czerwoni, zieloni, różowi, „ludzie mediów”, „artyści”, no i niezmordowani „edukatorzy” na ministerialnych stołkach, co zadbali o to, by polska szkoła stanowiła halę produkcyjną robotów lub w najlepszym razie analfabetów, których za rękę rozmaici oświeceni ciągnąc będą przez następne dekady (po zakończeniu edukacji).

Ale oprócz starej i nowej nomenklatury do tego stanu przyczyniła się przecież część hierarchów Kościoła, którzy zapominając o pielęgnowaniu polskości i narodowej wspólnoty przez Prymasa Tysiąclecia albo włączali się wprost w inżynierię społeczną charakterystyczną dla III RP (jej szczegóły opisuje Wildstein, więc już nie będę ich powtarzał), broniąc „zdobyczy okrągłego stołu” przed prawicowymi oszołomami albo przyglądali się jej z obojętnością, co doprowadziło nie tylko do podziałów w obrębie samego Kościoła i wiernych, lecz i do pewnego ogólniejszego zamętu. Polega ten zamęt na tym, że do dziś właściwie nie wiadomo, czy Kościół chce się trwale włączyć w odbudowanie wspólnoty narodowej, czy też z tej misji stopniowo rezygnuje, wychodząc np. z założenia, iż dla tejże wspólnoty nie ma obecnie żadnych poważniejszych zagrożeń. Część duchownych, których salon utożsamia z RM, wyraźnie zmierza do takiej rekonstrukcji, jednakże tajemnicą poliszynela jest to, że inna część duchownych właśnie tych odtwarzających wspólnotę działań firmowanych przez RM nie akceptuje uznając je za „politykowanie”. Istnieje więc pęknięcie w samym Kościele (uwidocznione po śmierci Jana Pawła II), które stoi na drodze do pełnej odbudowy wspólnoty.

Problem niemożności „wylania fundamentów” pod naszą narodową wspólnotę jest złożony i te kwestie, które tu przywołałem są nie jedyne do całkowitego zobrazowania istoty rzeczy. Szerzej starałem się pokazać te sprawy w moim niedawnym eseju o edukacji. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że antytradycjonalizm, jaki stał się leitmotivem III RP, analogicznie jak w peerelu, wsparty był „neotradycjonalizmem” (czy pseudotradycjonalizmem), no bo przecież należało jednak jakąś „nową tradycję” wraz z określoną obrzędowością powołać do życia. Bez jakiejś tradycji nawet tak potiomkinowski twór jak III RP nie ostałby się na rusztowaniach, więc z jednej strony, jak pisze Wildstein, już od 1989 r. głoszono „zmęczenie historią”, ale równocześnie wskazywano na te momenty historii, które wcale Polaków nie męczą, ale bardzo cieszą. Były to co zabawniejsze skrawki peerelu oraz „kamień węgielny dziejów współczesnych”, czyli marzec 1968, kiedy to na jaw wyszły dzielne zamysły serc wielu. Najbardziej Polaków zaś miały cieszyć lata 80. - z naciskiem na ich radosną końcówkę („bezkrwawa rewolucja”), a potem już „siła spokoju” i „własny dom”. Z historii najnowszej cieszono się z wszystkich rządów poza „olszewikami” (o kaczystach nie wspomnę), którzy, jak wiadomo, chcieli Wisłę kijem zawrócić, na szczęście powstrzymały ich najzdrowsze siły narodu, później zaś już cieszono się z „powrotu Polski do Europy” oraz z pierwszych parad gejów na ulicach paru polskich miast. I tak na wesoło do dziś. Różnica między inżynierią społeczną za peerelu a tą dzisiejszą nie jest taka wielka, jakby się mogło wydawać, ponieważ epoka gierkowska stanowiła jeden wielki poligon socjotechniki, kiedy to łączono propagandę z rozrywką, a ludzie tamtej epoki, jak choćby M. Walter, należą do kreatorów rzeczywistości medialnej i dziś.

Na szczęście pojawiło się medium, które stało się obszarem ponownej integracji Polaków (i to niekoniecznie mieszkających tylko nad Wisłą). Bez cienia przesady można powiedzieć, że właśnie odbudowywanie wspólnoty zachodzi nie tylko na łonie (pękniętego) Kościoła, lecz i w przestrzeni społecznej, której zaistnienie umożliwia Internet. Odkąd jednak mędrcy spostrzegli, że do takich procesów integracyjnych dochodzi, także do Sieci przeniosła się walka z narodową wspólnotą polską. Musimy więc mieć świadomość, że „obalenie komunizmu” wcale nie miało za zadanie powołanie tejże wspólnoty, lecz dalszą atomizację społeczeństwa polskiego i zarządzanie konfliktami, prowadzącymi do trwałej polaryzacji między poszczególnymi grupami zawodowymi, wiekowymi itd. Gdyby bowiem w 1989 r. myślano w kategoriach narodowych i wspólnotowych, to dziś bylibyśmy normalnym krajem, a komuniści dawno siedzieliby w więzieniach wspominając czasy, gdy śpiewali „Międzynarodówkę”.

http://www.rp.pl/artykul/61991,329062_Polityka_i_pedagogika_historyczna_III_RP_.html
http://www.polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=402:edukacja-po-polsku&catid=143:dzielnica-publicystow&Itemid=198

Brak głosów

Komentarze

pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#24928