Lewy sierpowy

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Blog

Zawetowana ustawa medialna, a następnie "reforma służby zdrowia", w ramach której prywatyzuje się usługi medyczne pozostawiając jednocześnie przymus ubezpieczeń - powinny stanowić początek końca rządów PO.

Jak bardzo zaszokowani i zdezorientowani są sami peokraci widać było już wczoraj, gdy R. Grupiński, krytyk literacki, co się w polityka zamienił za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zapowiadał "czekanie ze zmianami" do 2010 r. i do "zmiany prezydenta". Tymczasem może się okazać, że PO nie doczeka (jak "Jaś nie doczekał" lub jak L. Miller).

Przejęcie całkowitej kurateli nad mediami publicznymi miało zapewnić peokratom niemal absolutną (pomijając RM i inne media prawicowe) kontrolę nad środkami przekazu i budowanie wirtualnej RP "byle do prezydenckich wyborów". Jakiś kąsek z tego próbowano zaoferować G. Napieralskiemu (ach, jak modlili się do niego wczoraj rozmaici "liderzy" PO - mimo że już parę dni temu ogłaszano ustami Gleba Chlebowskiego "kres jakichkolwiek rozmów"), ale ten uznał, że nareszcie jest okazja na pokazanie wała PO i skierowanie do wyborców czytelnego sygnału, że SLD jest opozycyjna wobec "liberalnej PO". Przeciętny wyborca partii komunistycznej nie ma bladego pojęcia, co się na Bożym świecie dzieje, a interesuje go jedynie, czy "nasi" są górą, czy nie. SLD manewr z dociśnięciem PO do ściany wyszedł znakomicie i jest też on rezultatem zimnej kalkulacji stwierdzającej, że na PO wnet skupi się olbrzymie niezadowolenie społeczne. Skoro tak, to lepiej stać po stronie rzeczników niezadowolonych aniżeli po stronie tych, co odpowiadają za idiotyczne reformy. Tego typu strategia pokazuje, że Napieralski jest o wiele zdolniejszy od W. Olejniczaka, któremu się zdawało, że im bardziej SLD będzie płynęło zgodnie z wytycznymi think tanku z Czerskiej, tym dalej dopłynie. Nic podobnego - szanse na sukces wyborczy SLD pojawią się wyłącznie wtedy, gdy partia ta dowiedzie, że powstanie rządu PO-PSL to było całkowite nieporozumienie. Niewykluczone zresztą, czy w międzyczasie PSL nie stwierdzi, że też się "pomylił" i zacznie się ustawiać, jako "najbardziej obrotowa partia świata", frontem (lub zadem) do kolejnego klienta - na taki możliwy scenariusz wskazywałyby niedawne protesty "ludowców" w kwestii finansowania partii politycznych (swoją drogą, co by ci biedni "chłopi" (vel "działacze chłopscy" zrobili, gdyby im odcięto państwowe pieniądze?).

Być może "GW" stanie się teraz gazetą antykomunistyczną, skoro czynnie wspierana przez to środowisko ustawa medialna poległa w tak spektakularny sposób. Jeszcze niedawno nie mogła się "GW" nachwalić "polskiego Zapatero", a teraz co, wróg numer dwa po "Kaczyńskim"? Niewykluczone, salon nie lubi, jak się mu psuje tak starannie ustawiony geszeft (ileż to dyskusji nt. przeróżnych detali ustawy medialnej się przewaliło, mamma mia!, ileż papieru pójdzie na przemiał). Zwróćmy uwagę, że wokół Napieralskiego pojawiła się ostatnio słynna brygada przodowników pracy medialnej z R. Kwiatkowskim na czele. Niedawno Kwiatkowski pisał na łamach "Rz", jak kiepska jest ta ustawa, co powinno było być alarmującym sygnałem dla środowiska Agory i PO, i być może było, bo paniczne negocjacje z komunistami podejmowane coraz to przez nowych "mediatorów" świadczyły, że ostrzeżenie traktowane jest serio. PO sądziła jednak "do końca" (ach, święta naiwności - PO uważa, że tylko ona może "cyckać" wyborców i rozmaite strony politycznego sporu - nikt nie może wycyckać PO), że SLD "jednak" nie wstrzyma się od głosu. Tymczasem Kwiatkowski, którego tyrady przeciwko imperium Michnika co poniektórzy może pamiętają z czasów przesłuchań komisji rywinowskiej głosił swoim artykułem vendettę środowisku Agory i PO za "aferę", która doprowadziła do ukrócenia wpływów SLD w mediach, a następnie do klęski wyborczej tego ugrupowania w 2005 r. W interesach także ludzie potrafią się mścić (nie tylko w polityce czy codziennym życiu) i ruch SLD odbieram jako taką właśnie zemstę. Odczytywanie tego ruchu jako "wspieranie PiS-U" czy "koalicję z PiS-em" (ciemniaki muszą jakąś wersję wydarzeń dla buców, jak my, wymyślić) jest idiotyzmem. SLD emancypuje się i pragnie w następnym rozdaniu wyborczym zająć drugie miejsce (na pierwsze zapewne na razie nie może liczyć).

Ta sama PO, której umizgi komunistów poprzedniej kadencji zupełnie nie przeszkadzały, teraz udaje ugrupowanie niemające nic z SLD wspólnego? A obsadzanie ludźmi starego układu służb specjalnych to pies? Pies, pies, ponieważ "ruch funkcjonariuszy", jak to elegancko określił Michael, zrealizowawszy swoje zadanie przejęcia "ruin" pozostawionych przez rządy PiS-u, teraz może pokazać PO drzwi. Jeśli ciemni ludzie z PO sądzili, że przymierzanie się z Układem to gwarancja sukcesu wyborczego, to się nie pomylili. Układ zapewnił PO osłonę medialną i przejęcie władzy. Jeśli jednak ciemni ludzie z PO uważali, że Układ zapewni im swobodę ruchu i będą sobie rzeźbić rzeczywistość społeczno-polityczną wedle własnego widzimisię (bo np. komuniści są prowadzeni na smyczce w LiD-zie), to znaczy, że powinni wracać tam, skąd przyszli. Jeśli ktoś wchodzi z mafią w zmowę i zapewnia sobie w ten sposób ochronę "interesów", to nie może potem płakać, że krępi panowie po haracz regularnie przychodzą. Przyznam się szczerze, że nie wiem, jakimi PO kierowała się innymi przesłankami poza instynktem władzy (głodem dorwania się do limuzyn, tajnych informacji ekonomicznych, wyjazdów i gabinetów), bo zakładanie, że we współpracy z "ruchem funkcjonariuszy" da się porządzić nie mogło przecież zrodzić się w żadnej w miarę inteligentnej głowie. PO być może nie pamiętała już, że to przecież ona głosiła także program rozprawy z III RP w 2005 r., że na SLD nie zostawiała suchej nitki, że J. Rokita mówił nawet "komuniści", a nie jak politgramota nakazuje "postkomuniści", że "propozycję Rywina" i Grupy Sprawującej Władzę potraktowała PO wtedy jako pretekst nie tylko do odsunięcia komunistów od władzy, ale odmawiania im prawa do powrotu. Takich rzeczy się nie zapomina i to, że czerwoni przez ostatnie czasy siedzący cicho, udawali, że z PO jest im po drodze, tylko frajer mógł potraktować jako "przechodzenie na pozycje PO". Cios zadany "aferą Rywina" był zbyt dotkliwy, by za jakiś czas nie odpowiedziano lewym sierpowym.

PO naraz więc spostrzegła, że nie ma za bardzo sojuszników właściwie w żadnej poważnej sprawie. PSL to oczywiście koalicjant tymczasowy, który, jak powiedziałem, gdy dostrzeże na horyzoncie rafy, pierwszy zacznie uciekać ze statku. Co ciekawsze, PO forsowała swoje "wielkie reformy" nie dopuszczając do uwzględniania głosów krytycznych (nie tylko płynących z różnych środowisk, ale i na komisjach sejmowych), sądząc, że i tak swoje rozwiązania klepnie, bo przecież "nikt nie poprze PiS-u". Inymi słowy, PO uważała, że argument-obuch: "kto nie z nami, ten z kaczystami" będzie zamykał usta wszystkim niezadowolonym. To jeszcze raz dowodzi, że ciemnota tych ludzi nie ma granic.

Nie koniec jednak na tym, ponieważ PO zastosuje teraz inną strategię. "Chcieliśmy jak najlepiej, ale nam nie dali". "Mamy najlepszych fachowców, lecz nam nie pozwolono działać". "Sprawilibyśmy cud, tylko że rzucano nam kłody pod nogi". PO będzie teraz realizować strategię największego poszkodowanego na scenie politycznej po to, by błagać u wyborców o "second chance". Ale drugiej szansy nie będzie.

 

Brak głosów