CV

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Blog

Od chwili, gdy zostałem szczęśliwym posiadaczem telewizji cyfrowej, moją namiętnością jest oglądactwo programów nadawanych na Historii, Polonii czy Kulturze.

Niektóre z audycji były wtedy trudne do wyłapania: wymykały się moim ochotom na kulturalne dosmaczanie mózgu, gdyż nadawano je w późnych godzinach nocnych, zazwyczaj w porze największej nieoglądalności.

Przeważnie dotyczyły tematów wymagających skupienia, prezentpwały treści często niewygodne, skrzętnie pomijane w pasmach o dużej frekwencji. Trzeba było polować na nie. Ukrywały się w gąszczach batmanowych filmów stebnowanych reklamami.

Toteż kiedy otworzył się przede mną butik z rzetelnymi informacjami i kiedy kolejny raz potwierdziło się, że za mało wiem, by zabierać głos w sprawach, o których mam wątłe pojęcie - odczułem ulgę: zacząłem nadrabiać stracony czas, ujeżdżać po darowanych mi stacjach telewizyjnych, odwiedzać je i oczekiwać ich audycji.

Z jednej strony fajnie było mieć świadomość, że nareszcie moje okno na świat uchyliło się szerzej i dzięki temu mogę pogłębiać swoją wiedzę, porządkować ją w zdezorientowanej, zindoktrynowanej głowie. Z drugiej zaś - nawiedził mnie ponury nastrój, bo gdy rozejrzałem się dookoła, zauważyłem, że tylko ja podniecam się tą możliwością, a reszta moich dotychczasowych znajomych nie ma zamiaru doświecać się i wzbogacać sobie czegokolwiek. Przeciwnie, uważa, że wzbogacanie, to naiwna naiwność; fałszywy trop i daremny trud.

Tak więc pozostałe niedobitki cieszyły się że jest, jak jest i nie pragnęły niczego więcej, radowały się, że pozwolono im egzystować na uboczu spraw tworzonych przez młodych i dla młodych, że są przez nich tolerowane. Sprawiały na mnie wrażenie, jakby nie dostrzegały sensu w jej uzupełnianiu i od zarania, od początku swojego istnienia sądziły, że są dostatecznie mądre, by nie chcieć wiedzieć niczego więcej ponad to, co już wiedzą. Co wyglądało jak pojednawczy sojusz rozumu z głupotą. Co zakrawało na pakt zawarty między pokoleniem wstępującym na reformatorską barykadę, a pokoleniem odchodzącym z istnienia i pogodzonym ze status quo.

Nie podzielały mojego entuzjazmu, jakby o tym wszystkim, o czym ja miałem zamiar dopiero się dowiedzieć, poinformowane były nie od dziś, a zachowując się tak, jak gdyby było im obojętne zdobywanie dalszych szczytów i zadowalała ich osiągnięta pozycja spoczywającego na dotychczasowych laurach i siedzenie na grzędzie wiadomości dobrego i złego, sprawiały na mnie wrażenie osób zadowolonych ze swojej drugoplanowej pozycji: zblazowanych i równocześnie skumplowanych z rzeczywistością.

Zazdrościłem im usposobienia, zdolności do bycia gorliwymi neofitami, tego że nie miały żadnego problemu z adaptacją do dyktatu nowych okoliczności, że nie męczyło ich twierdzenie: płynąć z prądem, to nie grzech. Lecz po chwili zrozumiałem swój błąd: dostosowali się nie teraz, ale byli takimi OD ZAWSZE. Od zawsze byli oportunistami, przyszło im więc ławo, bez skrupułów dołączyć do ludzi, których należałoby określić pokoleniem zachłyśniętych. Czym? Wolnością, wywalczoną niepodległością, swobodą nafaszerowaną egoizmem i chciwością.

Doszlusowali do pokolenia zagubionych, obdarzonych niepamięcią o życiu na kartki, o bezinternetownych, bezkomórkowych, niewyobrażalnie smutnych dziejach.
Ale że nie było dla nich miejsca w nowopowstałej przestrzeni wolności, zamiast na głównej scenie, musieli zadowolić się przebywaniem za kulisami i wejść w chaos nowej, tworzonej cywilizacji.

W ten oto sposób znalazłem się w przejściowym miejscu, na pograniczu, pomiędzy tym, co było, a tym, co się dopiero narodzi.

Brak głosów