Milczenie historyków jest złotem

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Z tego, co mówi B. Borusewicz należy wyciągnąć wniosek, że pozostaje nam już wyłącznie się cieszyć z obecnego kształtu stosunków politycznych w Polsce i z naszej współczesnej historii, bo "zwyciężyliśmy". Właściwie spierać się nie ma o co.

Jest to teza o tyle ciekawa, że w dużej mierze zamyka drogę do jakiejkolwiek dyskusji o kondycji naszego państwa i o niesłabnącej roli, jaką pełnią w nim nie tylko posowieckie służby specjalne, ale i ludzie, którzy swego czasu nie tylko ciało, ale i duszę oddali sowieckiej Rosji. Mimowolnie wtóruje temu głosowi prof. Wolszczan, który zachęca, byśmy o wszystkim zapomnieli, zapewne, by się pozbyć zgryzot, z jakimi wiąże się nasza powojenna historia, bo jeśli nie zapomnimy, to on zerwie stosunki z Polską. Też interesujące, że o tym zerwaniu pomyślał akurat teraz, gdy odsłoniła się karta mniej chwalebnych dziejów słynnego astronoma, a nie wtedy, gdy zwróciła się do niego z propozycją nie do odrzucenia sowiecka policja polityczna.

Wracając jednak do Borusewicza. Akcja z wywieraniem nacisku na IPN, naciskiem, co do którego było tyle dementi, że aż ciężko uwierzyć, by ów nacisk był fikcją (zważywszy na generalnie instrumentalny stosunek, jaki wobec instytucji publicznych przejawiają peokraci) okazuje się, ma głównie osobiste podłoże marszałka senatu, a nie jakąś frontalną obronę "dobrej czci Wałęsy". Jeszcze nie tak dawno rozmaite "święte głowy" pałały świętym oburzeniem na "antywałęsowską" publikację dwóch warchołów z IPN-u, którym braki warsztatowe wytykali znawcy metodologii badań historycznych od Żakowskiego poprzez znakomitych felietonistów "Newsweeka" czy "Przeglądu", na "czytelnikach 'Trybuny' " kończąc. Dzisiaj fala owego oburzenia opadła, a sprawę w swoje ręce wzięli politycy, którym przeszkadza już nawet to, że ktoś się krytycznie o nich wypowiada i o KOR-ze. Sprawa wygląda niezwykle intrygująco, gdyż idąc za tokiem myślenia Borusewicza należałoby wnet sporządzić (wzorem peerelowskim) tzw. zapis na to, o czym w kwestiach współczesnej historii krytycznie mówić można, a o czym nie. Gdyby zaś tak się stało, to faktycznie, mielibyśmy się z czego cieszyć, zwłaszcza w kontekście użycia słów "nasze zwycięstwo".

Borusewicz załamuje ręce nad tym, że ktoś mąci młodzieży licealnej w głowach, poprzez twierdzenie, że mogły istnieć alternatywne scenariusze "naszego zwycięstwa" (że posłużę się tym efektownym skrótem myślowym marszałka senatu). Rozumiem, że opcji "innej drogi nie było" forsowanej od czerwca 1989 r. (jeśli nie wcześniej) konsekwentnie broni imperium Michnika, honorując Jaruzelskich, Kiszczaków, Ciosków, Kwaśniewskich, Millerów i roztkliwiając się nad moralnymi dylematami tajnych współpracowników, ale chyba sam Borusewicz, który nie należał do zwolenników pospiesznego negocjowania z komunistami, mógłby sobie darować tego rodzaju filozofię dziejów.

Niestety, wcale się na to nie zanosi. Określanie S. Cenckiewicza mianem polityka to już krok o wiele dalej niż te wszystkie banialuki, jakie o tym historyku wygadywali rozmaici domorośli znawcy metodologii nauk niejednokrotnie nieposiadający nawet wyższego wykształcenia, ponieważ daje jednocześnie pretekst do sankcji, jakie wobec IPN-u od dawna zamierzał zastosować obecny rząd. Swoją drogą to jakaś potworna ironia losu, że nawet za nie tak dawnych rządów komunistycznego SLD czerwoni nie szli na tak otwartą wojnę z IPN-em, jak rządzące "ugrupowanie postsolidarnościowe". Oczywiście, obecnie komuniści aż piszczą z radości na wieść o rozwalaniu IPN-u i sami swoje łapska do pługa przykładają. Nie zmienia to jednak faktu, że zawziętość, z jaką PO stara się doprowadzić IPN do kompletnego upadku jeszcze raz (oprócz rekomunizacji służb specjalnych, nad działlnością których Tusk nie sprawuje podejrzewam żadnej już kontroli) dowodzi, że PO należy zaliczać raczej do ugrupowań postkomunistycznych.

Nie wchodzę już w kwestię, czy na spotkaniach z młodzieżą Gwiazdowie mówili, że Borusewicz śpiewał międzynarodówkę, czy nie, czy też ktoś marszałkowi senatu "zrelacjonował" spotkania z owymi opozycjonistami w odpowiedni sposób. Podstawowe bowiem pytanie sprowadza się bowiem do tego: czemu pojawiają się głosy kwestionujące "nasze zwycięstwo"? Borusewicz na to pytanie (niestety, wzorem niedościgłej w tym względzie "GW" i jej mędrców świata z niedawno reaktywowanym Wałęsą włącznie) odpowiada po prostu tak: są szaleńcy (oszołomi), którzy kwestionują z czystego szaleństwa i żółci. W tego typu myśleniu nie pojawia się już kwestia: a może są jednak jakieś powody do zakwestionowania przynajmniej pod pewnymi względami tego, co się stało zgodnie ze scenariuszem zaprojektowanym przy okrągłym stole?

Moim zdaniem powodów by się znalazło wcale nie tak mało. Jestem jednak pewien, że atak na historyków czy IPN niewiele w tej materii zmieni, ponieważ zamknąć ust tym, którzy chcą o tych powodach mówić jest dużo więcej niż "pewna grupa w IPN", jak to elegancko ujął Borusewicz. Przygnębiające jednak jest to, że coraz częściej ludzie dawnej opozycji zaczynają sięgać nie tylko po język, ale i po metody tych, przeciwko którymś kiedyś walczyli. W tym kontekście termin "nasze zwycięstwo" brzmi bardzo mrocznie. Ja wobec tego wybieram "opętańcze swary", nim będzie za późno na spieranie się o cokolwiek z naszej współczesnej historii.

http://www.rp.pl/artykul/2,192970_IPN_nie_moze_podsycac_zlych_emocji_.html

Brak głosów

Komentarze

I dziękujemy ci Bogdanie za to, że możemy oddychać!
pozdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#4757