Kuźnia żab

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Blog

W myśl stwierdzenia, że „śpiewać każdy może”, namnożyło się sporo gulgoczących trąb. Za grosz słuchu, podgardlany chryp przypominający astmatyczną wronę, ale cóż za pretensje, ambicje, apetyty! Duszę by zaprzedał, byle móc wystąpić, zaistnieć, wyrwać się z niebytu i dać upojny głos.

Dlaczego gdy zaśpiewa bezzębnym falsetem u cioci na urodzinach, lub wydrze się w łazience, to od razu myśli, że jest Andrea Bocelli? Czemu roi sobie o castingach na gwiazdę, recitalach, Józefowiczach ustawionych do niego w kolejce po autograf i występach w La Scali? Z jakiego powodu męczy go wizja nieustannych wywiadów, las wyciągniętych ku niemu rąk z mikrofonami, a w snach prześladuje telewizyjna kanapa jakiegoś Miszcza Tokszoła, któremu za cenę śmieszności i robienia z siebie błazna, pozwala tarmosić sobą?

Kiedy zachodzę w głowę, jaka jest tego przyczyna, zaczynam rozmyślać nad naszym brakiem samokrytycyzmu. Skali porównawczej. I zastanawiam się, jaka jest tego przyczyna, że nie potrafimy oceniać, kim jesteśmy w porównaniu z innymi, czy dodatnio wypadamy na ich tle i jeszcze stać nas na rzeczową konfrontację, na zauważenie proporcji poszczególnych czynów, zjawisk i wydarzeń? Pytam się więc: gdzie nam to wszystko wsiąkło?

*

Od pewnego czasu rynkowe rozumienie kultury wychodzi nam bokiem, a przekonanie o egoistycznych potrzebach naszego ducha stało się najważniejszym kryterium oceny talentu. O randze twórczości decyduje „większościowy dobry smak”, czyli przeciętny i niemający nic wspólnego z profesjonalizmem. Niestety nadal dominuje pseudofachowość i pseudorzetelność publiki zgromadzonej na widowni, kibica, krytyka i opiniodawcy wydarzeń pseudoartystycznych rządzących się komercyjnymi wymogami. Mamy więc zamiast normalnych reguł tworzenia, zdezorientowanego odbiorcę kultury na rozkaz głosującego za nazywaniem kogoś artystą.

*

Jak patrzeć z krytyczną rezerwą na prezentowane umiejętności, w jaki sposób spojrzeć na swoje faktyczne, a nie urojone potencjały (np. wokalne, taneczne, gimnastyczne) na tle możliwości innych uczestników? Rozmaite „tańce z gwiazdami”, „Idole”, „Mamtalenty” i inne brewerie nie uczą pokory, wytrwałości i ciężkiej pracy nad sobą, uczą natomiast, że aby być gwiazdą, wystarczy być luzakiem z nieuzasadnionym przerostem ambicji.

Przeciwstawienie doskonałych kwalifikacji wokalnych jednego kandydata na gwiazdę, nieporadnym umiejętnościom reflektanta numer dwa, zastępuje nieraz zimny prysznic i budzi ochotę do wejścia pod miotłę. Ale budzi tylko w tym, kto po tej dotkliwej lekcji już wie, że ma głos do baletu i reumatyzm zamiast scenicznej ikry. Tego zaś, kto nie ma wdzięku i poczucia rytmu, a mimo to sądzi, że jest cudowny, nagradza pychą i dożywotnią frustracją.

Pół biedy, jeśli ten nieszczęśnik natknie się na życzliwą duszę, która mu wyperswaduje mrzonki o talencie. Gorzej, gdy napatoczy się na kogoś w rodzaju medialnego eksperta od talentu i tenże znawca wmówi mu, że ma to CUŚ jest super,mega i och. Przy czym nie powie mu, że to CUŚ jest mniejsze od bakterii. Oznajmi mu za to, że jest większe od słonia.

Brak głosów