DIABEŁ W ORNACIE

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Kultura

Atutem oszusta chcącego przekonać łatwowiernych do swojego łajdactwa jest – wiarygodna twarz. Szczery, wzbudzający zaufanie wygląd człowieka uczciwego. Oblicze standardowego rzezimieszka czy seryjnego mordercy o rozbieganym wejrzeniu, utrudnia złodziejską karierę.

O ludziach mówiących jedno, a postępujących odwrotnie, bazgrano tak często, że stało się to nudne; niejaka Dulska nie odstrasza dziś nikogo, a Molierowski Tartuffe jest teraz objęty nonszalanckim odpuszczeniem grzechów i nie podpada pod jakiekolwiek oceny moralne.

Drobna bieda, gdy łachudrą okazuje się człowiek mikroskopijnego formatu. Za wielkiej szkody nie uczyni i bez wielkich skrupułów można go wyrzucić za drzwi. Gorzej, gdy dwulicowcem jest ktoś błyskotliwy, artysta z pretensjami do inteligencji. Taki osobnik potrafi sporo namieszać i jak diabeł w ornacie zadzwonić ogonem na mszę. Ponieważ ma w zanadrzu istny arsenał sofistycznych wybiegów. Usprawiedliwień pozwalających mu odeprzeć zarzuty i wyjść z twarzą z każdej opresji. Prywatnie jest kanalią, jawnie – wzniosłym i złotoustym rezonerem.

Kilka przykładów: Dickens, znany z pisania o ukrzywdzonych dzieciach, w domowym zaciszu okazywał się dla nich tyranem. Rousseau, zwolennik wychowania poprzez naturę, w życiu prywatnym pędził życie perfekcyjnego niechluja. Gorki, wazeliniarz i wrażliwiec jednocześnie, na zawołanie lejący krokodyle łzy, podczas wizyty opisywanej przez Sołżenicyna, wysmażył (w jednym z GUŁagów) dziękczynną laurkę pod adresem oprawców. Inny artysta z tej samej oślej łączki, wszechstronny wariat o ksywie Stalin, do obecnej chwili jest wielbiony przez tłum. A dlaczego? Odpowiadam bez zwłoki: a dlatego, że niewielu znało jego prawdziwą fizjonomię, wielu natomiast przesiąkło oficjalną propagandą.
*
Artysta nie żyje za szkłem, nie można patrzeć na niego li tylko poprzez dzieła, które stworzył, ale należy widzieć go i oceniać na tle czasów, w których żył, wiedzieć, co go cieszyło, bulwersowało, podnosiło na ułudnym samopoczuciu. Kiedy się o tym nie wie, książki, obrazy, muzyka, zostaną zaledwie książkami, obrazami, muzyką, czymś odrealnionym, wyrwanym z rzeczywistości, martwym i ułomnym, bo niedokończonym, fragmentarycznym i uproszczonym jak szkice, skróty, obrysy, projekty, które niczego nie wyjaśniają.
Kiedy się o tym nie wie, nie rozumie się powodu pisania, malowania, komponowania, musu wyrażania się na piśmie, na płótnie, w nutach uporządkowanych w melodię.

Do właściwego odczytania twórczości autora konieczne jest poznanie jego biografii, bo wszystko, co literat pisze w swoim utworze, jest elementem jego życia i fragmentem jego doświadczeń, pryzmatem i filtrem pozwalającym mu na specyficzne spoglądanie na świat. Życiorys pozwala zrozumieć dzieło; trzeba mieć rozeznanie w przyczynach istotnych zjawisk. Pozwala też lepiej zrozumieć dzieło autora dzieła.

Nowatorski zapis Pendereckiego nie był awangardowym epatowaniem tradycjonalistów, ale został wymuszony powierzchnią stołu w kawiarni, niebieski okres Picassa nie – przemyślanym wyrazem twórczej intuicji, ale tym, że było go stać tylko na najtańszą farbę (a ona była niebieska), Mrożek i jego cienka kreska tym, że miał wadę wzroku, Gielniak i jego linoryty tym, że pracował w łóżku i nie mógł robić dzieł o rozmiarach Panoramy Racławickiej, intensywne żółcienie Van Gogha zależały nie od jego estetycznych fanaberii, ale od tego, jakie brał leki. Podobnie z Modiglianim. Jego rewelacyjne wydłużone postaci były efektem choroby oczu. Lowry nie siadał do pisania bez alkoholowego napędu.

Do wielogodzinnego pisania potrzebny jest nie tylko wyćwiczony mózg, ale i fizyczna forma pozwalająca znieść lub zignorować atlasowe obciążenia kręgosłupa, nadgarstka, karku. Długotrwałe zachowanie pozycji unieruchomionego ciała wymaga i treningu i odpowiednich predyspozycji organizmu; sprawnych oczu, precyzyjnego zgrania myśli z ręką. Konieczna jest synchronizacja fizycznych cech z cechami psychicznymi, dostrojenie tempa narodzin zdań do tempa ich zapisu: wymogi formy dyscyplinują treść; bez harmonii, nie ma dzieła.
*
O czym świadczą te przykłady? O naszej sezonowej tolerancji. O powtarzającym się nieporozumieniu: patologicznej niemożności oddzielenia twórcy od utworu. Wychwycenia różnicy pomiędzy tym, co tworzy na publiczny użytek, a tym, kim jest w domowych paputkach.

Brak głosów

Komentarze

Piękny esej Pana czytałem z rosnącą ciekawością i bardzo zań dziękuję.

Nie wszystko zapewne zrozumiałem należycie, nie mając wiedzy ani o Autorze ani o tym, kogo ze współczesnych miał być może na myśli, pisząc, ale nie tylko dlatego z niektórymi tezami eseju - takimi, jak je odczytałem - nie mogę się zgodzić.

Wartość dzieła sztuki nie jest zdeterminowana cnotliwością twórcy, a analiza biografii autora arcydzieła niekoniecznie służyć musi wzbogaceniu jego percepcji, którą nierzadko zakłóca i deformuje pozaestetycznymi redundancjami, ważnymi zapewne dla krytyka, ale niepotrzebnymi wrażliwemu odbiorcy; do pełnego odbioru "Harnasi" nie jest wszak niezbędna wiedza o upodobaniach seksualnych Szymanowskiego a biel Utrilla nie zyska dodatkowych walorów kiedy poznamy dietę mistrza.

Prawdy, także prawdy moralne, nie tracą bynajmniej wartości wówczas, gdy są wygłaszane przez notorycznych łgarzy, którym może się to przydarzyć tak, jak głupstwa uczonym czy kiksy wirtuozom - a ponurym drabom dobre uczynki.

Trochę inaczej jest ze sprawowaniem liturgii (tytułowy ornat to przecież szata liturgiczna), która i wtedy, kiedy bywa niegodna, jest jednak ważna, jak niesprawiedliwy wyrok sądu, błędna diagnoza lekarska czy szalbiercza ekspertyza.

Nie wiem, co Pan nazywa "sezonową tolerancją" - ale bieżący sezon przyniósł kolejne dowody, że rozdawnictwo politycznych ornatów wedle sezonowej mody nie gwarantuje zharmonizowania cnót celebransów ze sprawowaną przez nich liturgią, bo Lech Wałęsa nie stał się mędrcem, Bronisław Komorowski narodowym autorytetem, Donald Tusk mężem stanu,a Anna Grodzka kobietą, pojawiło się za to w mainstreamie wiele nowych postaci, dla których - jak to się jeszcze czasem z przyzwyczajenia mówi - nie ma nic świętego.

To, że niektóre ornaty rozdawane są przez Adama Michnika i Jerzego Urbana, Jacka Żakowskiego i Janinę Paradowską, etc. nie rokuje resakralizacji polskiego sacrum, więc na razie świętej miłości kochanej Ojczyzny nie będzie uczył Polaków ani ksiądz Stanisław Małkowski, ani ojciec Tadeusz Rydzyk, ani pan Antoni Macierewicz, ani pan Marek Jurek.

Pozostałe święte prawdy w wersji aktualnie obowiązującej znajdzie każdy bez trudu - w wolnych mediach.

Bo mamy przecież nareszcie wolność.

"Mein Liebchen, was willst du noch mehr ?"..

Vote up!
0
Vote down!
0

Andrzej Tatkowski

#212749

Serdecznie witam, Panie Andrzeju i okrutnie dziękuję za komentarz, wszelako co do wolności pozwolę sobie mniemać inaczej. Podobnie w sprawach biografii twórcy. Przy czym nie szło mi o podkreślenie roli czopków na wartość dzieła, bo to są ciekawostkowe duperele. Chodziło mi raczej o znajomość PRZEŻYĆ autora. Czy artysta będzie trzymał nogi w musztardzie (jak Balzak) czy będzie malował ustami, nie ma to wpływu na walory utworu. Natomiast, czego autor doświadczył – jak najbardziej.

Pozdrawiam

Jedyna wolność, którą teraz mamy, nazywa się wolnością od rozumu.

Jedyna wolność, którą teraz mamy, nazywa się wolnością od rozumu.

Vote up!
0
Vote down!
0

nieważne, co mówisz. Ważne, co robisz.

#212969