Poradnik dla eurokratów nowej generacji

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Blog

Rokita proponuje w ramach realizmu politycznego „wspierać resztki myślenia federalistycznego i rozszerzeniowego” w „UE”, dążyć do zakończenia wojny w Afganistanie i „przeciwstawiać się konsekwencjom niedobrych dla nas trendów”.

O ile jeszcze, co do wojny w Afganistanie, to bym się zgodził, o tyle wizja „wspierania resztek” czy nawet „wspierania resztek myślenia” wydaje się mało porywająca, jeśli to miałaby być jedyna polityczna przyszłość przed jaką staje nasz kraj. Jeżeli nie pozostaje nam nic innego, jak czekać i „przeciwstawiać się konsekwencjom” czegoś złego, to pociecha z takiej rady niewielka, a i skutki takiego działania, które właściwie polega na pogodzeniu się z losem, mogą być tylko opłakane, zwłaszcza że całe 20 lat polskiej polityki zagranicznej to właśnie taka postawa.

20 lat czekania. Żadnej poważnej wizji państwa. Żadnej poważnej reformy. Żadnego rozliczenia komunizmu. Żadnego poważnego sojuszu militarno-politycznego. Żadnej poważnej gospodarki. Żadnych odszkodowań za II wojnę światową – ani od Niemców, ani od Rosjan – o Ukraińcach nie wspomnę. I co? Rokita ma nam do zaproponowania dalsze przeczekiwanie.

Oczywiście, czekać można, cóż właściwie złego jest w czekaniu? Zaletą bezczynności jest to, że my nie musimy robić nic (albo nazbyt wiele), zaś inni, sprytniejsi – tudzież, jak mawia Michalkiewicz - „starsi i mądrzejsi”, robią za nas wszystko. Tak też się dzieje od 1989 r., gdy naszymi sprawami troskliwie zajmują się dyplomacje: niemiecka (kwestie unijne i kulturowe) oraz rosyjska (kwestie militarno-energetyczne). Do przeczekania zostało nam już właściwie niewiele, bo kwestie unijno-kulturowe i militarno-energetyczne zostały już przez dyplomacje naszych sąsiadów odfajkowane. Zostały li tylko kwestie własnościowo-terytorialne. Przydałoby się zatem, by zastęp ludzi dobrej woli i niespożytych mocy intelektualnych, którzy niespokojnie się wiercą w swoich fotelach, jeśli danego dnia nie nachwalą się w polskojęzycznych mediach zalet niemieckiej kanclerzowej czy rosyjskiego prezydento-premiera, zaczął nas oswajać z myślą, że tak naprawdę nie jest nam potrzebny taki wielki kraj, bo po pierwsze, nie umiemy nim porządnie gospodarować (por. niemiecki cud gospodarczy), po drugie inni potrafią zagospodarować „pewne tereny” lepiej (por. Zagłębie Ruhry vs Śląsk), po trzecie, „czas spytać” w plebiscytach, tfu, referendach, czy miejscowa ludność czasem nie życzy sobie jakichś „kosmetycznych zmian administracyjnych”.

Czas przejść do konkretnych porad. Ostatni punkt należałoby bowiem medialnie i argumentacyjnie podbudować w taki sposób (w nawiasach podaję to, co trzeba dodawać mimochodem): Po pierwsze: „nasza kochana UE” (która żadnym superpaństwem nie jest, nie była i nie będzie) to obecnie pewien zbiór regionów (państwo narodowe dawno stało się przeżytkiem). Tu cenna dygresja: parę lat temu profesor politolog zagadnięty przeze mnie z głupia frant w kwestii „UE” stwierdził, że to właśnie dobrze, iż etniczność się roztopi w wielkim unijnym eksperymencie, ponieważ to z tej cholernej etniczności biorą się wojny, takie jak choćby na Bałkanach. Pomijając już to, czy konflikt na Bałkanach wybuchł sam z siebie, czy też życzliwy sąsiad chałupy podpalił, ale ten argument, że współistnienie państw narodowych może generować lokalne wojny można w kampanii zastosować. Co odważniejsi mogą się powoływać na przykład ZSSR, w którym wojen żadnych nie było dopóki się nie rozpadł.

Po drugie, należałoby – odwołując się do świętych dogmatów demokracji – zacząć przepytywać rozmaitych ludzi zamieszkujących tereny wymagające zmian administracyjnych, co by powiedzieli na to, gdyby np. trzeba było się zatrudnić u niemieckiego przedsiębiorcy lub też gdyby sprawami gminy zajmował się jakiś życzliwy, uprzejmy, niemiecki urzędnik. Przedstawiciele starszego pokolenia mogliby mówić, że niemiecki słabo pamiętają, ale gdyby był w urzędzie tłumacz, to by nie przeszkadzało. Zaś młodzi nie widzieliby żadnego problemu.

Po trzecie, po przeprowadzeniu sond i zrobieniu cyklu reportaży o ciężkim losie ludzi zamieszkujących tereny wymagające zmian administracyjnych (przydałaby się też jakaś głośna powieść na ten temat, no ale może Tokarczuk czy Masłowska by coś szybko upichciły, a kapituła Nike, by z marszu klepnęła, zaś równolegle ukazałoby się wydanie po polsku i o niemiecku), należałoby w kampanii medialnej uderzyć w ton: pozwólmy im się wypowiedzieć. A krócej na bilbordach: dajmy im głos (tu jakiś sugestywny obrazek uśmiechniętych, choć bardzo skromnie ubranych ludzi na tle familoków lub sypiących się budynków i zrujnowanego parku maszynowego któregoś z pomorskich pegeerów). Dajmy im głos! - taki spot reklamowy pojawiałby się w zetce i innych postępowych rozgłośniach, zaś zawsze wierni najwięksi polscy dziennikarze, odpytywaliby dyżurnie każdego z polityków: co pan/pani sądzi o akcji „Dajmy im głos”? Większość zaś polskich polityków, którzy przecież zwolennikami demokracji są nie od dziś, a niektórzy to nawet od czasów breżniewowskich, opowiedzieć musiałaby się ZA demokracją, a nie za jakąś cholerną dyktaturą, Białorusią czy inną izolacją.

No i potem pozostawałyby do logistycznego opracowania i wykonania dwie rzeczy. 1) ogłoszenie referendów z prostym pytaniem: Czy życzą sobie państwo pozytywnych zmian administracyjnych na zamieszkiwanych przez siebie terenach? 2) Policzenie głosów.

A specjalistów od liczenia głosów jest na świecie dostatek.

http://www.rp.pl/artykul/372207_Musimy_czekac_.html

Brak głosów

Komentarze

Straszliwa wizja, ale chyba bardzo realna. Byłaby to powtórka z rozrywki, poza drobnymi niuansami. Przecież pierwszy rozbiór też został poparty przez elitę rządzącą... Ja mam jeszcze jedną czarną wizję (może jednak nie tak czarną?) Żywot Unii Europejskiej zakończy się tak jak żywot Jugosławii.

Vote up!
0
Vote down!
0

Siekciu

#33042

jak będzie jeszcze taki kogel mogel jak w b. Jugosławii z serbską autonomiczną republiką w obrębie Bośni czy z zamieszkałym przez muzułmanów Sandżakiem między Serbią a Czarnogórą, to aż ciężko sobie wyobrazić, co będzie się działo w trakcie tego rozpadu.

Pozytywne jest to, że ulegnie ten twór dekonstrukcji. Podejrzewam, iż zawali się pod swoim ciężarem. Natomiast może powstać z tego jeszcze więcej państw niż było na pierwotnie, ponieważ stare organizmy państwowe ulegną rozpadowi na mniejsze struktury.

pozdrawiam

Kirker prawicowy ekstremista

Vote up!
0
Vote down!
0

Kirker prawicowy ekstremista

#33045

Niemcy wywołali dwie wojny światowe, żeby rządzić Europą. Przegrali je więc robią swoje innymi metodami. Cele się nie zmieniły tylko sposoby ich osiągania.

Vote up!
0
Vote down!
0

oszołom z Ciemnogrodu

#33056

Większość ludzi uważa że im większe ich państwo jest tym lepiej. Dawniej to była prawda bo na potężne państwa nikt nie napadał i ludzie sobie tam w miarę bezpiecznie żyli. Aktualnie jest to nieprawda, gdyż wojny przestały być zyskowne - więcej korzyści jest z pokojowej współpracy. Dlatego np. o wiele lepiej się żyje ludziom w małych państwach np. Lichtensteinie, krajach szwajcarskich niż w cesarstwie europejskim.

Bacz
Na temat wojen pisałem: http://niepoprawni.pl/blog/404/wojny

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam. Bacz

#33062